wtorek, 13 sierpnia 2013

VI - Wypadki

*Beau*
- Dobra, dojechaliśmy! I co dalej? - byłem nieźle rozwścieczony. Najpierw Charlie, a teraz to. Nigdy nie brakowało nam pomysłów na filmiki dla fanów. Widać dzisiejszy dzień miał być wyjątkiem.
- Może po prostu przejedziemy się na tym dużym Rollercoasterze? - zaproponowała Veronica, pełna optymizmu dziewczyna Jamesa. Rzygać mi się chciało na jej widok. (czyt. Rzygać mi się DZISIAJ chce na jej widok).
Zgodziliśmy się. Nie wiem po co to robimy. Dla fanów? Przecież nie ma z nami asa Lukeya. I obiecaliśmy, że w filmiku pokażemy naszych gości.
- Nie smuć się Beau. - nawet nie zauważyłem brata Lie który ciągnął mnie za rękaw koszulki. - Charlie z tego wyjdzie, prawda?
- No jasne mały. - kiedy już miałem opowiedzieć mu jakąś ripostę do akcji wkroczył Skip.
- A ty co? - warknąłem. - Mamuśka się znalazła?!
- Stary, to tylko dzieciak. Spuść na luz.
- Nie spuszczę na luz!
- To o Charlie chodzi, prawda? I o to, że Luke został z nią, a nie ty. - przerwał na chwilę. - Ty jesteś normalnie zazdrosny o własnego brata!
*Daniel*
No tak, czego ja się spodziewałem... Potwierdzenia na noje stwierdzenie faktu oczywistego? To, że Beau powie "Stary, taka prawda.". Ale nie! On zawsze musi być taki... Taki... Taki nierozważny. No dobra, mówi to ktoś kto w samych majtkach chodził po centrum ale taka jest prawda. Nawet mam odpowiednią definicję dla tego chłopaka.
"Beau Brooks - zakochany smarkacz z nosem w chmurach. Trochę zboczony."
- Chcę zostać sam. - Beau spuścił z tonu i przysiadł na ławce przed bramą wjazdową.
- Okey, dajmy mu chwilę. - nie wierzyłem własnym uszom! Czy ta Veronica postradała zmysły?! Jeśli zostawimy Beau sam na sam na pewno wróci do domu! Nie zostawię tego tak...
Udając, że zmierzam z wszystkimi na Rollercoaster wskoczyłem niezauważony do pobliskich krzaków. Nieźle się przy tym poobijałem, ale myślę, że jest warto poświęcić się dla przyjaciela.
Zakradłem się od tyłu w to samo miejsce w którym jeszcze przed sekundą siedział Beau... Nie było go! Zniknął! Rozpłynął się w powietrzu!
- Czego tu szukasz stary? - podskoczyłem jakby mi ktoś ogniem w twarz splunął, tak się przestraszyłem! - Sutka zgubiłeś?
To był Beau... Co za wtopa. Zawsze jak próbuje kogoś namierzyć oni muszą wiedzieć gdzie jestem! Och...
Starszy Brooks wyciągnął mnie z krzaków dosyć brutalnie. Stanęliśmy twarzą w twarz.
- No, to gdzie ten sutek? - humor mu się poprawił i wyraźnie był ucieszony. Ciekawe z jakiego powodu...
- Już się znalazł. - poprawiłem sobie sweter i odszedłem na bok.
*Charlie*
Moglibyśmy stać tak wieczność. Niestety tą wyjątkową (czyt. romantyczną) chwilę przerwał nam dzwonek mojego telefonu. Luke odsunął się ode mnie, a ja postanowiłam usiąść trochę dalej od brzegu budynku.
- Halo? - cała się trzęsłam. Kto mógł dzwonić? Że też prawie nigdy nie zapisuję sobie numerów telefonu!
- Charlie? - dobiegł mnie nieco zdeformowany, nieznajomy głos. Jeszcze bardziej zaczęłam dygotać, a Brooks widząc to przyciągnął mnie do siebie i trzymał w objęciach. Na szyi poczułam jego gorący oddech.
- K... Kto mówi? - zadałam chyba normalne pytanie prawda? A ten głos nakrzyczał na mnie jakbym zabiła jakiegoś człowieka.
