poniedziałek, 29 lipca 2013

Rozdział II - Luke

Stanęliśmy w kolejce. Było bardzo tłoczno, niekiedy nawet brakowało mi tchu, ponieważ stojący przede mną Beau i chłopcy, którzy byli za mną wpadali na siebie. Czułam się jak ogórek w słoiku, albo i gorzej. Ze zdumieniem zauważyłam ceny jedzenia preferowanego przez ten fast food. Wszystko co bym tu nie kupiła wykraczało poza mój skromny budżet. Kiedy odchodziłam z kolejki złapał mnie za ramię. Luke. Potem Skip zaczął mi wyjaśniać, że jego matka postawiła wszystkim po "skromnym śniadaniu". Mówił też coś zupełnie niezrozumiałego dla mnie. Powtarzał jak to cudownie, że przyjechałam.
- Hej, ponura! - krzyknął któryś z chłopców. - Wrzuć na luz!
To był Jai. Gdy wymawiał słowo "luz" udawał, że dryfuje na falach. Ani mi się śni! Nie potrafię... Tak przy obcych ludziach. No bo ile ja ich mogę znać? Godzinę? Dwie? Nie mam jeszcze do nich zaufania. W ogóle nie są zbyt sympatyczni. No może z wyjątkiem tego z czarnymi włosami - Jamesa. No i Beau stara się być miły. Daniel zresztą też. Może nie ma aż tak źle? Dobra Charlie. Wrzuć trochę wsteczny. Zagalopowałaś się. Nie wyjdź na kompletną wariatkę. Tak jak poradził ci Jai - wrzuć na luz!, rozkazuję sobie w myślach, a ku Jaiowi posyłam wymuszony uśmiech.
- Tak lepiej ponura. - odsłonił rząd białych zębów. To aż straszne, że jego brat bliźniak nie uśmiech się tak często jak on. Przeniosłam wzrok na Lukea. Stał zamyślony, przyglądając się czemuś, co właśnie wyjęto z lodówki. Dałabym sobie głowę odciąć, że to jest surówka z zeszłego tygodnia.
- To nie ponura! - krzyczy Beau, aż w uszach świszczy. - To Miki Mouse!
Puszcza do mnie oczko, a ja zastanawiam się dlaczego akurat Miki Mouse. Mogło być tyle innych przezwisk... Nawet ta "ponura" dokładnie mnie określa. Każdy obecny w pomieszczeniu, który uważnie przysłuchał się naszej rozmowie zwrócił oczy w stronę Beau. Nic sobie z tego nie robił. Jeden dzieciak nawet z wrażenia otworzył buzię, ale jego mama zaraz kazała mu przestać się gapić.
Stałam tak jak jakiś odludek. Wszyscy plotkowali, rozmawiali i śmiali się, a ja? Ja tylko stałam i czekałam, aż chłopcy coś zamówią.
- Co jesz? - aż podskoczyłam kiedy usłyszałam szept Luka. Chciałam już mu coś powiedzieć niemiłego, ale po co właściwie to?
- Nie wiem. - wyznałam. - Nigdy wcześniej ie kupowałam jedzenia w fast foodach. - zrobiło mi się głupio. Przecież każdy normalny dzieciak jada przeciętnie raz na trzy - cztery miesiące właśnie tutaj. A ja? No tak, przecież Charlie Mia nie jest normalna! Charlie Mia to odludek, któremu nie jest dobrze na świecie. Ma nudne życie w którym nic się nie dzieje i nie posiada przyjaciół.
- To może skosztujesz hamburgera, nuggetsy, colę i małe frytki? - zaproponował. - Też to biorę. A potem jak jeszcze mi się uda to po małym lodzie. Zamówić ci?
Przytaknęłam. Nawet nie wiedziałam co to te nuggetsy. Może coś w rodzaju sałatki dużo kalorycznej? Albo... zaraz! Czy ja właśnie pozwoliłam żeby zadecydował za mnie ktoś obcy?
Charlie. Charlie, uspokój się. Znasz już chłopaków. Tam jest Skip, Beau przed tobą. Jest jeszcze James i bliźniacy - Luke i Jai.
- Pójdziesz zająć stoiki? Najlepiej na zewnątrz, chociaż Beau pewnie będzie w środku. - spytał, a ja posłusznie wyszłam. Nie musiałam długo szukać wolnego stolika. Na tarasie nie siedziało zbyt dużo ludzi. Może dlatego, że zanosiło się na deszcz?
Naciągnęłam na głowę kaptur i usiadłam przy stole. Chwilę potem dołączył do mnie Jai siadając naprzeciwko.
- Lukey już idzie. - poinformował mnie. - Tommy też.
- Co zamówił? - dlaczego go o to spytałam?!
- Zestaw... W sumie to bardzo dobry zestaw. Małe frytki, hamburger, jabłko, cola... - przelotem zerknął na moją twarz. - A ty co wzięłaś?
- Nie wiem. Luke mi coś wybrał. - mój towarzysz uniósł jedną brew do góry.
- I jeszcze przyniesie to jedzenie tutaj? - zmarszczył nos. - Nam zawsze każde iść po swoje tace.
Posłał mi serdeczny uśmiech i już go nie było. Razem z jedzeniem oczywiście.
- Nuggetsy, zimna cola, frytki i do tego hamburger. - puścił mi oczko. - Wcinaj.
Położył przede mną tacę z jedzeniem. Na chwilę wstrzymałam oddech kiedy otwierałam pudełeczko nuggetsów, a potem z głośnym świstem wypuściłam powietrze. Ulżyło mi.
- Liczyłaś, że nuggetsy to nie będzie mięso?
- Nie wiedziałam co to jest. Ale mi ulżyło! - w triumfalnym geście uniosłam ręce do góry. - A gdzie reszta?
