czwartek, 15 sierpnia 2013

VII - Niania Charlie

*Charlie*
- Jacy oni są? - zadawałam raz po raz to samo pytanie na które wyraźnie nie było mi dane dostać odpowiedzi.
- Luke! - krzyknęłam i stanęłam w miejscu. Chłopak zatrzymał się parę kroków ode mnie.
- Są mili. - ach, Lukey! Normalnie dużo to wyjaśnia!
- I coś jeszcze? - pytam z nadzieją w głosie.
- Mają dwójkę dzieci i jedno w drodze. - nareszcie jakieś konkretne wiadomości! - Prawie nigdy ni bywają w domu dlatego potrzebują opiekunki.
- A ich dzieci? - znowu wróciliśmy do szybkiego marszu. - Jakie one są?
- Zobaczysz nianiu Charlie. - mój przyjaciel jak zwykle nie był skory do poważnego tonu. To ja miałam czytać dzieciom bajki na dobranoc, a nie on!
- A najlepsze jest to, że mieszkają całkiem niedaleko. - wyjaśniał. - Gdyby potrzebowali cię na całą noc masz zaledwie jedną przecznicę do pokonania! - Brooks nieco spoważniał. - To tu.
Stanęłam jak wryta.
Dom był duży i piękny. Miał wielki ogród z krytym basenem w kształcie wielkiej plamy. Dom (czyt. willa) była dwupiętrowa, oświetlona. Prawie wszystkie ściany tam były zrobione ze szkła. Dach był płaski, a balkony także zrobione były ze szkła. Dawało to cudowny efekt - aż uszło ze mnie powietrze.
Że też takie cudeńka istnieją, myślę.
- Fajnie by się w takiej mieszkało, nie? - męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. No tak, zapomniałam, że nie jestem sama. - Słuchaj Miki Mouse. Wcale nam nie przeszkadzasz swoją obecnością. Kochamy cię. - przejechał palcem po moim policzku.
- Mówisz tak jakbyśmy nigdy już nie mieli się spotkać. - trochę się rozchmurzył, a linia jego brwi złagodniała. Ujęłam jego dłoń w przytuliłam sobie do policzka.
- Dasz radę z tą dzieciarnią?
- W razie czego mam zawsze ciebie!
- Kocham cię. - wyszeptał. - Głupi jestem, co nie? - delikatnie wyswobodził rękę z uścisku.
- Jesteś najfajniejszym facetem jakiego znam. - i znowu się uśmiechnął. Lubię ten jego uśmiech. Zawsze potrafi mi poprawić humor!
Co do tego "wyznania". Nie biorę go na poważnie. Już wczoraj wieczorem ustaliliśmy (czyt. wyznaliśmy) sobie, że kochamy się - jak siostra z bratem. Taka prawda. Lukey był dla mnie jak starszy, bardzo duży brat. Kocham go.
- Wchodzimy. - zakomenderowałam i weszliśmy na posesję państwa Iwan.
Była strasznie duża. Można by się tutaj nawet zgubić!
Pan Iwan oraz pani Iwan czekali już na nas na progu. Przywitali nas swoimi uśmiechami i zaprosi do środka. Dyskretnie przyglądałam się każdemu po kolei.
Pan Iwan - na oko młody biznesmen po trzydziestce dumnie prezentował swoją brodę. Miał kasztanowe włosy oraz szare oczy. Był bardzo miły (albo aż tak dobrze grał swoją rolę). Często się śmiał i nie przeszedł od razu do tematu dzieci.
Pani Iwan - drobna kobiecina, chyba młodsza od swego męża siedziała wyprostowana na fotelu naprzeciwko nas. Nosiła okulary. Nie miała na sobie szykownej sukni ozdabianej złotem czy coś w tym stylu tylko lekko poniszczone rybaczki oraz T - shirt z "Obey". Słomiane włosy spięła w kucyk z tyłu głowy.
Wygląda na normalną kurę domową, pomyślałam.
- Na pewno chciałabyś zobaczyć nasz domek! - wtrącił się głos pana Iwana do moich myśli.
- Oczywiście. Jest taki ogromny. Sama się dziwię, że nikt się jeszcze tutaj nie zgubił! - nie wiem skąd u mnie tyle energii,ale ten dom aż syczał śmiechem!