- Nie poznajesz mnie?! Co z ciebie za dziecko, własnego rodzica nie poznać! Wstydź się! Wstydź! Gdzie teraz jesteś?
- Tata? - przerwałam jego wrzaski. To niemożliwe, żeby po tylu latach... Nie, to na pewno jakaś pomyłka.
- A kto inny? Tata, tata... - zaskrzeczał. Odszukałam dłoń mojego przyjaciela i wplotłam palce w jego. Raz po raz muskał moją skórę ustami co przyprawiało mnie o przyjemnie ciepło rozchodzące się po całym moim ciele.
- Jak mnie znalazłeś? - nie byłam zachwycona telefonem od ojca.
- Długo szukać mi nie kazałaś. Jesteś w książce telefonicznej. - wyjaśniał teraz już spokojniej. - Co robisz?
Musiałam skłamać. Przecież nie powiesz ojcu, że właśnie siedzisz na dachu domu z chłopakiem i trzymasz go za rękę. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. No tak, było jeszcze dosyć wcześnie.
- Robię śniadanie Tomowi. - starałam się jak mogłam żeby nie wzbudzić podejrzeń ojca.
- Jesteś bardzo zajęta? Wpadłbym może... - zastanawiał się chwile O nie, zły znak. Ojciec czegoś pewnie od nas chce. - Mieszkacie właściwie jeszcze pod tym samym adresem?
- Nie. Przeprowadziliśmy się. - znowu kłamstwo. - Do znajomej mamy, na Hawaje.
Ugch... Niech mama lepiej zastrzeże wszystkie numery...
- Wielka szkoda... Miałem dla was prezenty. - stosował taktykę "Dam ci coś w zamian jeśli podasz mi swój adres zamieszkania".
- No nic, wielka szkoda, ze Tinny nie dostanie prezentu. - dopiero teraz zauważyłam, że półleżę na posadzce.
- Tinny... Powiedz, jak on się miewa?
- Ma się całkiem dobrze.
- Mógłbym jakoś... Pomóc wam? - spytał niepewnie. Jasne, najbardziej nam pomożesz jeśli zostawisz nas w spokoju. - Mógłbym ci opłacić dobrą uczelnię, albo przedszkole dla chłopaka...
- Nie sądzę, by to było potrzebne. - dlaczego ja leżę na podłodze?!
- Ach... No tak. A co powiesz na nowe autko?
Nowe auto? Tak łatwo się nie dam.
- Nie trzeba. Na gwiazdkę dostałam nowego jaguara. - i kolejne kłamstewko.
- Uch... No to się chyba wam powodzi. - postanowiłam być trochę milsza dla ojca.
- A jak tam u ciebie? - dobra, może mój głos był trochę za słodki, ale ojciec pewnie się nie domyśli.
- No wiesz... W końcu złapałem jakąś stałą robotę w warsztacie... Mam mieszkanko, znajomych. Tylko tu tak... Pusto bez moich wrzeszczących dzieciaczków. - czy ja się przesłyszałam? Ojciec znalazł pracę? Kupił Mieszkanie?
- To super.
- To super. - powtórzył. - Wiesz Lie... - wstrzymałam oddech. - Tęsknię za wami. Tak cholernie żałuję, że was wtedy zostawiłem samych...
Słuchawka upadła... Zamknęłam oczy. Chcę umrzeć. Teraz, zaraz.
- Halo? Charlie? Charlie, nic ci nie jest? Charlie słyszysz mnie? Dziecko... - słychać jeszcze było, a potem cały świat spłynął wraz z potokiem łez ściekających po moich policzkach.
*Jai*
"No to co się w końcu stało?" - pisała Ariana.
"Właściwie to niewiele wiem. Możliwe, że to z tego nosa." - odpisałem na jej esemesa.
"Jakiego nosa? Jai, ja nic nie wiem!" - skarżyła się.
"Dzisiaj rano Charlie złamała nos." - wyjaśniłem.
"Ale jak?" - Ariana była spragniona gorących newsów.
"Wpadła na Luka."
"I zemdlała?"