- Jedzą tam. - wskazał głową budynek. - Nie mają ochoty jeść pod parasolem w deszczu.
Zaśmiałam się cicho.
- A ty lubisz? - spytałam, a on spoważniał.
- Zależy kiedy. I gdzie. No i z kim. A ty?
- Nigdy nie jadłam na deszczu. - coraz łatwiej mi się z nim rozmawiało.
- Mogę ci zadać parę pytań? - spytał nagle.
- Jeśli nie będą one dotyczyły tego ile miałam w swoim życiu chłopaków i przyjaciół to tak, możesz. - rozbawiłam go.
- A ile miałaś w swoim życiu chłopaków. I przyjaciół? - doprawdy, nie wiem jak on to robił, że tak swobodnie mogliśmy rozmawiać na tematy, które zazwyczaj przyprawiały mnie o złość.
- Zero. - byłam ciekawa jego reakcji. - Po prostu zwykle byłam sama.
- Zero wypadów do McDonalda, zero śmiechów, zero zabawy? Naprawdę nigdy nie miałaś koleżanki? Kolegi? Nigdy?
- Jedynym moim przyjacielem był Guffy. - spochmurniałam. Luke czekał na wyjaśnienia. - To mój pies. Zmarł... To znaczy zdechł rok temu.
Odwróciłam głowę. Na swoim ramieniu poczułam jego ciepłą rękę. Byłam pewna, że czuje jak się trzęsę.
- Przepraszam. Nie wiedziałem. - zero oryginalności, myślę. Nie lubiłam kiedy ludzie w takich momentach mówili jak im przykro. - Drżysz z zimna czy... - nie dokończył, ponieważ mu przerwałam.
- Wejdziemy do środka i zapomnimy o tej sytuacji, dobrze? - zdjął szarą bluzę która miał na sobie i zarzucił mi na ramiona.
- Mam nadzieję, że drżysz z zimna. Przepraszam. - nieświadomie dotknął palcami mojej ręki co wywołało u mnie falę eksplozji. Razem z moją tacą weszłam do budynku, gdzie panował taki chaos, że nie mogłam się skupić. Wzrokiem wyszukałam swojego brata. Siedział na kolanach Beau popijając zimną colę. Obaj byli uśmiechnięci od ucha do ucha i widać było, że się polubili. Podeszłam do nich i usiadłam na krześle obok Daniela wypatrując przy tym czy Luke poszedł za mną. Dalej siedział na dworze w samotności. Miałam wrażenie, że go trochę przybiłam. To tak samo jakbym kopała leżącego próbując go podnieść.
- Skończyłaś już? - pytanie Jamesa odwróciło moją uwagę od jednego z bliźniaków.
- Prawie. - bezgłośnie pociągnęłam łyk coli i zjadłam parę frytek z nuggetsami. Jedzenie nie jest takie złe.
Timmy jadł, aż mu si uszy trzęsły i albo ja, albo któryś z chłopców musieliśmy mu przypominać by nie jadł tak szybko. Wyglądało to tak, jakby mama głodziła go od wieków! Dyskretnie kopnęłam go pod stołem w kostkę. Na szczęście mały nie był na tyle głupi by nie załapać o co chodzi i od tamtej chwili jadł już wolniej.
Dokańczając swój posiłek modliłam się by Lukey się na mnie nie obraził. W sumie to dziwne, ale tak dobrze mi się z nim rozmawiało. Więc kiedy powoli otwierał drzwi i podchodził do nas z miną typu "Padnę na kolana i wycałuję ci stopy jeżeli mi nie zechcesz wybaczyć". Był taki uroczy, a przy tym taki nieśmiały! Przysiadł na końcu ławki obok mnie, jakby bał się, że zechcę go pogonić. Ale ja jadłam dalej. Kiedy już zorientował się, że nie chcę mu nic zrobić przysiadł się bliżej tak, że czułam jego oddech na skórze. A co jeśli reszta coś sobie pomyśli? Na pewno nie chciałam żeby stwierdzili, że ja i Lukey jesteśmy parą.
- Mógłbyś dać mi trochę miejsca? - spytałam szeptem wskazując na swój skrawek ławki. Jak oparzony odskoczył ode mnie po czym usadowił się znowu na końcu ławki. Ten chłopak mnie kiedyś wykończy, a chociaż znam go dopiero od paru godzin!
Kiedy już wszyscy skończyliśmy usadowiliśmy się wygodnie w aucie. Nie obyło się też bez drobnej sprzeczni, ponieważ teraz to Jai chciał jechać w bagażniku na co nie pozwalał mu Daniel. W końcu decyzję podjął Beau. Postanowił, że teraz żeby było bardziej sprawiedliwie w bagażniku pojedzie Jai.

- To... - nie miałam pojęcia jak zacząć rozmowę o tym, ze podobno nie mam gdzie nocować. - To gdzie ja... Będę spać?
Wszyscy spojrzeli jeden na drugiego nic się nie odzywając. W końcu dostałam odpowiedź.
- U Brooksów. O ile się zgodzą. - głos Daniela zniżył się do szeptu. - Luke, Beau, Jai?
Całą trójka zgodziła się bym zamieszkała u nich. Przynajmniej na ten tydzień.
- A wasi rodzice? Nie będą mieli nic przeciwko? - dopytywałam.
- Jeśli mama się nie zgodzi to przeniesiemy cię do Ariany. - teraz to Jai z bagażnika zabrał głos.
- Nie bój żaby, pomieszkasz u nasz jakiś miesiąc, drugi możesz spędzić u Ariany. - kto to był ta Ariana?

1 komentarz:

  1. ciekawy blog ;) zapraszam do siebie : http://imaginy-the-janoskians.blogspot.com/ :D

    OdpowiedzUsuń