- W takim razie chodźmy! - pani Iwan wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła do pokoju. Tuż za nami szedł Luke i Iwan.
- Tutaj mamy salon. - wyjaśniała kobieta. - A tutaj jest nasza łazienka, moja z mężem. Tutaj sypialnia... - szczerze znudziło mi się tutaj. Nawet nie sprawdzałam w jakim stylu urządzono dany pokój.
Kiedy skończyliśmy zwiedzać cały parter nie przeszliśmy na piętro.
- Zajęłoby nam to za dużo czasu. - wyjaśnił mi biznesmen. - Mamy za pół godziny ważne spotkanie.
- Przejdziemy już do rzeczy? - spytała mnie uprzejmie pani Isabella.
- Jasne! - typowa nastolatka ze mnie, pomyślałam. Już mogę sobie pójść, ktoś inny zgarnie za mnie tę robotę.
Ale państwo Iwan jak na zawołanie uśmiechnęli się szeroko i klasnęli w dłonie.
- Właśnie kogoś takiego jak ty nam trzeba! - zawołała pani Isabella.
- Jak to? - byłam zdezorientowana ich zachowaniem. Czy tak właśnie powinna się zachowywać osoba której powierza się dzieci?
- Widzisz, nie chcemy żeby opiekunką dla naszych dzieci była jakaś sędziwa staruszka, która nie potrafi się uśmiechać. A ty? Ty się idealnie nadajesz! Potrafisz się bawić, śmiać... Dzieciaki na pewno cię polubią! - wyjaśniała, a ja nie mogłam uwierzyć w to co słyszę.
- Czyli, że mam to? - spytałam podnieconym głosem na co ona przytaknęła.
- Mogłabyś zacząć od jutra? Ach, stawkę omówimy też jutro, dobrze?
- Oczywiście! - mogę z dumą powiedzieć, że latałam jak na skrzydłach.
- I proszę, zwracaj się do nas po imieniu. Isabella, Ben. Dobrze?
- Isabella, Ben. - powtórzyłam na co ona klasnęła w dłonie.
- Dostaniesz jutro wszystkie rzeczy, kluczyk i poznasz dzieciaczki.

- Jak mi poszło? - spytałam Lukeya kiedy już wracaliśmy do domu państwa Brooks.
- Byłaś bardzo przekonująca. - odrzekł spokojnym tonem. Mogłam z łatwością zauważyć, że jest mu smutno.
Stanęliśmy. Usiadł na ławce i poklepał ręką miejsce obok siebie. Poszłam w jego ślady.
- O co chodzi? - oparłam głowę o jego ramię. W jednym momencie uleciało ze mnie całe szczęście.
- O nic. - chłopak wyraźnie unikał mojego wzroku. Siedzieliśmy tak w ciszy kiedy nagle przyciągnął mnie do siebie. Wstałam.
- Po prostu mnie przytul. - powiedział błagalnym tonem konia idącego na rzeź. O co mu chodziło?
Usiadłam na jego kolanach przodem do niego i przytuliłam. Spodobało mu się.
- Proszę. - opierałam czoło o jego.
- Ech... Nie odpuścisz, prawda? - zauważyłam, że trzęsły mu się ręce.
- Nie. - ech, ja i ta moja bezpośredniość!
- Smutno mi... - przerwał. - Smutno mi, ponieważ... Ponieważ nie będziesz już z nami mieszkała. Nie będę mógł się z tobą widywać kiedy będę chciał. - objął mnie obiema rękami w talii. - Rozumiesz?
Rozumiałam. Zbyt dobrze. Ale to nie koniec świata! Przecież nie będę całą wieczność mieszkała u Iwanów. Tylko kiedy będzie taka potrzeba przenocuję tam.
- Luke. Zawsze możesz do mnie wpaść kiedy tam będę. - specjalnie przeciągałam każde słowo. - Rozumiesz?
Przytaknął.
- A tak poza tym to coś jeszcze ci ley na serduszku? - spróbowałam rozładować napięcie między nami.
- Nie będę widywał cię rano w szlafroku i w seksi pidżamie w misie schodzącą do nas do kuchni na śniadanko. - wywróciłam oczami. Seksi pidżama?! Przecież to tylko była koszula nocna bądź stary, wyciągnięty T - shirt z spodniami od dresu!