"Wtedy jeszcze nie. Kazała nam iść na karuzele. Został z nią Lukey, a kiedy przyszliśmy
zobaczyliśmy na wpół nieprzytomną Lie i Lukeya!"
"Wyjaśnił już co się stało?"
"Wie tylko tyle, że Charlie dostała dziwny telefon od jakiegoś gościa, rozmawiała z nim i nagle znalazła się na ziemi."
"Jak się zbudzi życz jej ode mnie zdrowia. Biedaczka... Całuję."
"Ja też. Kocham cię."
Esemesowałem z Arianą.
Kiedy właśnie dowiedzieliśmy się, że Charlie zemdlała z byle powodu opuściła mnie moja pewność siebie. A może dziewczyna na coś choruje? Skąd te omdlenia? Już drugi raz...
*Beau*
Wróciliśmy zaraz po nakręceniu filmiku. Niezbyt nam wyszedł, nikt prawie nie skupiał się na tym co mamy zrobić. Każdy błądził myślami wokół informacji która dostaliśmy od Lukea - "Charlie zemdlała. Jest źle."
W wyniku tego zaraz po trzyminutowych "wygłupach" popędziliśmy drogą w stronę domu.

Nawet dobrze nie zaparkowałem na podjeździe kiedy już wszyscy wyskoczyli z samochodu i popędzili do domu.
*Luke*
Jezus Maria! Jak ja się przestraszyłem! Najpierw dziewczyna złamała nos, zemdlała, wróciła i znowu zemdlała! Ona chce mnie wykończyć psychicznie! Zawału bym tu dostał...
*Veronica*
- Jedziemy z nią do szpitala? - pytał James. Nikt nie udzielił mu odpowiedzi, wszyscy krzątali się wokół zapłakanego Tinniego i na wpół przytomnej Charlie.
- Nie! - jak na zawołanie z półminutowym opóźnieniem ocknęła się Charlie podnosząc gwałtownie ręce do góry i krztusząc się.
- Boże święty! - zawołał Skip. - Ona się zaraz udusi!
- Wody... - wychrypiała. - Wody!
Pobiegłam do kuchni po kubek i nalałam do niego wody z kranu, którą podałam Lie.
- Jak się masz? - spytałam najłagodniej jak tylko mogłam i przysiadłam na podłodze.
- Przepraszam. - jęknęła cicho.
- Czy coś cię boli? - czułam się jak matka pytająca swoje dziecko czy jest chore. Lie dotknęła swoich skroni.
- Głowa. - wyjąkała.
- Jesteś strasznie blada. - stwierdzam i podaję jej jeszcze jedną szklankę wody.
- Mogę wstać? - pyta, a Jai i James automatycznie pomagają jej się podnieść.
- Jasne! Tylko powiedz jak będzie ci się kręciło w głowie. - ostrzegam ją surowym tonem mamuśki dbającej by jej dziecko się nie przeziębiło.
Powoli powlokła się na górę.
- Jeśli mogę, pójdę do siebie. - oznajmiła i już jej nie było.

Przyłożyłam palec do ust w geście "Uciszcie się matołki!". Odgłosy jak z ulu znikły i zastąpiła je grobowa cisza. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i przez sekundę rozkoszowałam się tą ciszą.
- Dzięki. Tak lepiej. - odchrząknęłam. - To teraz może sprawdzimy co z naszym video?
- A Charlie? Myślicie, że nic jej nie będzie? - dopytywał się Tom.
- Nie martw się. To od nadmiaru wrażeń. - zmierzwiłam mu włosy.
- I tak nic z tego nie wyszło. Oglądałem już to z Beau chyba z dwieście razy! - James w teatralnym geście podniósł ręce do góry. - Nic z tego.
- Chcę to zobaczyć! - upierałam się aż w końcu Luke odtworzył filmik na którym widać było chłopaków.
Byli dziwnie przygaszeni i tacy... Smutni. Nieludzcy. To nie było Janoskians!
*Charlie*
Przyczaiłam się na chodach tam, gdzie schody prowadziły na piętro i czekałam. Nie wiem właściwie co chciałam usłyszeć "Charlie jest nienormalna" albo "Co się z nią dzieje!" z ust jednego z chłopaków. Ale nie usłyszałam nic prócz cienkiego głosu należącego do Very. Mówiła coś o jakimś video...