- Idziemy? - spytał, a ja właśnie sobie uświadomiłam, że chciałabym spędzić całą noc na jego kolanach.
- Ściemnia się. - zakomunikowałam i poszliśmy.
- Tak jakbym nie miał oczu!

Tego ranka nie złamałam sobie żadnej kończyny, nie nabiłam sobie siniaków oraz nie wpadłam na Lukea. Wstałam jako pierwsza z domowników tego domu i poleciałam do pokoju Beau.
- Wstawaj śpiochu! - darłam się na całe gardło już od progu. Ale to co zobaczyłam w jego pokoju przekraczało granice mojej wyobraźni.
Na łóżku leżał przykryty kocem, całkiem nagi Skip oraz Beau w samych bokserkach. Oboje spali.
Z kieszeni mojego szlafroka wyjęłam mój telefon i zrobiłam śpiącym zdjęcie po czym wskoczyłam na ich łóżko.
- Wstawać! Wstawać! - tym razem to ja ich obudziłam!
Najpierw byli zaskoczeni, zawstydzeni, a potem zobaczyli zdjęcie. Oboje razem ze mną zaczęli się śmiać.
- Ostra noc, co nie baby? - ledwo zrozumiałam co Daniel do mnie mówił.
- A jak! - odkrzyknęłam i pobiegłam do pokoju bliźniaków. Dla nich miałam specjalną pobudkę.
Mogłam się tym numerkiem narazić, ale nie myślałam o tym. Ważna jest chwila!
Potruchtałam do łazienki. BINGO! Znalazłam wiadro. Teraz tylko zimna woda...
Tylko jak oblać dwóch na raz?
Z pomocą przybyli mi w połowie ubrani chłopcy. Wzięli wiadro i... CHLUP!
Jai i Luke podskoczyli jak oparzeni. Na początku nie wiedzieli co się dzieje, ale potem doszli do przytomności. I tak oto rozpętała się WOJNA! 
W samych pidżamach wyskoczyli z łóżek. Jai pobiegł po wodę, a Luke mnie gonił. Skąd on może wiedzieć, że to był mój pomysł? W każdym razie zostałam przez niego złapana (Lukey, nie dałabym się gdybym wiedziała, że skręcam w złą stronę!), przygwożdżona do ściany i oblana razem z Brooksem który nie zdążył w porę uciec przed rzeką wody.
- Doigrasz się, mała! - krzyknął i chwilę po tym obraz zamazała mi woda spływająca po moich włosach. No to prysznic mamy z głowy!

- Co na śniadanie? - nie myślcie sobie, że to pytanie zadał któryś z Brooksów! Mama chłopaków wparowała do kuchni jak szalona i przysiadła na końcu krzesła.
- Jajecznica ze szczypiorkiem, pomidorem, serem i kiełbaską, mamusiu. - ach, ten Jai! Aż ciekła mu ślinka po brodzie gdy wymawiał słowo "jajecznica"!
- Mniam, mniam. Kto gotuje? - ciągnęła Gina.
- Charlie! - odpowiedziały jej trzy głosy. - Och, Daniel nie został na śniadaniu?
- Musiał zmykać. - tym razem ja zabrałam głos. Znacząco zerknęłam na najstarszego z Brooksów, a ten się roześmiał.
- Mamo, zobacz jakie seksi zdjęcie mam z Skipem! - moja komórka wylądowała w jego dłoni. Gina parsknęła śmiechem.
- Co ta biedna Charlie musi sobie o was myśleć... - zastanawiała się na głos.
- Geje, seks, lesby. - odpowiedział za mnie Lukey. Wszyscy się śmiali.
- Charlie, słyszałam od Lukea, że znalazłaś pracę. - pokiwałam głową. - Chcesz pracować tak w wakacje?
- Chcę pod koniec wakacji zapłacić wam za gościnę mnie i Tinniego. Chciałam zresztą trochę zarobić... - ależ to niezręczna sytuacja!
- Kochanie, jesteś u nas zawsze mile widziana! Nie musisz za nic płacić! - Ginna była zaskoczona moim tokiem myślenia.
- Lie sądzi, że się nam naprzykrza i staje nam na drodze. - Lukey, czy ty nie umiesz trzymać języka za zębami?! Spaliłam buraka.
- Och Charlie! - mama chłopców podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Stałam jak sparaliżowana i nie odwzajemniłam gestu, ale nie miała mi tego za złe.
- Mówiłem jej mamo. - ten sam podlizujący się bliźniak Jaia...
Rzuciłam w niego szmatką na co ten pokazał mi język.
- Kiedy zmienisz mi pieluchę, nianiu? - zapytał słodkim, dziecięcym głosikiem.
- Luke, przestań. Nie mam nastroju na żarty. - na prawdę nie miałam ochoty by ze mnie żartował. Chciałabym, żeby troszczył się o mnie tak jak wczoraj wieczorem.
- O, o, o...! - zaczął wymachiwać rękami w teatralnym geście.
- Luke Brooks! - krzyknęłam. (Na całe szczęście Gina zdążyła gdzieś zniknąć.) Zaśmiał się. - Jeśli zaraz nie przestaniesz się ze mnie nabijać to powiem wszystkim co wczoraj wygadywałeś! - ha! Miałam go! - "Nie będę już mógł się..." - zakrył mi usta ręką. Ale się nie poddawałam. - Jest... Smutno... Seksi... Płaczę... - nie mogłam powiedzieć zdania, ponieważ Luke próbował zatkać mi usta ręką. W końcu wyniósł mnie na rękach z kuchni.
- Jajecznica się przypali! - krzyczałam kiedy wnosił mnie na schody. - Pilnujcie jajecznicy! Drugiej nie robię!

- Bardzo śmieszne dziecinko. - Brooks bezceremonialnie upuścił mnie na podłogę. Zabolało. Coś
nawet jakby chrupnęło, ale nie byłam pewna czy to ja.
W każdym razie wiem, że musiałam zwijać się z bólu bo zaraz obok mnie na ziemi wylądował Lukey i wołał o pomoc.
- Przepraszam. Przepraszam. Bardzo boli? Przepraszam. - powtarzał roztrzęsiony odgarniając mi włosy z oczu.
- Hej, Luke. Tylko się nie popłacz. - jak ja to robię? Nawet w tak krytycznej sytuacji potrafię z niego żartować. Widać trochę się uspokoił.
- Pomożesz mi w końcu wstać czy raczej dupy nie ruszysz?! - najdelikatniej jak tylko potrafił pomógł mi usiąść. Dopiero wtedy zauważyłam pod jakim dziwnym kątem mam wygiętą rękę.
- Ups. - wymsknęło mi się. 
- Charlie, serio. Ja nie chciałem. Nie wiedziałem.
- Wiesz co? Po raz pierwszy w życiu coś sobie złamałam przez jednego człowieczka. Ale teraz może byś tak zadzwonił po karetkę?
- Tak. Tak. - szukał telefonu.
- Lukey, telefon. - wyszeptałam.
- Czekaj, szukam.
- Lukey, telefon! - tym razem powiedziałam to głośniej.
- Wiem, przecież szukam. - roztrzęsiony przetrzepywał kieszenie kurtek i spodni.
- Ale Lukey... - przerwał mi.
- Do cholery jasnej, Charlie! Szukam tego pieprzonego telefonu!
- To sprawdź w tym szarym dresie! - miałam ogromną ochotę przywalić Brooksowi... Krzesłem.
- Ach... Tak. - wystukał numer. - Dzięki ufoludzie.

Kaprysiłam jak małe dziecko.
- Chcę żeby pojechali ze mną chłopcy. - wyrażałam swoją opinię na temat pt. "Brooksowie zostają, ja jadę SAMA w karetce".
- Ech... - chłopaki wtargnęli na pokład "SS Tipton" kierunek szpital. Jai zajął miejsce z mojej lewej, Beau z prawej, a Luke u stóp łóżka... Jeśli to na czym leżałam mogłam w ogóle nazwać łóżkiem!
- Już drugi raz w tym tygodniu. - powiedziałam na co cała trójka się uśmiechnęła. - Ale wiecie, mam trochę dosyć, że to cały czas mnie się obrywa. No i cały czas muszę jeździć w szlafroku. - dodałam wskazując na swoje ubranie. Jeszcze prawie nikt nie zdążył się przebrać.
- Proszę państwa, kto będzie następny? - sztuczny werbel zrobiony przez Beau. - Luke! Taradam!
Luke podrapał się po głowie.
- Myślicie, że zdążymy na 14? - spytałam. - Mam wtedy iść do tych całych...
Nie skończyłam.
- Pieluch! - że też każdy podłapał temat pampersów!

- Witam, witam. Zamierzacie być naszymi stałymi gośćmi? - już na progu doktor zauważył co się święci. Weszłam ja, a za mną chłopcy.
- Przynajmniej te dwa miesiące. - odpowiadam i szybko siadam na kozetce.
- W takim razie potrzebujecie kartę stałego klienta! - zażartował staruszek. - No, pokaż coś zrobiła...
Kiedy oglądał "zniszczenia" marszczył czoło. Typowy staruszek z pasją do zawodu, myślę.
- Jak to zrobiłaś? - nie był zaskoczony faktem iż moja ręka zapewne jest złamana.
- Spadłam na podłogę. - i tak oto nie skłamałam! No, może powiedziałam półprawdę, ale nie pytał się kto mi tę rękę złamał...
- Nieźle. Najpierw nos, a teraz wybita ręka... Masz ty w ogóle w niej czucie? - popukał mnie w nadgarstek. - Czujesz?
- Tak.
- Świetnie! Nie jest źle!
- Nie będzie bolało nastawianie, prawda? - spytałam załamanym głosem.
- Nic nie poczujesz! - obiecał. Zamknęłam oczy.
Nic nie poczułam... W zasadzie tylko usłyszałam jak coś strzeliło i ból ręki już minął.
- Skończona robota! Masz szczęście, że to lewa dłoń! - wstał ze stołka i umył ręce pod kranem.
- Na następny raz bardziej na siebie uważaj. Mam wakacje i wybieram się z rodziną nad jezioro. - strasznie zmartwiła mnie ta wiadomość.
- To kto mi znów coś nastawi? - pytam z lekka wzburzona. Takich lekarzy nie powinno się wypuszczać w wakacje na wakacje! Och, ta moja logika...
- Doctor Vivicus (czyt. ropucha). Niezbyt miły...
To mi wystarczyło by próbować wystrzegać się kontuzji jak ognia. Już i tak byłam w połowie pozszywana.

Spojrzałam na moją rękę, która wisiała na temblaku. Nie jest tak źle, powtarzałam w myślach. Nie jest tragicznie. Na miłość boską!
Dlaczego ja tak się stresuję? Nie denerwowałam się wczoraj, a dzisiaj proszę!
Nawet nie zauważam kiedy do mojego pokoju wkrada się Beau. Dopiero kiedy się odzywa uświadamiam sobie, że miał mnie podwieźć do Iwanów.
- Gotowa? - pyta nieśmiało trochę się garbiąc. Strasznie to do niego niepodobne, ale bardzo poprawia mi tym humor. P
Przyglądam się jeszcze raz sobie od stóp do głów. Miałam na sobie biały, luźny T - shirt z nadrukiem oraz dżinsowe rybaczki. Na nogach jak zwykle moje wierne, lekko podniszczone trampki. Na wszelki wypadek zabrałam ze sobą dużą, czarną torbę.
- Gotowa. - powiedziałam i ruszyłam po schodach na podwórze.
*Beau*
Zaoferowałem Charlie małą podwózkę. Tak żeby pobyć chwilę z nią i pogadać. Tylko ta rozmowa za bardzo się nie kleiła. Starałem się nie zerkać co chwilę w lusterko sprawdzając czy ta brązowowłosa piękność obok mnie naprawdę istnieje. Bałem się, że to tylko uroczy sen, a kiedy się obudzę Lie już u nas nie będzie.
- Na którą masz tam być? - spróbowałem zachęcić ją do rozmowy.
- Nie wiem... Nie przypominam sobie, żeby podawali konkretną godzinę. - zmartwiła się.
- A co powiedzieli? - Jezu, dlaczego ta dziewczyna w najnieporządniejszych momentach potrafi się rozgadać, a teraz kiedy chcę z nią zamienić dwa zdania trzyma język za zębami?
- Mówili, że mam przyjechać na godziny popołudniowe. - zerknąłem na zegarek.
- Jest w porządku. - uspokajam ją.
- Ładna dzisiaj pogoda. - po parominutowej ciszy w końcu zaczynamy normalna rozmowę. Ulżyło mi.
- Jak na czas zimowy w Melbourne to jet całkiem znośnie. - stwierdzam. Nagle do głowy przychodzi mi wspaniały pomysł! - Miałabyś ochotę w najbliższym czasie trochę pozwiedzać Melbourne?
Moja propozycja ja zdziwiła.
- Byłoby naprawdę super Beau... Tylko nie wiem czy będę miała tyle czasu. Rozumiesz... - rozumiem.
- To weźmiemy tego małego z sobą. Każdemu dobrze zrobi taka wycieczka. - proponuję, a tej od razu uśmiech wyskakuje na twarzy.
- Więc jesteśmy umówieni. - strasznie się cieszę, że się zgodziła.
Parkuję na brzegu, a Miki Mouse nie czeka tylko wyskakuje z auta.
- Kochany jesteś Beau. Dzięki za podwózkę. - dziękuje mi.
Kiedy jest już na chodniku pytam się jej czy po nią przyjechać, ale odmawia.
- Znam drogę! - wyjaśnia i znika w wnętrzu domu. Nie powiem, dom to nie był. To była willa Iwanów!
*Charlie*
Nawet nie zdążyłam przystanąć na progu i zapukać, ponieważ damski głos zaprosił mnie do środka.
- Dzień dobry! - wołam od progu. Moim oczom ukazuje się gosposia Iwanów. W prawdzie nie wiem jak ma na imię, ale wydaje się bardzo miła.
- Dzień dobry, dzień dobry. - kiwa głową, a jej czarne, krótkie loki podskakują przy każdym jej ruchu. Kobieta jest trochę grubsza i ma na sobie różowy fartuch w czarne kropki. Rysy jej twarzy są łagodne. Sprawia wrażenie doświadczonej i zadowolonej ze swojej pracy. Przedstawia mi się.
- Miło mi. Jestem Charlie. - uściskamy sobie ręce.
Gosposia prowadzi mnie na piętro do dziecięcego pokoju. Jest śliczny - zarówno pokój jak i mój podopieczny.
Pokój ma fioletowo - białe ściany. Po białym dywanie walają się zabawki - głównie autka i miniaturowe deskorolki.
W rogu pokoju jest łóżko z fioletową narzutą oraz białymi poduszeczkami. Znajduje się tutaj też mały stoliczek nocny, biurko, krzesło oraz szafa.
Na środku pokoju siedzi mały chłopczyk. Na oko ma on cztery lata. Ma fryzurę na "Justina Biebera". Chłopczyk ma małe rączki w których trzyma figurkę konika. Dziecko ma duże, brązowe oczy oraz takiego samego koloru włosy.
Siedzi po turecku. Ubrany jest w szary, powyciągany T - shirt oraz białe rurki. Na nogach ma kapcie - autka, które (tak przypuszczam) gdy się w nich porusza świecą na czerwono i zielono.
Chłopiec na mnie spoglądał. Był tak uroczy, że na moment zamarłam. A kiedy podniósł się z ziemi, podbiegł do mnie i przytulił się do mojej nogi zupełnie zgłupiałam.
- To twoja nowa niania. - wyjaśnia mu gosposia po czym zostawia nas sam na sam.
Chłopczyk ciągnie mnie za rękę na środek dywanu i pokazuje figurkę konika.
- Jak mas na ime? - przerywa swoją wypowiedź na temat Lucky Lukea i zwraca się do mnie.
- Charlie. - nadal nie wiem co robić. Jestem sparaliżowana urodą dziecka.
- Ja jestem JJ (czyt. Dżejdżej). - oznajmia po czym wraca do przerwanej zabawy.
- Ile masz latek? - kiedy w końcu wyrywam się z szpon totalnego osłupienia postanawiam zainteresować się JJ.
- Tsy. - pokazuje na palcach.
- Lubisz Justina? - pytam, a JJ zaczyna śpiewać.
- Baby, baby, baby, och! - i przy końcu piszczy. To rozczula moje miękkie serducho.
- Też o lubię. - wyznaję, a JJ jeszcze bardziej zaczyna piszczeć. Śmieję się z jego reakcji, a on razem ze mną ukazując swoje małe, śnieżnobiałe ząbki.
Siadam na dywanie.
- Co chciałbyś porobić JJ? - pytam.
- Nje jeśtem JJ. - zaprzecza.
- Przed chwilą mówiłeś, że masz na imię JJ. - wypominam mu. Wzdycha. - Chyba wiem co chcesz przez to powiedzieć. Co byś powiedział na nowe imię? - proponuję, a on z zapałem zgadza się.
- No to jak by pan się chciał nazywać? - próbuję udawać wojsko.
- Justin! - wykrzykuje i podnosi ręce do góry.
- Więc panie Justinie. Na co pan ma dzisiaj ochotę?
-Śpaćer! Śpaćer! - wykrzykuje i zaczyna biegać po całym pokoju.
Ja też podnoszę się z dywanu i biorę go na ręce. Śmieje się.
- Gdzie masz buciki? - ile ja dzisiaj pytań zadaję!
- Tam. - pokazuje rączką jakieś drzwi. Otwieram je.
Wchodzimy do pokoju w którym są same ubrania JJ - Justina. Podchodzę do jednej z półek, a JJ - Justin pokazuje paluszkiem na czarne skejty. Niewiarygodne, że dla małych dzieci sklepy produkują małe skejty i trampki.
Ubieram Justina w szarą bluzę z kapturem i zawiązuję mu buty.
- Chcem capke! - wykrzykuje. - Capka!
Ciągnie mnie za nogawkę moich rybaczek do wieszaków powbijanych w ścianę. Wiszą na nich małe, w różnych kolorach snapbacki. Niewiarygodne!
Pomagam Justinowi zdjąć tę którą sobie wybrał i wyruszamy w drogę. JJ - Justin chce iść sam, ale podaje mi rączkę. Oznajmiam gosposi, że idziemy na spacer i wychodzimy.
Przemierzamy ulice. Tak dla zabawy. Justin - JJ nie puszcza mojej ręki. Przy parku dla skateboardzistów JJ piszczy tak przeraźliwie i błaga mnie na kolanach żebyśmy trochę popatrzeli, że siadamy na ławce w parku.
- Justin moze tam ic? - pyta. Na chwilę się zastanawiam. Gdyby go coś potrąciło... W końcu się zgadzam, ale każę mu uważać.
Biegnie w stronę rampy. Wchodzi na nią i wspina się na sam szczyt. Zaczepiają go jacyś ludzie z deskorolkami, podają sobie ręce, przybijają piątki i żółwiki.
W pewnym momencie kiedy oni tak rozmawiają JJ wskazuje na mnie swoim paluszkiem, a potem do mnie podbiegł.
- Zośtanieny? Zośtanieny? - pytał skacząc mi na kolana.
- Nie wiem. - kim byli ci ludzie? - Chyba powinniśmy już wracać.
- Propsze... - błagał. - Kenni pokase mi tiki na descorolce.
- A kto to ta Kenni?
- Tsam jest! - wskazał na rampę. - I jest tsam tes Luke, Daniel, Mila, Ben i jaskiś chopcyk.
Zaciekawiło mnie imię Lukeya i Daniela.
- Luke Brooks? - spytałam by się upewnić. Czy chłopcy spędzali tutaj czas?
- Tsak! Tsak! Luke, Luke! - wykrzykiwał. - Idsies ze mnom?
Wziął mnie za rękę i poprowadził na rampę. Dopiero teraz zauważyłam, że razem ze swoimi deskorolkami śmigali tutaj moi kumple! Pomachałam do nich, a Luke od razu się przewrócił. Zachichotałam.
Skip zostawił Brooksa i podjechał do mnie.
- Co tu robi nasza niańka? - spytał.
- Niańczy dzieci. - odpowiedziałam. W tym czasie dołączył do nas Lukey Pookey.
Weszliśmy na sam szczyt rampy i usiedliśmy tak by nie przeszkadzać innym. Po pewnym czasie Justin - JJ przyszedł do mnie i usiadł mi na kolanach.
- Pójdsiemy na lody? - spytał. Rzeczywiście, zrobiło się strasznie gorąco.
- Jasne. - zmierzwiłam mu włosy.
- Oni s nami! Oni s nami! - piszczał i ciągnął Lukeya i Skipa za rękawy bluz.

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział! Już się się nie mogę doczekać na następny.
    http://storyjanoskians.blogspot.com/
    P.S. Wyłacz weryfikację obrazkową do komentarzy. To naprawdę ułatwia życie :D.

    OdpowiedzUsuń