- Tak... Nie... No ba! - dolatywały mnie strzępki rozmów. - Daniel... Nie! Jak możesz... To nie... Charlie jest... Tak... Na co mi... Ach tak... No co ty nie... Nie możesz tak... Zabraniam!
A potem słyszałam odgłos skrzypiących schodów i zaraz obok mnie stanął Luke.
- Co robisz? - spytał z zawadiackim uśmiechem dotykając mojego odsłoniętego ramienia. A potem się zaśmiał!
- Tak, tak. To naprawdę bardzo śmieszne, ze leżę sobie na podłodze... - nie skończyłam bo przytknął mi palec do ust i zaprowadził do pokoju.
- Śpię z tobą. - rzucił się na moje łóżko udając, że zasnął.
- Luke... - próbowałam go zrzucić. Zaraz, zaraz... Gdzieś już tę scenę widziałam!
Usiadł na łóżku opierając się o ścianę. Poszłam w jego ślady i usiadłam obok niego.
- Przeszkadzam wam, co nie? - spytałam po chwili ciszy. - No wiesz, te ciągłe zawroty głowy, szpital. Macie dodatkowe zmartwienia.
Spuściłam wzrok. Tak strasznie było mi głupio, że musieliśmy jechać do szpitala i, że właśnie straciłam przytomność.
- Okey, nie ukrywam. Martwimy się o ciebie... - objął mnie ramieniem. - Więc co proponujesz?
- Pójdę do pracy. - a kiedy spotkałam zdziwiony wzrok Lukeya dodałam. - Sama kupię sobie żarcie. No i nie będzie mnie w domu.
*Luke*
Czy ona powariowała?! To my się tutaj boimy, że się jej coś stanie w domu, a ona wyskakuje tutaj z robotą! W głowie mi się nie mieści! No, okey. Może i by było znacznie lepiej jeśliby pracowała, ale mam przeczucie, że ona chce iść do pracy tylko dlatego, żeby usunąć siebie z naszej drogi. Tak jakby nie wiedziała, że idziemy tą samą niewydeptaną ścieżką!
Więc co ta mała wyprawia?
- Okey. - po pewnym czasie wstępnie się zgodziłem. - Ale co będziesz robić? Cały dzień roznosić ulotki?
Wyczuła w moim głosie sarkazm.
- Będę nianią. - zaraz, czy ona właśnie proponowała, że zajmie się cudzymi dziećmi? Że będzie za nimi latała i przewijała im pieluchy dzień w dzień czy to piątek czy sobota, czy burza czy słota? Nawet w nocy?
Podałem jej termometr do mierzenia temperatury.
- Luke, nie mam gorączki! - wypierała się podczas gdy ja próbowałem nakłonić ja do włożenia do ust termometru.
- Rzeczywiście, 36 stopni. - w końcu kiedy po raz trzeci mierzyłem jej temperaturę musiałem jej przyznać rację - była zdrowa jak ryba!
- Chcesz sobie zafundować właśnie przewijanie pieluch? - pytam tak od czapy, a ona uderza mnie prosto w ramię. Dlaczego dziewczyny zawsze tak robią? No tak, żeby potrenować siłę. Nie powiem, trochę to uderzenie zabolało...
- No... Po prostu chcę spróbować. - patrzę na nią jak na idiotkę. To mi już wystarczy, że mam Jaia i Beau, a ona chce zabawiać jakieś dzieciaki. - Pomożesz mi? Proszę...
Wyciągnęła ręce w błagalnym geście. No i co ja mam teraz zrobić? Pomóc jej? Jak dobrze siebie znam (czyt. jak dobrze znam swój uparty charakter) to Lie raczej nie odpuści.
- Musisz? - pytam z nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone.
- Nie chcę wam przeszkadzać... - aż się serce kraja gdy się patrzy na jej smutną minkę. - To co? Pomożesz czy mam sama załatwić sobie pracę?
Głośno przełknąłem ślinę.
- Możesz na mnie liczyć. - i takimi oto słowami zapieczętowałem kopertę idącą do "Niani".

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział. Czekam na następny :). http://storyjanoskians.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń