sobota, 14 grudnia 2013

XXIX - Ciocia G. mówi, że miałem szczęście, że mi nie uciekł. Ale on by nie uciekł! On mnie zna!

*Jai*
Tak wiele razy myślałem, tak wiele razy śniłem, tak wiele razy powracałem... Ale za każdym razem słyszałem to samo. Może popadam w jakiś obłęd, może dzieje się ze mną coś dziwnego. Może nie jestem normalny.
Jedno wiem.
Oszalałem.
To wszystko co się działo... Wstyd mi się przyznać, ale byłem szczęśliwy kiedy zobaczyłem, a raczej usłyszałem przy naszym Okrągłym Stole, że Luke postanowił zerwać z Charlie. Przynajmniej na jakiś czas...

- Gdzie będzie mieszkała Charlie? - mama jak zwykle musiała wtrącić swoje trzy grosze.
Zerknąłem zaciekawiony na brata bliźniaka. Spostrzegłem, że jest spięty.
Mimo to postanowiłem mu trochę dopiec kiedy już poszedł do siebie.

- Nawet nie wiesz ile razy cię coś ominęło! - zacząłem trzaskając drzwiami od naszego pokoju.
Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło, ale widząc jego zbolałą minę stałem się jeszcze bardziej złośliwy.
- Ktoś tutaj chyba nie został poinformowany. Co to?, żona ci nie powiedziała?
Brooksy zacisnął pięści mocniej niż kiedykolwiek kiedy był zdenerwowany, albo wręcz wściekły. Ale teraz czułem, że nie ma żartów. Za dużo powiedziałem.
Wstał z krzesła, a ja po raz pierwszy od paru lat uświadomiłem sobie, że Luke jest starszy, silniejszy i większy ode mnie. Jeśli teraz chciały mi przygrzmocić...
- Co ty wygadujesz?! - wybuchnął złością. W jego oczach palił się ogień.
- A jak myślisz? - odezwałem się z kpiną w głosie. Nie, Jaidon co ty robisz debilu?! Nie mam ochoty szarpać się z bratem, a jednak podświadomie do tego dopuszczam.
Może to będzie walka o być i nie być?
Zwycięzca bierze dziewczynę...
- ONA MNIE NIE ZDRADZIŁA! - krzyknął mi prosto w twarz.
- Nigdy nie masz pewności.
W jednej chwili poczułem ból. To Lukey bił mnie z całej siły po twarzy. Ale nie martwcie się, nie pozostałem mu dłużny.
Szarpałem się z całych sił czując jak krew kapie mi z nosa. No pięknie! Kiedy w grę wchodzi bijatyka ja nie mam żadnych szans, tak?
Przyłożyłem mu z lewego sierpowego, a potem z kolanka i szybko wstałem.
I co?! Kto jest teraz lepszy?!
W moich oczach ta scena wyglądała trochę brutalnie... Ja sięgający po lampkę stojącą na biurku... Luke próbował się jeszcze osłonić rękoma, ale na nic to się nie zdało.
Po ciosie zadanym przeze mnie zemdlał, a do pokoju wpadła mama. Miała łzy w oczach. Beau, który stał za drzwiami blokując Lie dostęp do poszkodowanego i rzecz jasna do mnie dzwonił na karetkę.
Zdążyłem tylko zarejestrować czarne, zapłakane oczy dziewczyny, a potem zemdlałem.

*Narrator*
Wszyscy znajdowali się w szpitalu. Mówiąc wszyscy mam na myśli całą rodzinę Brooksów wliczając w to Miki Mouse. Dziewczyna miała na sobie pidżamę co oznaczało, że wróciła na oddział onkologii, by znów zacząć się leczyć.
Na głowie miała chustę, a jej włosy były przycięte. Czuła, że czuje się gorzej, ale nie chciała opuszczać osoby, którą tak bardzo bała się stracić.
Po raz pierwszy w życiu zaczęła zastanawiać się jakby to było gdyby ona umarła. Czy Luke opłakiwałby jej śmierć? Czy ojciec przyszedłby na pogrzeb? Co czekałoby na nią po śmierci?
Przed incydentem z malowaniem Jaia śmiała sądzić, że jej chłopak najprawdopodobniej rzuciłby się pod samochód gdyby ona umarła, ale teraz... Teraz już nie była tego taka pewna.
Postanowiła sobie, że nie chce umierać. Bo i po co? Tutaj jej dobrze - ma kochającą rodzinę, miała chłopaka, ma przyjaciół i wspaniałe przygody przed sobą.
Tak naprawdę dziewczyna bała się. Zawsze bała się śmierci, że przyjdzie ona nagle i niespodziewanie, a ona na zawsze będzie musiała pozostawić swoją rodzinę. Ten strach był najgorszym.

*Charlie*
Wprost błagałam lekarza na kolanach, żebym mogła poczekać, aż Luke się wybudzi. Nie zniosłabym, gdyby kazano mi leżeć w mojej sali.
Chciałabym potrzymać go za rękę... Tak bardzo. Chciałabym przeczesać jego bujne włosy, wyszeptać mu do ucha "Don't worry, be happy", a on wtedy otworzyłby oczy i popatrzał na mnie tak jak patrzył na mnie zawsze - z miłością.
Tymczasem ja nie miałam tyle odwagi. Bałam się, że jeśli zobaczy moją rękę wplecioną w jego nakrzyczy na mnie i każe mi się stąd wynosić.

Kiedy w pokoju zostałam tylko ja i Luke on nagle otworzył oczy. Nawet nie miałam pojęcia, że przez te parę minut kiedy ja siedziałam na krześle jak kamienny posąg on przyglądał mi się.
Prawie zemdlałam kiedy poczułam jego zimną dłoń. Uśmiechnął się delikatnie, a potem jego usta wykrzywiły się w bólu.
- Nie wyrzucisz mnie? - zapytałam ze zdziwieniem. Odsunął swoją rękę.
- Chciałbym, ale nawet jeśli wyrzuciłbym cię za drzwi to i tak nie potrafiłbym wyrzucić cię ze swojego serca.
- Luke... Ja się wyprowadzę. - wyszeptałam. W głębi serca miałam nadzieję, że chłopak zaprotestuje, zatrzyma mnie. - Nie chcę żebyś mnie odwiedzał.
- Tak. - pokiwał głową. - Tak będzie lepiej. Dziękuję.

*Gina*
- Jak mogłeś to zrobić?! - nic nie obchodziło mnie, że właśnie urządzałam awanturę w samym szpitalu. - Jak mogłeś to zrobić Jai?! Nie tak cię wychowałam, nie tak! Własnego brata!
Mój własny syn pobił swojego brata. To był jakiś chory sen! Zawsze się bili, zawsze. Ale nigdy nikt nie wylądował w szpitalu. Nigdy. Zawsze były ro bójki dla żartów.
Nakazałam Beau, żeby przyniósł mi wodę. Chciałam porozmawiać z Jaidonem w cztery oczy.
- Co się dzieje Jai? - zapytałam łagodnie. Oparł się o ścianę przymykając oczy.
- Mamo... Ja nie chciałem. - mówił załamanym głosem. - Ale to jest silniejsze ode mnie.
Przez chwilę zapanowała cisza. Próbowałam jakoś zrozumieć jego słowa. Z Jaiem zawsze łatwiej mi się rozmawiało, zawsze on pierwszy był skłonny do zwierzeń. Czułam, że się od siebie oddalamy. Dlaczego nic nie zrobiłam?
- Jestem zazdrosny mamo. Cholernie zazdrosny.
- O co?
- O to, że Luke może w każdej sekundzie bezkarnie ją całować. O to, że może ją przytulać. O to, że ona go kocha. A nie mnie. - spojrzał na mnie wielkimi oczami niczym spodki. - Mamo ja tak nie chcę. Ale szaleję za Charlie. To jest jak narkotyk: im bliżej niej tym gorzej. Tracę nad sobą panowanie...
Usiadłam na twardym, szpitalnym krześle. Co jak co, ale tego się nie spodziewałam. W ogóle nigdy nie brałam takiej możliwości pod uwagę...
- Co planujesz zrobić? - zapytałam po chwili. Jaidon odwrócił się na pięcie i powiedział:
- Odpocząć.

*Tom*
Ciocia G. wyglądała na zmartwioną kiedy Jai sobie poszedł. Mam nadzieję, że się nie pokłócili...
Ostatnio w naszym domu często są kłótnie. Nie podoba mi się to, ponieważ nasz dom powinien być naszym domem. Miłym i ciepłym.
Nie lubię kiedy Luke kłóci się z moją siostrą. To okropne. Już wolę jak się do siebie kleją niż mają chodzić z tymi groźnymi minami.
Za to z Danielem jest super!
Danielowi nie podobało się, że cały czas mówiłem do niego "proszę pana" i wymyślił taką zabawę - ile razy powiem do niego po imieniu tyle razy dostanę mojego ulubionego cukierka!
Kiedyś powiedziałem do niego "wuju Danielu". Udawał, że jest na mnie obrażony aż trzy dni!
Daniel jest trochę dziwny. Mama mówi, że jak dla niej jest on dziecinny i trochę... Jak to było? Nieoczesany? Nieokrzesany!
Nie wiem co to znaczy, ale na pewno coś fajnego. W każdym razie nawet jeśli mama nie lubi Daniela nie ma nic do tego, żebym nie mógł się z nim widywać.
Ostatnio często nikogo nie ma w domu. Państwo Sahyonie jeśli nie pracują odwiedzają Ciocię G. Ciocia G. jest naprawdę fajna! Pozwala mi biegać na podwórku do późna!
Ciocia ma psa. Wabi się Lola. Albo Lala. Nie pamiętam, bo dla mnie jest to Kudeł. Kudeł jest miły. Nawet bardzo, ale Ciocia mówi, że jest już stary.
Kudeł nie lubi kiedy ciągnę go za ogon (robię to bardzo rzadko), ale on uwielbia kiedy go naśladuję! Szczeka wtedy tak radośnie, a ja wiem co on mówi!
Raz mogłem wziąć Kudła na spacer. Tylko przed bramą - na takim placu zabaw, ale i tak bardzo się cieszę! Kudeł ciągnął za smycz. Bałem się, że powyrywa sobie wszystkie zęby, dlatego spuściłem go ze smyczy. Ciocia G. mówi, że miałem szczęście, że mi nie uciekł. Ale on by nie uciekł! On mnie zna!

Niedawno Charlie pojechała do szpitala. Ja i Kudeł wyczuliśmy, że coś jest nie tak. Od razu to zwęszyliśmy! Mama mówiła, że to nic poważnego, ale wyglądała na zmartwioną.
Parę dni później Kudeł powiedział mi, że moja starsza siostra jest bardzo chora. Chciałem z nią pogadać, ale wystraszyłem się kiedy zobaczyłem te wszystkie panie pielęgniarki. Obiecałem sobie, że będę dzielny i nie będę się bał.
Szkoda tylko, że Kudeł nie może towarzyszyć mi w wyprawach do szpitala...


poniedziałek, 9 grudnia 2013

XXVIII - Miłość to cierpienie. By uniknąć cierpienia, nie wolno kochać. Wtedy jednak cierpi się z braku miłości...

*Luke*
Nawet mi się to nie śniło. Ba! Nigdy nawet nie brałem takiej możliwości! Ale żeby mój brat? Żeby moja jedyna i niepowtarzalna Charlie, którą kocham ponad życie... Dlaczego akurat ta dwójka?
Czułem jak gotuję się w środku, a moje serce zamarza. Dlaczego?
Słyszałem jak Lie wybiega z domu. Woła za mną, krzyczy, płacze.
Tak bardzo mam ochotę podejść do niej i wymierzyć jej cios w policzek, ale wiem, że nigdy by mnie na to nie było stać. Nigdy nie uderzyłem i nie uderzę kobiety, a w szczególności tą, którą kocham. Bo ja ją nadal kocham.
Nie chciałem się odwracać, lecz jej szloch mnie do tego zmusił. Wciąż idąc oglądałem się za siebie.
Biegła za mną potykając się o własne nogi. Nie miała na sobie nic prócz szlafroku.
Rozległ się głośny plusk i nim się obejrzałem Charlie poślizgnęła się i wpadła do wody.
Przez chwilę się wahałem. Czy powinien pomóc jej się podnieść?
Zdradziła cię Luke, w mojej głowie rozległ się ten nieznośny głos. Na co jeszcze czekasz? Idź śmiało! Poradzi sobie sama!
Kiedy postawiłem krok w stronę mojej dziewczyny, którą Lie nadal była znowu usłyszałem rozkaz.
Ani mi się waż do niej podejść, słyszysz?!
Ale nie słuchałem już tego. Z wielkim grymasem na twarzy bardziej zły na siebie niż na dziewczynę podałem jej rękę.
Kiedy stanęła na równe nogi spuściła głowę i zamiast tłumaczyć swoje czyny bez opamiętania w potoku słów stała tam i nic nie mówiła. Miałem wrażenie, że nawet nie oddychała!
Wziąłem ją za rękę, ale ona nawet na mnie nie zerknęła.
Boże, dlaczego to się musi dziać? Dlaczego?
Starałem się uwolnić z mojego serca jeszcze trochę miłości, którą darzyłem Charlie. Opuszkami palców pogłaskałem ją po policzku. Podburzony pod wpływem impulsu przytuliłem ją mocno do siebie. Marzyłem, by w tamtej chwili nic nam nie przeszkadzało, by trwała ona wiecznie bez skazy.
Pociągnęła nosem, chlipnęła i wydukała:
- Lu-ke... Ja-naaaa-wet... Nieee-ma... Mam-się. Nie-mam-się-zzzz-czczczeggo. Tłumaczyć.
Z głośnym świstem wypuściłem powietrze z płuc. Oczekiwałem, że będzie się tłumaczyła jak jakaś chora idiotka. Że będzie kłamała jak to jej jest przykro. Może nawet oczekiwałem ściemy, że mój brat ją zaszantażował.
- Ciii... - mocniej ją do siebie przytuliłem. - Już jest dobrze. Już dobrze.
- Aaa... Ale-wiiidzzze. Nieee-jeest-dooobrze. - znów chlipała. Przyszło mi na myśl jedno miejsce - opuszczone. Często tam przesiadywałem, kiedy pragnąłem pomyśleć nad różnymi rzeczami.
- Choć. - powiedziałem. - Trzymaj moją bluzę. Nie płacz już, bo cię będzie głowa bolała.
Czułem się wtedy... No cóż. Jak tatuś nastolatki. Jak tatuś, który przyłapał swoją ukochaną córeczkę w łóżku z jakimś obcym kolesiem. Jak tatuś, który zawsze kocha, ale nie zawsze potrafi zapomnieć.
Objąłem ją ramieniem i poszliśmy w stronę szopki, którą ja i moi dawni koledzy zbudowaliśmy jeszcze w dzieciństwie.

*Charlie*
- Już dobrze. - powtarzał. Nie Luke, chciałam wykrzyczeć. Nie jest dobrze! Jezu co ja zrobiłam? Po co?
Boję się. Cholernie się boję.
Chciałabym zapytać Luke dlaczego taki jest? Dlaczego teraz mnie wspiera, dlaczego mi jeszcze pomaga?
Wtedy... Powinien iść przed siebie, wzburzony. Ale on wrócił, podał mi dłoń, a teraz przyjaźnie się uśmiecha.
Mam wrażenie, że mój mózg już nic nie rejestruje. Po prostu istnieje tylko po to, żebym nie miała za lekkiej głowy.

sobota, 30 listopada 2013

XXVII - Coś, co może zaważyć nad dalszym losem. Losem wszystkich.

*Charlie*
Kiedy pakowałam swoje manatki uświadomiłam sobie jedną, bardzo ważną rzecz. Właściwie to było pytanie, ale chyba znalazłam na nie właściwą odpowiedź...
Zapytałam Pana Boga "Dlaczego Luke tak się poświęca? Dlaczego wszyscy się tak poświęcają?"
Nie oczekiwałam tak szybkiej odpowiedzi, a jednak przyszła...

Ponieważ oni cię kochają. Kochają mocniej niż twoja matka, kochają mocniej niż Pan Bóg. Jesteś dla nich wszystkim i nie chcą cię stracić. Dlatego co dzień stają przy twym łożu i czekają. Na ciebie czekają.

- Gotowa? - głos Jaia, który po mnie przyjechał postawił mnie do pionu. Posłusznie oddałam mu swoją torbę, którą niósł aż do samochodu.
Za kierownicą siedział Beau, a mnie przypomniał się mój pierwszy dzień z tymi wariatami. Wtedy myślałam jakie to nie fair. Ja muszę wakacje spędzać z obcymi ludźmi, a moja mama wygrzewa dupę w naszym rodzinnym mieście.
Ale teraz wiem, że przyjazd tutaj był najlepszą rzeczą jaka mogła mi się przytrafić. Mam Jaia, Beau, Luka, Ginę, Daniela, Jamesa, Veronicę, Arianę, Doctor i wiele, wiele innych ludzi!
Wsiadam na tylne siedzenie samochodu i dosłownie czuję zapach świeżo upieczonego hamburgera, którego jadłam w McDonaldzie.
- Która godzina? - pyta Beau i sam sobie odpowiada.
Jai nie przejmuje się bratem, ani ogólnym chaosem jaki panuje na drogach. Zamiast tego wyjmuje szkicownik i przygląda się mi.
Udaję, że skupiam się bardziej na widoku za oknem niż na tym co on robi, ale w końcu daję za wygraną i zerkam na kartkę.
Widnieje tam moja twarz - a raczej jej połowa. Druga połowa jest jakby nie moja - cała pokryta bliznami i wytatuowana w jakieś niezrozumiałe dla mnie wzorki.
Pytam Jaia co to za rysunek, a on tylko wzrusza ramionami.

Znalazłszy się w cieplutkim domu, w zaciszu swojego pokoju zaczęłam rozmyślać jakby to było, gdybym poprosiła Jaia, by narysował mnie nago... Czy nadawałabym się do tego i czy w ogóle by się zgodził? Czy podołałby takiemu zadaniu? I co by na to powiedział Luke?
Była to propozycja... Niecodzienna. Nie, to nie był jakiś mój kaprys. To było raczej żądanie losu. Taka wewnętrzna potrzeba.
Umieram. Trudno to potwierdzić, ale tak jest. Chciałabym jeszcze coś w życiu zrobić, coś osiągnąć, a na koniec powiedzieć, że chwile z nimi były wspaniałe i poproszę Anioły w niebie o modlitwę za moich najbliższych.

Stałam tam jak słup soli oczekując na jego decyzję. Zadałam mu właściwe pytanie - teraz tylko on musi zechcieć mnie narysować.
Jai ma tak wielkie oczy ze zdumienia, że pewnie zaraz wyszłyby mu z orbit, gdybym nie westchnęła i nie popędziła do swojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi i usiadłam na fotelu otulając się ciepłą kołdrą.
- Zgoda! - Brooksy wpadł do mojego pokoju niczym petarda niosąc w rękach wszystko to, czego potrzebował. - Ale nikt nie będzie o tym wiedział. Nie chcę kłócić się z bratem tylko dlatego, że twoje wymogi są aż tak duże.
Uśmiechnął się, a to znaczy, że nie brał tego na poważnie. Przekręcił klucz i usiadł na fotelu.
Udałam się do łazienki zdejmując z siebie wszystkie ubrania. Przyodziana w sam szlafrok weszłam do pokoju i stanęłam przed młodym Brooksem.
Szlafrok opadł bezwładnie na podłogę. Oczy Jaia zrobiły się większe i zamigotały. Przez chwilę nic nie powiedział, a potem lekko zarumieniony wskazał na kanapę.
- Po... - jąkał się. - Po, po... Bądź... Sobą.
*Jai*
W tamtym momencie po prostu wiedziałem... Wiedziałem, że tak właśnie musi być. To, że zerwałem z Arianą (albo raczej ona ze mną) miało być przepustką do innej, lepszej miłości.
Nie chcę odbierać bratu dziewczyny. Nie będę tego robił. Nawet nie mam u niej szans. Chcę być fair. Pomimo tego, że Luke czasem nie był wobec mnie szczery i często ignorował moje zdanie.
Starałem się wyglądać jak najbardziej poważnie - tak jak artysta. Trudne to było zadanie, szczególnie jeśli cały czas w głowie masz myśl, że to właśnie Ją kochasz. Ale teraz nie ma odwrotu.
Charlie od czasu do czasu wybucha śmiechem i dodaje jakieś uwagi związane z moją miną. A to jestem cały czas uśmiechnięty tak, jakby ktoś wypchał mnie bananami. Często też słyszę, że się rumienię. Zerkam wtedy na dziewczynę, na której twarzy też rumieńce ukazały światło dzienne.
Przygryzam wargę, by nie okazać swojego zdenerwowania. Drżą mi ręce.
Boże, gdyby Luke się dowiedział..., ta myśl przebiega po mojej głowie. Ci by wtedy zrobił? Co zrobiłaby mama, Beau, Daniel, James?
Jamzi pewnie powiedziałby coś w stylu "Stary, to twój brat. Jak mogłeś się na coś takiego zgodzić?".
Cały on.
Chyba cudem powstrzymuję się od płaczu, choć kiedy robię ostatnie poprawki Lie zauważa, że po moim policzku spływa łezka.
Siedzimy tak w ciszy - ja gapiąc się bezmyślnie na rysunek, a ona prawie z otwartą buzią. Mam straszną ochotę otulić ją ciepłym kocykiem i objąć ramieniem.

*Narrator*
Skrzypnęły drzwi. Dwoje ludzi w tym samym momencie odwracają głowę w jego stronę. Najpierw na jego twarzy pojawia się zdumienie, w oczach krążą gdzieś łzy. Otwiera szeroko buzię. Wybiegając z pokoju strąca bezmyślnie ręką szklany wazon. Jeszcze słychać jego śmiech - tak nienaturalnie przerażający. Kroki ucichają, a ta dwójka zdaje sobie sprawę co takiego zrobiła.
Coś, co może zaważyć nad dalszym losem. Losem wszystkich.




piątek, 29 listopada 2013

Nowiki ;)

Na początek chciałabym Was zaprosić do wysyłania tak zwanego listu do Świętego Mikołaja tyle, że na asku :) Jest to taka zabawa zorganizowana przeze mnie :) ZAPRASZAM
Zapraszam również do obchodzenia 6 grudnia czyli Mikołajków!
Oraz włączenia TV któregośtam dnia (jest reklama) by pomóc! Lub wysyłajcie paczki bo naprawdę warto!
Moja apelacja z okazji Mikołajków - nie niszczcie dzieciakom dzieciństwa tak jak to zrobił mój brat i nie mówcie im, że Santa Claus nie istnieje :) Niech mają tę radochę!
Odnośnie bloga - jestem na końcowym etapie pisania kolejnej części ;) Mam nadzieję, że będzie ciekawsza i zapraszam do komentowania!
Przybyli nam nowi obserwatorzy za co serdecznie dziękuję! Oraz za miłe komentarze ;)
Nowy wpis pojawi się na 101010101% jutrrrro!
Ze względu, że piszę własną książkę oraz prowadzę tego bloga i chyba z 6 innych przepraszam, że rozdziały dodaję w tak dużych odstępach :) Mam nadzieję, że mi wybaczycie!
Jeśliby ktoś był zainteresowany pisaną przeze mnie książką, która jest między innymi o utracie bliskich i pomaganiu (bardzo ciekawa historia) zapraszam do zakładki (na tym blogu) która pojawi się już niebawem pod nazwą "KSIĄŻKA". Nie mam ochoty robić dziesiątego bloga, więc niech będzie to siedziało cichutko tutaj ;)
Zapraszam też do podejmowania współpracy i ostrzegam, że lepiej jest mnie powiadomić na asku (tym samym co santa claus) że wysłało się do mnie na e-maila prośbę o współpracę. Nawet jeśli twój blog jest kompletnie o czymś odmiennym niż Janoskians lub fanpage :)
To chyba tyle nowinek ;)
Dziękuję za dotrwanie do końca i cierpliwe oczekiwanie na dalsze części historii!
P.S. Mówiłam już, że wprowadzę drobne zmiany w blogu? 
 ------------


niedziela, 24 listopada 2013

Moj fanpage :)

Hej :) Pomyślałam sobie, że mogłabym założyć fanpage na Facebooku o Janoskians. Jest to polski fanpage na którym dodaję wiadomości i newsy o chłopakach.
Zapraszam do lajkowania mojej początkującej strony i oznajmiam wam, że potrzebuję adminki! Więcej wiadomości albo na ASKU
Albo na stronie :) 
Serdecznie zapraszam :)

wtorek, 19 listopada 2013

XXVI - Piękny bas za którym kryło się wyrafinowanie

*Beau*
Ostatniej nocy poważnie porozmawiałem z moim "przyjacielem" o naszym być albo nie być. To co jakiś czas temu powiedział mi Jai dało mi wiele do myślenia. Może naprawdę niepotrzebnie się ukrywam?
Może to właśnie ma być jakiś przełom w moim życiu? Gej?
Ale boję się... Odrzucenia. Że znajomi, przyjaciele, rodzina... Nie zaakceptują nowego mnie.

Dzięki tamtej rozmowie zdecydowałem się podjąć ryzyko... Tylko za jaką cenę?
Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Ustaliliśmy, że mój chłopak nie pójdzie ze mną. Gdyby mama chciała go zobaczyć zadzwonię do niego, a on przyjedzie. Gdyby jednak mama dostała zawału lub zemdlała będę miał w ręku telefon z numerem na pogotowie. Jest też trzecia opcja - mogłaby po prostu wyrzucić mnie z domu...
Może jeszcze za wcześnie żeby mówić o takich sprawach?
*Jai*
Może to i nie był najlepszy moment na odwiedziny, zwłaszcza, że jeszcze nie do końca pozbierałem się po tym, jak Ariana zakończyła nasz związek, ale musiałem to zrobić. Nie jestem tym człowiekiem, który nie myśli co robi i chowa urazę. Pomimo tego, że już nie jesteśmy razem i tak czuję tę więź która nas łączy.
Nie, nie chcę błagać ją żeby do mnie wróciła. Myślę, że nawet dobrze się stało. Po prostu to było gdzieś tam w górze zaplanowane i dokładnie przemyślane. To zerwanie dodało mi sił i zaprawiło do walki. Spowodowało też to, że myślę inaczej. Nie chcę mieć od tak dziewczyny. Wiem, że muszę się postarać i zrobię to.
Tylko za jaką cenę?
*Charlie*
W szpitalu nie miałam zbyt wielu obowiązków. Było to strasznie przytłaczające - wokół mnie nieznani mi ludzie którzy utrzymywali mnie przy życiu.
Chciałabym powrócić do tej codzienności - szkoła, dom, szkoła, dom...
Jestem tutaj - w Melbourne. Jestem w szpitalu. Obok mnie siedzi mama, mój brat bawi się gdzieś, a ja siedzę i oglądam telewizję. Luke jeszcze nie wrócił ze sklepiku.

Kiedy tak sobie całymi dniami nie mam co robić chodzę po korytarzu i czekałam Bóg wie na co do moich uszu dobiegła rozmowa Mrs. Markham którą zdążyłam już dosyć dobrze poznać i mężczyzny. Miał piękny, głęboki głos za którym kryło się wyrafinowanie.
- Przykro mi, ale będziemy zmuszeni odwołać koncert charytatywny dla szpitala, jeśli państwo nie mogą go przeprowadzić. - mówił.

piątek, 15 listopada 2013

pOwIaDoMiEnIa ~ ŚpIeWaMy HaPpY b-DaY!

Na początek mam dla was parę powiadomień, nowości itd.
Zacznijmy od tego, że z prawej strony na górze w tym ładnym paseczku macie zakładki. W jednej z nich proponuję wam współpracę. Współpracuję już z jednym blogiem o Violetta :)
Druga sprawa dotyczy kolejnego rozdziału. Na dzień dzisiejszy nie mam żadnej weny twórczej i niestety nowy rozdział na 100% pojawi się już w ten weekend!
Trzecia rzecz którą mam wam do oznajmienia jest to, że się dobrze uczę! Jee!
A tak na serio trzecią rzeczą - jak dla mnie najważniejszą są urodziny... Ale urodziny nie byle kogo! Dzisiaj urodzinki obchodzi mój piesio Bleki. Kończy już 5 lat. Z tej okrągłej okazji zaśpiewajmy mu sto lat!
Sto lat, sto lat niech żyje, żyje nam!
Sto lat, sto lat niech żyje, żyje nam!
Jeszcze raz, jeszcze raz niech żyje, żyje nam!
Niech żyje nam!
Blekusiu mój kochany... Jesteś moim pierwszym pieskiem i mam nadzieję że jeszcze mnie przeżyjesz. Życzę ci mnóstwo dobroci i łakoci, miłych wspomnień na stare lata, fajnych wnuków, miłej dziewczyny, grzecznych dzieci które może kiedyś się urodzą i wiele, wiele, wiele miłości w życiu :) Kocham Cię tak bardzo jak nawet nie wiesz i uwielbiam te nasze spacerki <3

 Dzięki za uwagę i zapraszam do czytania mojego bloga i nowego rozdziału który pojawi sie niebawem :)

niedziela, 10 listopada 2013

Troszeczkę o mnie... Może troszeczkę więcej :) ~ Zadaj mi pytanie!

Pomyślałam, że tak czytacie mojego bloga, komentujecie go, a Wy przecież nic o mnie nie wiecie! Może ktoś przeczyta ten wpis, może nie ale jestem zdania, że powinniście coś tam o mnie się dowiedzieć - chociaż jak mam naprawdę na imię!
Jeśli ktoś chciałby zadać mi jakieś pytanie na następną taką notkę zapraszam do przesyłania na adres e - mail: weronika_eu@wp.pl :) Odpowiem na wszystkie pytanka które będą publikowane tutaj, lub jeśli tak wolicie... Możecie je zadawać pod tym postem! Zapraszam ;)

niedziela, 3 listopada 2013

XXV - I love u Lie - Luke ❤

*Charlie*
Trzeci dzień. Trzeci dzień już tu jestem. Trzeci dzień zastrzyków. A Luke? Luke jest cały czas ze mną. Wczoraj tylko udało mi się go przekonać, by pojechał do domu po świeże ubrania. I znów przyjechał.
Widzę, że nie sypia nocami. Wygląda jak wrak człowieka.
- Panie Jezu... Ja nie chcę żeby tak było. - powtarzam ciągle. - Ja nie chcę widzieć Go takiego. Nie chcę. Proszę cię, wstaw się za nim i zaopiekuj się nim. Proszę.
Pod nieobecność Luka są przy mnie chłopcy. Czasami są razem - wtedy jest strasznie zabawnie, a czasami siedzą pojedynczo. Dość często odwiedza mnie mama i doctor J. Gina przynosi mi ciepłe posiłki prosto "z mojego domu". Ojciec pojawił się tylko raz - trzy dni temu.
Nie martwi mnie to, że od tamtego czasu nawet nie kazał mamie mnie pozdrowić. Wiedziałam, że tak będzie. Zwiał od problemów i tyle. Jest tchórzem!
Ale spodziewałam się tego po nim. W sumie to sam zapowiedział, że jest tutaj tylko raz. Chociaż wtedy... Kiedy go zobaczyłam na progu pomyślałam, że stał się inny; że może ruszyło go sumienie.
Nic z tego.
Przyszła pielęgniarka z igłą w ręku. Uśmiechnęła się do mnie promiennie i zerknęła na otwartą książkę "Romeo & Julia".
- Piękna książka. - wbijała mi igłę do wenflonu.
- Tak.
- Gdzie skończyłaś? - zapytała odkładając strzykawkę na tackę i siadając na łóżku. Wzięła książkę i zaczęła czytać na wyznaczonej przeze mnie stronie.

- Już jestem. - do sali wleciał zdyszany Luke. Pielęgniarki już nie było, a ja od pewnego czasu czułam się trochę samotna.
- Hey! - usiadłam wygodniej na łóżku i wyciągnęłam rękę by odebrać torbę z ubraniami które Luke mi przywiózł.
- Jak się czujesz? - to pytanie było chyba rutyną... I zawsze odpowiedź na nie brzmiała "Dobrze".
- Luke... - zmusiłam go do tego, by usiadł. Położył głowę na moich kolanach i westchnął.
- Co się dzieje? - zapytał przymykając oczy.
- Dobrze wiesz, co się dzieje! - wybucham, a chłopak uśmiecha się pod nosem. - Zachowujesz się tak jakbym była jakaś niepełnosprawna. Luke, nic mi nie będzie. Słyszysz? Sam się przemęczasz. Masz za dużo obowiązków. - ściszyłam głos. - Proszę, daj sobie trochę odpocząć.
Powiedziałam po czym pocałowałam go w policzek.

Nazajutrz rano nie było przy mnie nikogo. Wiedziałam, że Luke poszedł do domu po świeże rzeczy.
Przetarłam zaspane oczy i zerknęłam do lusterka.
- Za parę dni... Nie będę miała już tych włosów. - powiedziałam na głos dotykając miękkich i zadbanych.
- Dzień dobry! - aż podskoczyłam kiedy obok mnie pojawiła się pielęgniarka. Zerkała nerwowo na
moją rękę która nadal pozostawała w tym samym miejscu co uprzednio.
Cmoknęła.
- Lie... Może zetniemy włosy? - wbiłam wzrok w ziemię. - Nie będzie aż tak bardzo widoczna różnica...
Nerwowo skubałam kołdrę. Czy mam na to pozwolić? Boję się..., pomyślałam po raz pierwszy odkąd tu przybyłam. Cholernie się boję.
- Zróbmy to. - ku mojemu zaskoczeniu padła już decyzja podjęta przeze mnie. Pielęgniarka chwyciła do rąk nożyce i...
Już było po wszystkim. Krótkie, sterczące na wszystkie strony włosy. Brązowe... Moje. Nadal moje. Króciutka grzywka opadała mi na czoło. Włosy sięgały zaledwie do ucha.
- I jak? - zapytała mnie, a ja jeszcze raz przejrzałam się w lusterku.
- Nie najgorzej.

Spacerowałam po oddziale przyzwyczajając się do swojej nowej fryzury. Nikt nie wybałuszał tutaj oczu, ani nie pokazywał na mnie palcem.
Mijałam dzieciaki młodsze ode mnie. Jedne były kompletnie łyse, a za sobą ciągnęły jakby... Kroplówkę. Jeszcze nie wiedziałam co to takiego jest i do czego ma służyć.
*Luke*
Ostatniej nocy Skip zapytał mnie czy nie mam tego dosyć. Tego, że muszę ciągle siedzieć w szpitalu, tego, że nie mogę wariować tak jak dawniej. Tego, że teraz całe moje życie skupia się na jednym punkcie.
Nie, nie miałem tego dosyć. Nie mam tego dosyć, ponieważ Charlie jest jedną z tych osób które nigdy się nie opuszcza. Trzeba prz niej trwać w nadziei i miłości. Jeśli ktoś jest naprawdę zakochany poświęci wszystko. Ja wiem, wiem. Może to jest jakaś obsesja, może nie powinien 24/h siedzieć przy Niej i trzymać ją za rękę podczas snu. Ale to jest potężniejsze ode mnie. Jeśliby tylko Daniel miał taką ukochaną osobę jak Lie... Wiedziałby co ja teraz czuję.
Nikt mnie przy niej siłą nie trzyma, nie zmusza do codziennych odwiedzin. Ale chcę to robić. Chcę przy niej być, chcę widzieć jej radosną twarzyczkę.
Mama całym sercem mnie wspiera. Wie, jak jest mi teraz ciężko. Pomaga mi, opiekuje się Charlie i codziennie do niej telefonuje.
Jest kochana. Nie wyobrażam sobie, że na jej miejscu mogłaby teraz stać inna kobieta. Gina ma złote serce - wiedziałem o tym zawsze, ale teraz... Teraz wiem już na 100 %.
Jai też odwiedza Charlie. Od czasu do czasu pisze listy na kartce papieru do niej i wręcza mi uprzednio zaklejając je. Nie czytam ich. Zanoszę prosto do Lie. Wiem, że mu też jest ciężko. Przecież wszyscy jesteśmy ze sobą blisko...

sobota, 26 października 2013

XXIV - Podnieś głowę i idź dalej - chcę żyć

*Charlie*
Czekając na wyniki badań krwi robiłam różne dziwne rzeczy. Chciałam biegać, skakać... Aż mnie nosiło żeby krzyczeć. Zdusiłam jednak w sobie tę potrzebę i wpatrując się zaciekle w jeden stały punkt kołysałam się na boki.
- Wszystko dobrze? - kiedy zamknęłam oczy usłyszałam w uchu szept Jaia. Pokiwałam głową.

Wiadomość wstrząsnęła mną całą jak i moimi bliskimi. Moje oczy robiły się coraz szersze. Miałam wrażenie, że uciekło ze mnie całe powietrze i zostaje tylko pusta powłoka. Czy to się dzieje naprawdę?
Chyba tylko ja jedyna otrzęsłam się z tego czaru i zadawałam pytania co do dalszych badań.
- Posłuchaj Chazz... - zaczął lekarz. Z małego pudełeczka wyjął zabaweczki i rozsypał je na stole. - To są strażnicy twojego organizmu. - wskazał żołnierzy gotowych do boju. - A to są źli ludzie. - palcem wskazał czarne kuleczki. - Źli wyniszczają powolutku strażników którzy cię chronią. Dlatego jesteś bardziej podatna na infekcje.
- Więc to dlatego? - zapytałam nie rozumiejąc wielkiego znaczenia jego słów.
- Nie tylko. Potrzebne są dalsze badania. I to zaraz. Musimy wykryć to paskudztwo jak najwcześniej.
- Czyli... Nic nie jest pewne? - trochę gubiłam się w tym wszystkim.
- Tak. To badanie wszystko potwierdzi.
- Co będziecie mi robili? - westchnął głęboko.
- Musimy wkłuć ci igłę. Tylko tyle. - albo aż tyle.

Leżałam na białym stole. Pod głową poduszka, obok ręka Luka którą ściskałam. Za mną lekarze z wielką igłą. Nie chciałam na to patrzeć, nie lubię.
- Wybierz sobie przyjemny sen. - powiedział mrukliwym tonem Luke. Powieki mi strasznie ciążyły i robiłam się senna. Ostatnie głosy które usłyszałam to potwierdzenie, że mogą już zaczynać.
*Luke*
Otworzyła swoje piękne oczęta, zamrugała dwa razy i rozejrzała się po pokoju. Trzymałem ją mocno za rękę wiedząc, że zaraz przyjdzie doktor i zakomunikuje jej to samo co mnie. Gdybym tylko mógł... Gdyby to było możliwe... Dlaczego akurat ona? Jaka jest szansa, że lekarze się pomylili? Boże, to jest niemożliwe.
Siedzimy tak w ciszy, a mi ona strasznie ciąży. Czuję się tak jak kłamca - jak ktoś kto obiecał szczęście, a przynosi pecha.
Zaciskam mocniej uścisk dłoni modląc się w duchu, by ona walczyła, by wierzyła. Na tym to przecież polega, prawda?
Podnosi dłoń i głaszcze mnie opuszkami palców po policzku. Przechodzi mnie przyjemny dreszczyk. Ona uśmiecha się lekko. Wiem, że się boi.
Chwytam jej dłoń i całuję. Przymykam oczy. Chwilę potem moje ciepłe łzy staczają się po jej nadgarstku. Chciałbym już nigdy nie widzieć jej... Wtedy uniknąłbym tego cierpiącego spojrzenia przesyconego strachem. Ale nie mogę.
Otwieram powoli oczy i przenoszę wzrok na nią. Zero zaskoczenia, zero łez. Spokój.
Jak to możliwe?, pytam siebie w myślach. Jak ona to robi?
Do sali wchodzi lekarz z skwaszoną miną. Już wiem, co on ma nam do przekazania. Siada na krześle tak jakby nic się nie stało i wzdycha lekko. Charlie chyba już się zorientowała, że nie mamy dobrych wieści, bo kurczowo trzyma mnie za ramię.
Czuję jak jej palce wbijają się w moją skórę, ale nie czuję bólu. Tego nie trzeba mówić, żeby człowiek wiedział...
- Masz białaczkę. Przykro mi. - powiedział lekarz po czym wyszedł z sali.
*Charlie*
Zostaliśmy sam na sam. Dziwne - w pełni dotarło do mnie, że mam raka... I co dalej? Będę się leczyć, to postanowione. I tak gdybym nawet na to nie pozwoliła Luke wypchałby mnie siłą na leczenie. Ale ja chcę żyć. Tak powinno być? Może ludzie którzy są chory powinni nie mieć nadziei?
Ale im chyba już nic nie pozostaje. A jeśli umrę zostawię tutaj Luke, Jai, James, Gina, Skipa, Lalę, Veronicę i Arianę! I moją mamę!
Ciekawe czy ona już wie... Czy wszyscy wiedzą... Doctor, jej rodzina, a może nawet mój brat?
Czy są na korytarzu? A co z... Z tatą? Wie o tym? Czy jeszcze go interesuję?
- Luke. - odezwałam się w końcu. Wiedziałam, że walczy z sobą by nie zacząć płakać, ale trudno było w tej chwili coś takie zrobić.
Podniosłam się i przytuliłam go. Czule głaskałam go po włosach, a on niczym malutkie dziecko chlipał w mój rękaw.
- Ja nie chcę. Nie chcę żebyś była chora, nie chcę wyjeżdżać, nie chcę cię tutaj zostawiać. Chcę być przy tobie. - mówił podniesionym głosem. - Nie chcę płakać. Chcę żebyś dzięki mnie czuła się bezpieczna, żeby ci się nic nie stało. Razem na zawsze, rozumiesz?
Rozumiałam doskonale.
- Luke... - wyszeptałam. - Och, mój Luke. - popatrzałam mu w oczy. - Kocham cię.
Miałam wrażenie, że z pozoru takie puste słowa ważą tonę, albo i więcej. Mają ogromną wartość. Nie można ich po prostu tak wypowiedzieć. I tak właśnie jest.
Otarł łzy i uspokoił się.
- Chciałabyś pewnie zobaczyć... - przerwałam mu swoim wybuchem "tak"!

Wchodzili do środka. Najpierw Gina, Beau, Jai, Skip, mój brat, Doctor, jej mąż, mama... Ariana, Vera. Rodzina Doctor Jenkins. A na końcu tata...
Nie wiem jak mam się zachowywać. Płakać czy śmiać się? Przyjechał do ciebie!, coś w mojej duszy tak śpiewało. A więc stało się. Muszę zmierzyć się z tym co nieuniknione.
- Cześć. - mówię do wszystkich i promiennie się uśmiecham. Chyba spodziewali się innej reakcji, ponieważ są strasznie zdziwieni. - No co tak stoicie? Rozgośćcie się!
Siadają wszędzie i czuję, że wszystkie oczy zwrócone są na mnie.
- Jak się czujesz? - pyta mnie mama. Biorę do siebie na łóżko dzieci Doctor Jenkins.
- Dobrze, że wiesz o wszystkim mamo. - mówię odwracając wzrok. - Trochę to męczące, pewnie będą wypadać mi włosy i schudnę... - Luke przytulił mnie mocniej na znak, że nigdy mnie nie zostawi. - A wy jak się macie?
Po sali przeszedł pomruk, że dobrze, że jakoś leci. Mama wzdycha ciężko, a Tinny wskakuje mi na kolana.
- Ale nie umrzesz? - pyta mnie bawiąc się moimi włosami.
Zapada cisza.
- Nie umrę. - składam mu przysięgę. - Nie umrę.

niedziela, 29 września 2013

XXIII - Ile jeszcze...?

*Charlie*
- Gdzie ty mnie prowadzisz? - zapiszczałam kiedy Luke schwycił mnie za rękę i przesłonił oczy. Zupełnie nic nie widziałam!
- Zobaczysz. - zaśmiał się i dalej prowadził mnie po jakimś piaszczystym wzniesieniu. - Otwórz oczy. - szepnął.
Widok był nieziemski. Plaża, zachód słońca... Czego chcieć więcej?
- Pięknie tu jest. - wyszeptałam siadając na jeszcze gorącym piasku. Luke poszedł w moje ślady.
- Czy to jest nasza pierwsza randka? - zapytał nagle. Zastanowiłam się chwilę.
- Można to tak ująć. - wyszczerzył się od ucha do ucha po czym objął mnie ramieniem.
- Chciałbym ci coś dać. - wystawił przed siebie zamkniętą dłoń. Bez słowa wyciągnęłam po owe coś rękę. - Chciałbym, żebyś to miała.
Zerknęłam na owy przedmiot. Był to delikatny wisiorek w kształcie jajka.
- Otwórz. - rozkazał Brooksy.
W środku było malutkie zdjęcie Luke. Spojrzałam na niego ze łzami w oczach.
- Chciałbym, żebyś zawsze o mnie pamiętała. - wyszeptał. Ukryłam twarz w jego ramieniu.
- Nie zginiesz tam Luke. Przyjedziesz tutaj i nic ci się nie stanie. Rozumiesz? - rękami objęłam jego twarz i złożyłam na jego ustach pocałunek. Uśmiechnął się.
- Rozumiem. Ale mogłabyś częściej mi to mówić z "efektami specjalnymi". - zaśmiałam się. Zawsze dowcipny! - No, wstawaj!
Podał mi rękę i pomógł się podnieść.
- Gdzie znowu mnie ciągniesz? - zapytałam wzdychając ciężko i powłócząc nogami. 
- Nie marudź tylko chodź. - stanęliśmy na brzegu morza. Zdjęłam buty i zanurzyłam stopy w lodowatej wodzie.
Brr! Ale takie orzeźwienie się przyda.
Luke stanął za mną i przytulił mnie od tyłu. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Oboje rozłożyliśmy ramiona kiedy zaczął wiać wiatr.
Mmm! Titanic! - krzyknął Brooksy. Wybuchnęłam śmiechem. - A teraz do wody!
Zaczęłam się wyrywać piszcząc i mówiąc, że nie chcę. Luke mocno trzymał mnie w ramionach.
- Nie puszczę cię. - cmoknął mnie w policzek.
- Ale nie wrzucisz mnie? - upewniłam się.
- Nie wrzucę. - obiecał.
*Beau*
Dzień spędziłem na basenie - najpierw sam. Jednak potem dołączył do mnie Jai.
- Jak się trzymasz? - zapytałem w przebieralni.
- Trzeba iść przed siebie Beau. - powiedział po czym westchnął. Przypomniawszy sobie o czymś odskoczył do tyłu i spojrzał na mnie. - I jak? Udała się randka?
W pierwszym momencie nie wiedziałem co powiedzieć. To przecież nie była zwyczajna randka...
- Chyba dobrze... Była bardzo ładna. - dodałem szybko.
Jai spojrzał na mnie po czym powiedział:
- Beau. Przede mną nie musisz kłamać. Widziałem cię z tym kolesiem.
No to klops.
- Widziałem jak się całowaliście. - zaczerpnął oddechu. - Jak wolisz facetów to powiedz to wszystkim. Ukrywasz to tak jakbyś się wstydził własnej orientacji.
Na chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami, a w gardle urosła wielka kula. Jak on? Dlaczego? Śledził mnie?
*Luke*
Kiedy wróciliśmy Lie zabrała się do książki, a ja oglądałem przy niej telewizję. Swoją drogą dziwię
jej się, że nie przeszkadza jej warkot telewizora...
Nagle, zupełnie znikąd z nosa Charlie zaczęła kapać krew wprost na książkę. Sięgnęła po chusteczkę.
- Wszystko w porządku? - zapytałem odkładając książkę na bok i obejmując Lie ramieniem.
- Tak, tak. - odpowiedziała bez przekonania przyciskając chusteczkę do noska. Zauważyłem, że dziewczyna ma też parę siniaków na ramieniu.
- Co ci się stało? - spytałem lekko zaniepokojony. Charlie wzdrygnęła się i przez dłuższą chwilę słychać było tylko nasze oddechy.
- Ch... Chyba się uderzyłam.  wyjąkała niepewnie. - Luke, niedobrze mi.
Pobiegła do łazienki, a ja jak piesek na sznurku za nią. Była strasznie blada - jak wampir.
Pogłaskałem ją po głowie.
- Spokojnie, już spokojnie. - mówiłem do niej kojącym głosem.
- Luke...? - powiedziała cicho. - A jeśli coś mi jest?
Przeraziła mnie myśl, że mojej księżniczce mogłoby się coś stać. Odruchowo sięgnąłem po jej dłoń.
- Dość często pojawiają się u mnie siniaki. - ciągnęła dalej. - Jestem strasznie blada.
- Luke, co się ze mną dzieje? - wyjąkała w końcu, a ja przestraszony nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na jej pytanie.
*Gina*
Zebrało się liczne grono - Ja, Luke, Jai, Ariana, Doctor z całą rodziną, Beau, koledzy chłopców, brat Charlie, Daniel, Veronica, James... Byli wszyscy.
- Nie zabiorę was wszystkich na raz. - oznajmiłam wkładając na siebie ciepły sweter. Charlie była gotowa do wyjścia...
Wyglądała bardziej krucho niż zwykle - była cała blada i ledwo trzymała się na nogach. Podtrzymywana z obu stron przez bliźniaków dotarła do samochodu. Luke jako jej stały opiekun zapiął jej pasy. Jai usadowił się na tylnym siedzeniu. Mieliśmy jeszcze jedno miejsce...
Przybiegł jakiś chłopak. Miał kręcone włosy, jasną cerę... Pytał co się stało, a potem zabrał się z nami. W drodze opowiadał nam, że jest kolegą Lie i jak się poznali.

Przybyliśmy na miejsce. Każdy uwijał się jak mógł - to tutaj coś poprawić, pobiec do recepcji... Dostaliśmy nawet wózek, by dziewczyna tak bardzo się nie przemęczała.
Najpierw skierowano nas na pobranie krwi. Widziałam jak bardzo Mia nie znosiła igieł i jak przymykała co chwilę oczy i spazmatycznie oddychała.
Kiedy było już po wszystkim obejrzał ją doktor. Poczciwy staruszek u którego zawsze się leczymy badał dziewczynę, aż do skutku.
- Niestety na razie nic. Czekamy na wyniki badania krwi. - orzekł  końcu, a my opadliśmy zdenerwowani na krzesła.
- Ile jeszcze? - mówił do siebie zdenerwowany Luke. - Czy oni nie mogą wcześniej?!
Nie mogą syneczku... Niestety. 

sobota, 28 września 2013

XXII - Cisza

*Charlie*
- Zrób do tyłu krok! A do przodu zrób dwa! I rozejrzyj się w bok, przyjaciela już masz! - wydzierał się Luke. I tak było od samego rana.
- Luke! - prosiłam raz za razem ale to nie pomagało.
Stał na środku pokoju wywijając nogami i śpiewając wciąż tę samą piosenkę.
Kiedy w końcu łaskawie przestał śpiewać klęknął przede mną i wpychając swoją głowę pomiędzy moją, a lekturą którą właśnie czytałam popatrzał mi w oczy.
- Czyli jesteśmy oficjalnie parą? - spytał uśmiechając się zawadiacko. Przygryzłam dolną wargę, a Luke wykorzystał moment i pocałował mnie czule w usta. Nie byłam do tego przyzwyczajona - w końcu dopiero 36 godzin temu wyznałam mu prawdę...
- A chciałbyś? - zapytałam, bojąc się odpowiedzi. Cmoknął zniecierpliwiony.
- To zależy czy ty byś chciała...
- Chcę.
Oboje uśmiechnęliśmy się, a ja odgoniłam Luke na bok - ważniejsza jest moja "edukacja".
*Luke*
- Co czytasz?
- Luke... - powiedziała lekko zniecierpliwiona.
- Co? - miałem dzisiaj dobry dzień. No i - nie ukrywam - liczyłem, że dane mi będzie pójść z Charlie na pierwszą randkę. Ale taką prawdziwą randkę.
- Proszę cię... Już kończę rozdział!
- A potem masz następny i następny i jeszcze jeden! - kategorycznie odmawiałem dalszego siedzenia w domu. Moja dziewczyna (kurczę, świetnie jest użyć tego słowa) oderwała wzrok od koślawych literek wydrukowanych na papierze i z hukiem zamknęła kolejny tomik "Zmierzchu".
- Skończyłam. - oznajmiła i sięgnęła po pilot od telewizora.
- O nie! - wprost wyszarpałem jej tego cholernego pilota i zawlokłem aż pod same drzwi wejściowe.
Poczekałem, aż dziewczyna ubierze swoje podniszczone trampki i wybiegliśmy trzymając się za ręce.
Kupić Lie nowe trampki, zanotowałem w pamięci pierwszą rzecz do zrobienia jako chłopak. Jakie to dziwne uczucie mieć dziewczynę po tylu latach...
- Luke! - Charlie pomachała mi przed nosem ręką. - Ziemia do Luke, żyjesz?
- Tak. Żyję, żyję.
- Więc gdzie mnie ciągniesz? - uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Zobaczysz.
_________________________________________________________________________________
Przepraszam, jeśli cyfry itd. są źle napisane... :)

czwartek, 26 września 2013

Zapowiedź - Super, co nie?

*Charlie*
Cały czas nie dociera to do mnie. Czy to naprawdę możliwe?
Wojna... Ludzie będą ginąć. A w tej całej rzezi Luke...
Nie, to tylko sen, myślę. Tylko sen... Głupi sen. Czy noc nie mogła wybrać innej zakładki? Nie mogła.
Do rana pozostało jeszcze tylko kilka godzin. Luke śpi niespokojnie przytulając mnie ręką do swojej nagiej piersi. Słyszę jak pracuje jego serce... Czy kiedykolwiek mogłoby przestać bić?
Kiedyś dostałam SMS-a od Brooksa - "Moje serce bije tylko dla ciebie".
W takim razie Luke... Moje bije tylko dla ciebie.
Postanawiam nie wzruszać się przy każdej możliwej okazji - muszę sprawić, by Luke poczuł, że ma do czego wracać. Bo przecież wróci...

Rano staram się zachowywać pozory. Make - up, ubrania i poranna toaleta.
Wygląda w miarę normalnie, myślę i postanawiam pokazać się ludziom.
Luke dopiero się obudził. Przyciąga mnie jedną ręką do siebie i daje buziaka w policzek. Chciałabym
mu krzyknąć "Nie traktuj tego wszystkiego jak drogi do grobu!", ale nie ma odwagi.
*Jai*
Przy śniadaniu wszyscy jesteśmy przybici - w większości tą wojną. Mój mały braciszek... Właściwie mój starszy braciszek... Na wojnie? Nie, to nie jest możliwe. On nas wkręca.
Ta... Chciałoby się. Irak. Potężna walka.
Już nie przejmuję się Arianą i Nathanem chociaż dalej boli. Trudno. Trzeba iść dalej. Tak myślę.
*Luke*
Wszyscy nie jesteśmy w dobrych humorach. I chociaż Lie stara się o "porządek" to i tak jej to nie wychodzi. Dlaczego nie mogę się nią nacieszyć? Teraz kiedy właśnie powiedziała mi to magiczne słowo, teraz kiedy jest tylko moja...

Teraz już nikt nie chce udawać, że nic się nie stało. Nawet Lie zrezygnowała z "codzienności" i siedzi z nami w ciszy w gościnnym. Nic nie robimy. Tak jest chyba najłatwiej. Bo co mam im mówić?
"Mamo... Idę na wojnę. Super, co nie? Będę walczył, oglądał jak leje się krew. Będzie rzeka krwi! Tak jak w tych grach, wiesz? I ja się z tego cieszę. No, bo w końcu was zostawiam! Ciebie, Jai, Beau no i Charlie... Jamesa i Daniela. W końcu ty tylko wojna, tylko śmierć... Czym się tak przejmować? Za miesiąc mnie już tu nie będzie - najpierw przejdę szkolenie, a potem to już wiadomo. Podzielacie mój entuzjazm, prawda?"
To bez sensu...

XXI - To chyba tylko tyle mi pozostało.

*Charlie*
Wróciłam do domu przedtem odprowadzając JJ do rodziców.
- Odprowadzę cię. - zaofiarował się Allan. Była to niespodziewana propozycja z jego strony lecz zgodziłam się. - Lubisz muzykę? - spytał po chwili namysłu.
- Jeśli poprzez słowo "muzyka" masz na myśli dobrą muzykę godną słuchania, to tak. - nieco się speszył, więc posłałam w jego kierunku przyjazny uśmiech. - Robisz muzykę?
Uśmiechnął się pod nosem nic nie mówiąc. Przyjęłam to jako tak.
- Pokażesz mi? - poprosiłam, a ten zaczął nucić kawałek nieznanej mi piosenki. Jego głos rozpływał się w uszach i szczelnie wypełniał każdy zakątek świata. Czułam to.
Nie mogłam uwierzyć, że na świecie istnieją tacy ludzie - ludzie o tak wielkim talencie.
Tego się nie da opisać.
Nawet nie zauważyłam kiedy skończył śpiewać i bacznie spoglądał na mnie wyczekując mojej reakcji.
- Jeśli dostanę zawału z powodu twojego talentu chcę żebyś zaśpiewał na moim pogrzebie. - Allan wybucha śmiechem.
- Myślałem, że ci się nie podoba. - robi minę typu "Aha. Ile razy jeszcze nie będę rozumiał dziewczyny" po czym znów wracamy na trasę Spacer - Dom.
*Jai*
Dostałem SMS-a od Ariany. Mamy się spotkać w "Gorących Piaskach" za pół godziny. Miała poważny ton głosu... Tak jakby chciała mi coś ważnego powiedzieć.
- Ok, będę za dziesięć minut. - wiem, że to nie jest możliwe szczególnie teraz kiedy Beau wyskoczył gdzieś na randkę, ale... Muszę tam dotrzeć.
W pośpiechu zbiegłem po schodach i zamiast moich butów założyłem trampki mamy. No pięknie... Pięć kolejnych minut życia straconych!
Wróciłem się także po kurtkę, bo jak się okazało dzisiaj pogoda niezbyt dopisała.
Spotkałem także Miki Mouse z jakimś facetem - a co mi tam. Teraz nie mam czasu się tym przejmować.
Gnałem ile sił w nogach na miejsce błagając w myślach by mój kochany braciszek był na randce tam gdzie zawsze - McDonald.
Nie pomyliłem się. Siedział i zajadał się swoim hamburgerem.
Kiedy już miałem poprosić go by zawiózł mnie do "Gorących Piasków" moje oczy zobaczyły coś... Absurdalnego.
Beau Peter Brooks podniósł się z krzesła i wpił się w usta jakiegoś kolesia. Całowali się namiętnie.
Jedni ludzie uciekali w popłochu, inni zostawali i robili zdjęcia.
Rozumiem, że Beau jest zboczony, ale czy jest gejem? Czy aby na pewno znam swojego brata na tyle dobrze by poznać jego orientację seksualną?
Nie mogę teraz mu powiedzieć, pomyślałem, a nogi już poniosły mnie tam gdzie czekała na mnie Ari.
*Ariana*
W końcu jest... Spóźniony, cały zlepiony potem... W dodatku śmierdział!
Ucieszył się na mój widok. No tak, on jeszcze nic nie wie...
Podniosłam rękę by pokazać mu gdzie siedzę. Chciał mnie pocałować, ale sprytnie się wymknęłam.
- Chciałaś ze mną pogadać. - zaczął niepewnie przyglądając się moim reakcją.
- Tak. - potwierdziłam. - O nas, o naszym związku.
Mówiąc to gestykulowałam.
- Ok, słucham co mi masz do powiedzenia. - założył ręce za głowę i siedział w milczeniu.
Był wyraźnie szczęśliwy, a ja miałam za chwilę to popsuć.
- Chodzę z Nathanem. - wyjawiłam po chwili nie owijając w bawełnę. Sekundę potem zabrałam swoje rzeczy, wyjęłam banknot odpowiadający sumie mojego zamówienia i uciekłam.
Jai nawet nie próbował mnie zatrzymywać - dobrze, że tego nie robił. Bolałoby jeszcze bardziej. Nie potrafię zrywać...
- I jak? - spytał Nathan kiedy zobaczyłam go opierającego się o srebrne volvo.
- Chyba dobrze. - uśmiechnęłam się i razem z moim osobistym Bogiem Seksu wsiedliśmy do auta.
*Beau*
Wróciłem do domu. Wow. Chyba nigdy wcześniej nie czułem czegoś równie... No, chodzi mi o motylki w brzuchu... Ale... Całowałem się na pierwszej randce?
- Beau, to było coś. - powiedziałem sam do siebie.
Przekręciłem kluczyk w drzwiach i wszedłem do środka. Ogarnęło mnie ciepłe powietrze.
- Tak jak zawsze. - mruknąłem rozwiązując sznurówki moich vansów.
Zawiesiłem swoją kurtkę na haczyku jak najciszej, modląc się by podczas mojej wspinaczki po schodach nic nie zakłóciło spokoju. Miałbym nieźle przerąbane gdyby mama zobaczyła o której tak naprawdę wróciłem.
- Beau Peter Brooks! - usłyszałem za swoimi plecami. - Gdzieś ty się tak długo podziewał?
Ta sytuacja przypominała mi trochę Harrego Pottera - mama Rona krzyczy na niego (Gina), a ja to
Ron.
Powoli się odwróciłem. Ukazała mi się postać mojej rodzicielki - czarne, przetłuszczone włosy, zaspane oczy...
Ubrana była w szlafrok w grochy który dostała od nas pod choinkę rok temu oraz takie same kapcie.
No to już po mnie, pomyślałem i posłusznie skierowałem się do kuchni, gdzie jak zwykle mama prawiła mi wykłady na temat spóźniania się.
*Jai*
Wróciłem do domu (no cóż) cały schlany aż po uszy. Nie wiem po co mi to było, ani jak dotarłem właściwie do tych drzwi. Wiem tylko tyle, że gdy się położyłem wrócił Beau.
Nasłuchiwałem.
- Z twoim bratem dzieje się coś niedobrego. - powiedziała moja mama, a ja już mogłem sobie odpuścić tajemnice.
Beau wydębi ode mnie wszystko czego będzie chciał.
- Sądzisz, że to...? - mój starszy brat miał podekscytowany głos.
- Tak. Wszędzie o tym piszą.
No jasne! Nawet się w spokoju rozstać nie można, bo już gazety posiadają nagłówki "Jai + Ariana - Zerwanie.
- Pójść do niego? - zapytał Beau. Nie, błagam, nie. Chcę odpocząć.
W głowie mi łupie tak strasznie, że po tej myśli zasypiam.
*Charlie*
Wróciłam chyba najwcześniej z całej naszej gromady. No tak. Gina będzie się martwiła.
Nie zaskakuje mnie wcale wiadomość, że Beau wrócił około pierwszej nad ranem tak samo jak Jai.
A gdzie jest Luke?, pytam siebie w myślach.
Mój przyjaciel nie pojawia się tej nocy, przez co zaczynam się martwić.
A może mu się coś stało?
Wszystkie moje wątpliwości uciekają kiedy nad ranem pojawia się u mych stóp Lukey.
- Gdzieś ty był?! - pytam z wyrzutami gotowa do "skoku".
Widzę, że Brooksy jest półprzytomny. Zapalam lampkę nocną i widzę jak ten przewraca się na ziemię.
- Luke! - krzyczę. - Pomocy! Gina! Chłopaki!
Matka Brooksów przybiega najwcześniej. Obie wleczemy chłopaka na moje łóżko i sprawdzamy czy żyje.
Jest tylko pijany. No tak, już drugi. Jaki brat taki brat, myślę sobie pomagając Ginie zdjąć z niego buty i kurtkę.

Popołudniu dwa nasze śpiochy się budzą. W kuchni pojawiają się dwa potwory zupełnie niepodobne do bliźniaków.
- Dzień doby! - woła Gina, a potwór imieniem Jai przeciąga się ospale.
- Co na śniadanie? - pyta, a my wskazujemy na zegar. Obu otwierają się oczy tak jakby miały zaraz wypaść z orbit.
- Mój biedaku. - Gina przytula Jai, a ja mam wrażenie, że Luke czuje się zazdrosny (czyt. mega zazdrosny). Postanawiam trochę polepszyć mu humor i posyłam w jego stronę przyjazny uśmiech.
- Hej. - mówię bez przekonania, a on tylko kiwa mi głową. Co jest?

Przez całe popołudnie mojego przyjaciela coś męczyło. Widziałam to w jego oczach. Dlaczego mi nie powie? Przecież zniosę nawet najgorszą prawdę byleby mnie już nie trzymał w tej niepewności!
Ale on postanawia inaczej. Kiedy idę spać Lukey przychodzi do mnie i kładzie się obok mnie.
Stykamy się nosami - tak blisko siebie się znajdujemy. Pomimo tego nie mam ochoty przerywać tej chwili.
Luke zaczyna mnie całować. Cały czas obchodzi się ze mną niezwykle delikatnie.
*Luke*
Otwieram oczy i lekko się uśmiecham. To chyba tylko tyle co mi pozostało. Widzę, że na twarzy Charlie też pojawił się uśmiech. To dobrze. Chciałbym, żeby miała ze mną miłe wspomnienia.
Siadamy na łóżku, a ja czuję, że powinien teraz jej powiedzieć. No dalej!
- Charlie... - zaczynam niepewnie. - Musimy porozmawiać.
Patrzę jak moja przyjaciółka podciąga kołdrę pod brodę, ale zgadza się mnie wysłuchać. Chciałbym wziąć ją za rękę i potrzymać, ale czuję, że to nie byłoby dobre.
- Muszę iść... - przełykam głośno ślinę, a ona by dodać mi otuchy łapie mnie za rękę. - Na wojnę.
Te słowa nie budzą w niej żadnych uczuć. Jakby nie wiedziała co to oznacza.
A potem widzę jak w jej twarzy pojawia się ta znajoma kreska pomiędzy brwiami i jak wydyma usta w protestanckim "Nie!".
- Przepraszam. - wyjąkałem tylko, a ona przytula się do mnie z całej siły. - Przepraszam.
Po moich policzkach spływają łzy. Charlie nie płacze, ale drży.
Nagle odsuwa się ode mnie i kładzie mi swoją dłoń na policzku.
- Kocham cię. - wyjąkała, a przez mój szloch przebił się nikły uśmiech.
- Ja ciebie też kocham. 

czwartek, 19 września 2013

XX - Ten Obcy

*Charlie*
Nie opuszczają mnie moje obowiązki - w prawdzie państwo Iwan dużo czasu stracili na odwiedzanie mnie, ale mam przecież pracę!
Otworzyłam drzwi do ich domu. Panowała tam cisza.
- Nic się nie zmieniło. - mówię sama do siebie i zdejmuję cicho buty rozglądając się po domu.
- Ha-lo... Jest tu kto? - skrzypnęły schody, ale nikogo na nich nie było. - Ktoś tam jest?
Dobra. To nie jest śmieszne...
Udałam się do pokoju małego JJ. Po drodze zaglądałam do pokoi i sprawdzałam gdzie cała rodzinka się podziewa...
Lekko pchnęłam drzwi. Moim oczom ukazał się jakiś dorosły chłopak oraz mój podopieczny. Coś zatrzymało mnie na progu.
Nieznajomy stał do mnie tyłem i chyba nie zauważył, że go obserwuję.
Chłopaki bawili się klockami - układali je i burzyli. Co chwila słychać było radosny śmiech i znajomy pisk JJ.
Odchrząknęłam. Chłopak podskoczył i niepewnie odwrócił się w moją stronę. Natomiast JJ przybiegł do mnie i utulił się do moich kolan.
- No już, już. - odciągałam go od siebie, a potem podniosłam na ręce.
- Ti-ti! Ti-ti! - wykrzykiwał. - Przysła! Przysła!
Uciecha malutkiego nie zrobiła na mnie większego wrażenia - już przecież go znam.
Nie odrywałam oczy od nieznajomej twarzy, a tamte oczy nie odrywały wzroku ode mnie.
Wstał. Był ode mnie wyższy o dobre dziesięć centymetrów. Dopiero teraz dokładnie przyjrzałam się jego twarzy.
Był bardzo podobny do JJ. Miał ciemnobrązowe oczy, jasne, brązowe włosy w nieładzie, delikatną cerę. Grzywkę zaczesywał na prawo.
No, no. Mamy styczność z bliźniakami wrodzonymi...
- Cze... - eść. - wyjąkał speszony i trochę się zgarbił.
- Cześć. - odpowiedziałam chyba niezbyt przyjaźnie. - Zastępujesz mnie przy JJ?
Zastanowił się sekundę, a potem jakby nie chciał powiedzieć, bo się bał, że mu coś zrobię.
- Jes... Jestem jego kuzy... Kuzynem. - i tylko tyle. Nic więcej nie mówił.
Wywróciłam dyskretnie oczami. Chyba, że...
Chyba, że ja byłam taka sama...
Usiadłam na podłodze. Nieznajomy obserwował mnie zza "ukrycia" przyglądając mi się niepewnie.
Chyba zastanawia się kim jestem, myślę.
- Jestem opiekunką JJ. - wyjaśniam, a on otwiera szeroko oczy ze zdumienia. - Charlie.
Podaję mu dłoń, a on speszony chowa ręce do kieszeni spodni. Ok, koleś jest nieśmiały...
- A ty jak się nazywasz? - pytam niby od niechcenia.
- Allan. - przechodzi do szeptu, a ja mam dziwne odczucie, że już kiedyś go widziałam.
*Allan*
Przyglądamy się sobie w milczeniu - dziewczyna odważnym spojrzeniem, a ja nieśmiałym wzrokiem szukam jakby jakiejś wskazówki.
No dalej. Przecież ją znam... Tylko gdzie widziałem ją po raz pierwszy?
- Śpaćer! Śpaćer! - krzyczy JJ, a ja dobrowolnie się uśmiecham. Oczywiście zaraz sobie pójdę... Przecież nikomu nie jestem potrzebny. No bo, na co komu taki dzieciak jak ja? Ile mi jeszcze zostało?
Z zamyślenia wyrywa mnie śmiech Charlie... Ładne ma imię... Takie nietypowe jak na Melbourne...
- Ok. - mówi do mojego kuzyna. - Przejdziesz się z nami?
Jeśli miałbym teraz w rękach coś szklanego na 100 % leżałoby to potłuczone na podłodze.
Że niby mnie? Że niby ja mam iść z nią i z JJ na spacer?
Nie wierzę. No bo niby po co komuś tak pewnemu siebie taki cichy i niepotrzebny Allan?
- Zgód se! Zgód! - piszczał malutki. No tak, on mi żyć nie da...
Nawet jeśli nie wierzyłem w to, że Charlie serio zaprasza mnie na spacer musiałem z nimi iść dla JJ. Raz kozie śmierć...
- C... Choć-my.

- Mieszkasz tutaj? - zgasiło mnie. Piękna dziewczyna o pięknych oczach postanawia nawiązać ze mną... Kontakt? To się w ogóle nie trzyma kupy...
- Nie. Tak. To znaczy... - westchnąłem w myślach. Czy ona naprawdę chce wiedzieć? - Niedaleko. Tak dokładnie w tamtą stronę.
Wskazałem zachód. Tak, to chyba najlepsze rozwiązanie. Uzyskała odpowiedź, a ja za dużo nie zdradziłem.
- Och. - wyrwało jej się. - To... Czym się interesujesz?
Przymykam oczy. Czy to naprawdę tak ma być?
"Panie Boże, jeśli każesz mi umierać to postaraj się by nikt nie cierpiał po moim odejściu." - błagam w myślach.
- Różnie. - skracam swoją wypowiedź do jednego słowa.
Jak ja bym chciał powiedzieć jej wszystko, - że interesuję się muzyką, że gram na gitarze... 

poniedziałek, 16 września 2013

Nowy bohater!

Mwahaha! Ale ja was dzisiaj zamęczę zmianami itd. rodzaju kłopotkami...
Będziemy mieli nowego bohatera!
Wyszukałam w internecie, a co :D
Allan Shiv
Ma 17 lat. Gra na gitarze i śpiewa piosenki. Jest raczej nieśmiały. Kocha czytać książki, kocha dziewczyny i kocha wieczory. Jest miły, inteligentny i trochę szalony. Ma wielkie plany i wielkie tajemnice...
Kim okaże się Allan? Kim będzie dla Charlie? Już niedługo się dowiecie ;)

Zmieniam, zmieniam, zmieniam!

Zmiany kochani, zmiany! Otóż ciągle natrafiam na śliczne dziewczyny i myślę "Kurczę, dlaczego ona nie jest moją główną bohaterką?!" i takie tam...
Rozumiecie chyba do czego zmierzam... Znów zmieniamy wygląd głównej bohaterki! Tak, tak. Wiem. Cieszycie się razem ze mną :D
Myślę, że to już ostatnia taka zmiana i mam nadzieję, że więcej mnie taka ochota nie najdzie... No więc zaczynamy "pokaz" pt. Zmiana Charlie!
Jak łatwo zauważyć jest to śliczna Megan Nicole! :)
Nie obrazicie się na mnie za zmianę?

XIX - Coś nie tak? - Upadek

*Charlie*
- Dlaczego my musimy zawsze wplątać się w największe bagno? - spytałam kładąc głowę na ramieniu Luke. Siedzieliśmy właśnie na dachu domu.
- Nie wiem. - westchnął.
- Luke? - spytałam.
- No?
- Jak się czułeś kiedy widziałeś mnie z Beau?
- Jak debil postawiony przed ścianą. Tłukłem głową o ścianę powtarzając sobie "Oni są dla siebie". - uśmiechnął się pod nosem.
- Nie lubię cię. - odepchnęłam go lekko, a on objął mnie ramieniem tuląc policzek do czubka mojej głowy.
- Ja też cię nie lubię.
Luke wszystko mi wyjaśnił - albo tylko to co było mi potrzebne. Wiem, że coś do mnie czuł, czuje... Ale najgorsze jest to, że nie wiem co JA czuję...
Czy Luke jest tylko przyjacielem? Gdyby to było takie proste...

Wspomnienia wczorajszego dnia dawały mi mocno w kość tej nocy. Szczególnie, że Luke przeniósł się na ziemię. Brakuje mi go. To znaczy - brakuje mi tego dawnego Luke. Tego który mnie przytulał, łaskotał i bawił się ze mną.
Każdy z domowników od razu zauważył napięcie które między nami panuje. Każdy bez wyjątku...
Teraz miałam w głowie tylko jedno pytanie "Kim jest dla mnie Luke?".
Niestety, podczas tych długich godzin nie zdołałam na nie odpowiedzieć.
- Ale bagno. - szepnął Luke. Podskoczyłam na łóżku kiedy zobaczyłam, że jego twarz znajduje się tuż nad moją. - Mogę?
Przytaknęłam. Lubię jego obecność...
Chłopak wślizgnął się pod kołdrę, objął mnie ramieniem, a ja położyłam głowę na jego ramieniu.
Westchnęłam ciężko. Dlaczego? Dlaczego ja?
- Ciężka decyzja. Prawda. - powiedziałam.
- Nie chcę żebyś się zmuszała... - wyszeptał po czym dodał. - Śpij. Dobranoc.
*Luke*
- Wstajemy! Wstajemy! - krzyczałem i biegałem po domu. - Filmik Janosiansi! Video!
Obudziłem wszystkich w domu - mamę, Arianę, Lie, Jai, a nawet Lalę. A teraz biegaliśmy wszyscy po domu Skipa.
- Wsta - waj! Wsta - wa! - krzyczeliśmy, a za którymś razem ojciec Daniela wyrzucił nas na podwórze.
- Kto kameruje? - zapytała Mila dołączając do nas. - Ja? Ari? Charlie?
- To kto chce? - zapytał Beau. Było z nim o wiele lepiej i nie wyglądał już tak makabrycznie.
Charlie i Mila podniosły rękę. Bardzo chciałem, żeby Lie była z nami na filmiku więc "jednomyślnie" wybraliśmy Milę.
- Na lody! - krzyknął Jai kiedy przechodziliśmy obok budki z lodami. Oczywiście wszyscy zmuszeni byli kupić chociaż po jednej gałce - Jai nie przyjmował wymówek.
Kiedy mijaliśmy sklepy z ciuchami Daniel "przypadkowo" wysmarował Lie całą bluzę.
- Dopadnę cię kiedyś! - krzyczała i zaczęła go gonić. W tym momencie Mila włączyła kamerę i wszystko zostało uwiecznione.
Charlie dopadła Skipa i wlepiła mu prosto do nosa swój kawałek miętowego loda. Nasz przyjaciel skakał i wił się jak szalony powtarzając ciągle steki przekleństw.
- Mamy to! - oznajmiła w końcu Mila, a Lie popatrzyła na nią zaskoczona.
- Co mamy? - zapytała lekko przerażona. Dostrzegłem, że Beau przesuwa się niezauważalnie w jej stronę.
- Bitwę na lody! - oznajmia w końcu Mila, a ja widzę jak Charlie markotnieje. Posyłam ku niej
przyjazny uśmiech, ale to nic nie pomaga.

Kiedy idziemy do łazienek na mieście postanawiam trochę poflirtować z Milą. Nie wiem skąd mnie to naszło, ale mam wrażenie, że Miki Mouse da mi po prostu kosza. Może to jakaś reakcja obronna?

Naprawdę jestem głupi. Nie... To coś więcej niż głupota. Powiedziałbym, że to geny, ale musiałbym obrazić jednego z rodziców czego nie zamierzam robić.
Fatalnie... Jest fatalnie. Nie. Nie chodzi o to, że znów pokłóciłem się z Lie, chociaż... Tak by to w sumie można nazwać.
- Rozbierać się chłopaki! - krzyczał Jai w publicznej łazience w której się znajdowaliśmy.
Na potrzeby nowego video mieliśmy ubrać "pampersy" i biegać w nich przez miasto...
- Gotowi? - spytała Mila, kiedy wszyscy wyszliśmy z męskiej ubikacji.
- Zawsze zwarci i gotowi! - zabrał głos James po czym wyruszyliśmy.
Naszym celem był rynek - prościutko w samo sedno. Świeciło słońce, było ciepło... W miarę ciepło.
Dużo ludzi - to jedyny punkt przy którym mieliśmy napisać "Zrobione".
- Dajcie czadu! - krzyknęła Mila, a Charlie tylko nieśmiało się uśmiechnęła.
*Charlie*
Zgraja dzieciaków wybiegła na sam środek rynku tańcząc i wykrzykując różne niezrozumiałe słowa. Mila krok w krok podążała za nimi co chwilę parskając śmiechem.
- To się wytnie. - powiedziała raz do mnie po czym wróciła do swojego poprzedniego zajęcia.
A ja stałam tak jak ciołek. No bo co miałam zrobić?
- Hej Lie! - usłyszałam za sobą głos Jai, zawtórował mu Luke. Znalazłam się na rękach jednego z bliźniaków - tego "słodszego". Powiedzmy, że niezgrabnie mnie ujął. To samo zrobił Luke. Ludzie, czy ja nie mogę mieć jednego dnia bez takich wygłupów?
- Puśćcie mnie, opuście! - krzyczałam. I nagle znalazłam się na ziemi, a raczej na twardym chodniku.
Wylądowałam na plecach. Strasznie bolało... Zabrakło mi tchu i miałam wrażenie, że już nie oddycham. Dłonie same opadły, tylko oczy się nie zamykały.
Nic nie słyszałam. Jejciu... Jak dziwnie musi się czuć człowiek który jest sparaliżowany... Taki... Niemy. Pusty. Pusty w środku. I jedyne co może to słuchać swojego serca...
- Lie! Lie! - ktoś walił mnie po twarzy. Auć. Boli.
Odgoniłam "natrętną muchę" machnięciem ręki, a potem znów dostałam w twarz.
- Jezu! Otwórz te oczy! No powiedz coś! - to był Jai. Przerażony co poprzednio jego brat tyle, że mnie opanowany. O raju! Dlaczego oni muszą tak wrzeszczeć?
Niespodziewanie czuję się lekka jak piórko. Czy to już koniec? Czy mam skończyć swoje życie na chodniku zrzucona na plecy przez kolegów?
- Walcie się Brooksowie. - mówię i od razu wybucham śmiechem. - No już Jai. Pomóż mi wstać!
Jai podaje mi ręce i w końcu staję na równe nogi. Trochę kręci mi się w głowie, kiedy prawie upadam (na szczęście!) łapie mnie większa część ludzi. Dobrze, że uniknęłam bliskiego spotkania z chodnikiem...
- Może lepiej już wracajmy. - szepnął James do Skipa, a ten się zgodził.
- Zaraz! - wyrywam się z uścisku Jaia i robię protest. - Czuję się dobrze.
A by im to udowodnić pognałam wprost do czynnej fontanny.
Bawiłam się świetnie, ale przeszkadzało mi, że nikt do mnie nie dołączył. Stali tam i przyglądali mi się zdezorientowani jak kręciłam kółka w fontannie piszcząc z radości.
Co jest ze mną nie tak? Nie mogę po prostu się pobawić? Wrócić wstecz do czsów kiedy byłam zupełnie dzieckiem... Co jest nie tak?!

piątek, 13 września 2013

XVIII - Wyznanie

*Luke*
I co sobie teraz o mnie pomyśli? Jak to odebrała? Czy już wie...? A jeśli nie to jak jej to powiedzieć? Czy wybaczy mi? Czy będziemy się dalej przyjaźnić? Nie, to z tą przyjaźnią to raczej odpada. Lie nie będzie mnie chciała znać.
Odkąd tylko wróciliśmy do domu cali przemoczeni i w piachu cały czas zadawałem sobie jedno pytanie - "Dlaczego?".
Dlaczego jestem taką sierotą, żeby ją pocałować? Dlaczego, no!
No tak. Zapomniałem. Bo to ja jestem Luke Brooks! Ten gorszy. Ta sierota, która nic nie potrafi.
- Luke? - usłyszałem przyjazny głos którego nie słyszałem od ponad miesiąca. - Wszystko dobrze?
Zapukała do drzwi. Nawet nie zauważyłem kiedy wypowiedziałem ostatnie zdanie na głos.
- Tak. Tak! - odkrzyknąłem szybko, ale czułem, że Charlie siedzi pod drzwiami - tak przynajmniej ja bym zrobił.
Szybko spłukałem z siebie pianę, umyłem zęby i rozczesałem niesforne kosmyki swoich gejowskich włosów. Tak, dobrze przeczytaliście. Kręcone włosy u chłopaka są gejowskie. Nienawidzę tego. Najchętniej codziennie prostowałbym je prostownicą, ale to i tak nic nie daje...
Włożyłem na siebie pidżamę i odczekałem chwilę, a potem wyszedłem z łazienki.
Nietrudno mi było znaleźć na twarzy uśmiech, ponieważ kiedy widzę Miki Mouse od razu wskakuje mi na twarz. Ona też się uśmiechnęła. Zauważyłem w jej oku błysk - czyżby płakała?
- Luke... Mi możesz powiedzieć. - wyszeptała po czym starła malutkim palcem samotną łezkę płynącą po jej policzku.
Więc się domyśliła...
- Tak często powtarzasz, że jesteśmy podobni do siebie, więc wystarczyło tylko pomyśleć... Że coś jest nie tak. - ciągnęła. - Luke? Jesteśmy przyjaciółmi?
Nie miałem ani chwili wątpliwości. Byliśmy czymś więcej - byliśmy wielką jednością, jednym ciałem. Tą samą osobą, duszą...
- Najlepszymi. - wyszeptałem i odkryłem, że załamuje mi się głos.
- Proszę... - nie był to nacisk. Była to prośba męczennika, a ona wyglądała jakby ktoś zakuł ją w dyby i skazał na śmierć poprzez ścięcie głowy.
- Nic się nie dzieje. - powiedziałem z naciskiem. - Jest OK. Albo... Wiesz co? Odpieprz się już ode mnie! - nie wiem skąd we mnie tyle agresji. Po prostu nie miałem innej myśli w głowie jak tylko pozbyć się... Mojej miłości.
- Czyli... Że. Nie. Jesteśmy... Już. Przyjaciółmi? - wyjąkała zaskoczona.
- Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi! Nigdy nie traktowałem cię jak przyjaciółkę! - wykrzyczałem jej prosto w twarz.
- Więc kim dla ciebie byłam? - zapytała twardo próbując powstrzymać płacz. Przycisnąłem ją do ściany i schwyciłem za nadgarstki.
- Zawsze. - mój oddech owiewał jej szyję. - Byłaś dla mnie kimś znacznie więcej.
Staliśmy tak przez dobre pięć minut. Ja czekałem aż Lie przetrawi sobie moje słowa, a ona czekała aż ja coś zrobię.
- Wybacz księciuniu, ale nie rozumiem! - powiedziała w końcu wzburzona moim zachowaniem.
Uśmiechnąłem się pod nosem co ją jeszcze bardziej rozwścieczyło. - Dziś śpię w gościnnym. - oznajmiła, a mi już nie było do śmiechu.
- Lie! No co ty! - próbowałem ją zatrzymać kiedy sięgała po poduszkę. - Ja tylko żartowałem!
Ale nie słuchała. Zbiegła po schodach nie zważając, że co chwila się potykała.
*Charlie*
- Zostaw mnie! - wyrywałam rękę z uścisku Luke.
- Zaczekaj! - błagał i prosił, ale nie chciałam tego słuchać.
Czy on zdawał sobie sprawę jak bardzo mnie ranił? Jak bardzo poczułam się skrzywdzona tymi słowami? Czy on wie, że zranił mnie jak żyletki?
Zatrzasnęłam mu przed nosem drzwi. Na chwilę zapanowała cisza, ale potem zręcznie je otworzył po czym ukląkł na kolana i złożył ręce jak do pacierza.
- Daj mi spać! - krzyknęłam po czym wypchnęłam go za próg pokoju i przekręciłam klucz. - Nie słyszę! Nic nie słyszę!
Tak naprawdę to słyszałam. I to dużo. Jak Luke przeklinał, jak walił w drzwi pięściami i nogami. Ja walił plecami w drwi, jak rozmawiał z Jai o tym, że się pokłóciliśmy. A potem ręce i nogi Jaia dołączyły do kończyn Luke.
- Charlie! Otwórz drzwi! - krzyczeli raz po raz zakłócając spokój.
- Co się stało? - usłyszałam przytłumiony głos Giny.
- Nic! - odpowiedział jej zasępiony Luke.
- Luke pokłócił się z Miki Mouse i teraz ona nie chce otworzyć drzwi. - wyjaśnił spokojnie Jai.
- Dzięki! Może idź to wykrzyczeć całemu światu?! - i jeszcze raz kopnął w drzwi.
*Jai*
- Luke... - zatrzymałem go.
- Odwal się. - odtrącił moją rękę i powoli zmierzał du schodom. Nawet nie zauważył, że drzwi do pokoju lekko się uchyliły i pojawiło się w nich jedno oko Charlie.
- Stary... Myślę, że musicie pogadać. - w ostatniej chwili zatrzymał się i raptownie odwrócił głowę. Wskazałem głową szparę w drzwiach. Słyszałem jak serce Charlie przyśpiesza... Może i Luke to słyszał?
Błyskawicznie zbiegł po schodach i dopadł drzwi. Chwilę siłowali się z Lie, ale w końcu Luke wygrał i wszedł do środka.
Chyba lepiej będzie ich zostawić samych..., pomyślałem i zmyłem się z pola "słyszenia" i "widzenia" tej dwójki. 
*Luke*
- Nie chciałem. - zacząłem już od progu zamykając za sobą drzwi. Lie podeszła do okna i oparła się rękoma o parapet. Milczała.
- Przepraszam. Strasznie mi przykro. - przeprosiny wydobyły się z głębi mojego serca, gdzieś tam z samego dna gdzie kryję wszystkie swoje uczucia.
Podszedłem do niej. Widziałem jak łzy spływają po ślicznych policzkach, jak spazmatycznie łapie powietrze i jak przymyka oczy gdy mówię.
- To boli Luke. - powiedziała znienacka. - To cholernie boli. - i uprzedzając moje słowo "Wiem" powiedziała. - Nie mów wiem. Wiem. Nic nie wiesz. Nie chcesz wiedzieć.
Nieśmiało moje ręce powędrowały do jej talii. Przytuliłem ją.
- Nie spodziewam się, że to wszystko załatwi. Jestem draniem. Nie. Jestem czymś gorszym od drania. Jestem idiotą, dupkiem, szmatą... Mogę być kim chcesz. I rozumiem, że cię zraniłem. Tylko...
- Tylko co? - przerwała mi. Westchnąłem.
- Tylko, że ja nie potrafię stanąć na nogi tak jak ty i powiedzieć "Trzeba iść dalej". Nie potrafiłabyś też tego zrobić gdybyś była zakochana w takiej cudownej osobie... Jak ty.
Poczułem, że Charlie uwalnia się z mojego uścisku po czym wpatruje mi się w oczy.
- Ja? - spytała z nutą niedowierzania.
- Nie. Ja. - po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.

czwartek, 12 września 2013

Daniel... Daniel?!

Cześć wszystkim! Pomyślałam, że może was to trochę zainteresuje...
W zeszłą niedzielę ok. 20.30 byłam na festynie (u nas to Święto Gwarków). Grał tam... Nie. Nie Janoskiansi tylko Lady Pank. Ale...
Patrzę, patrzę... A tam ludzie się przeciskają (tak jak na koncertach), śpiewają i idzie człowiek podobny do... Do naszego Skipa! Wyglądali identycznie. Jedynie co tamten nie miał to kolczyka :D
Chciałam za nim pójść i zapytać co robi w Polsce, ale zrozumiałam, że to nie Skip, bo przecież on jest teraz w LA! :D
Szkoda, że nie mam zdjęcia :P

wtorek, 10 września 2013

XVII - Cudowny wieczór

*Charlie*
Długie godziny... Nie. To nie męczarnie. To przyjemna odskocznia od życia.
Doctor Jenkins pyta mnie o różne wydarzenia, przeżycia... Nawet nie musi pytać. Ja sama wszystko opowiadam.
Jako, że jeszcze (choć chcę) nie potrafię nic powiedzieć wynaleźliśmy sposób na komunikowanie się między sobą - pisanie wszystkiego na kartce.
Wiem. Tak jest trudno, ale języka migowego dopiero się uczę.
Doctor mówi, że nie ma z niczym pośpiechu - kiedy będę gotowa zacznę znów mówić. Może minąć miesiąc, tydzień lub nawet parę lat!
Z jednej strony budzi to we mnie niepokój. Całe lata pisać na kartkach to czego nie mogą ode mnie ludzie usłyszeć?
Ale wtedy zjawia się Luke i dodaje mi otuchy. Mogę śmiało powiedzieć, że zagrzewa mnie do walki i powoli staję na nogach.
Pamiętam jak parę dni temu powiedział "Trzeba stanąć na nogi i iść dalej. Dogs gonna bark*. Jestem przy tobie cały czas moja Księżniczko."
Mam wrażenie, że teraz kiedy już wychodzę na dwór ludzie których mijam bezgłośnie nawołują mnie "Śmiało! Idź dalej! Poradzisz sobie!". To też dodaje mi otuchy.
Lubię rozmowy z Doctor Jenkins. Czasami ja opowiadam jej o sobie i wtedy mogę się całkowicie otworzyć, a czasami ja proszę by opowiedziała mi coś o sobie.
Doctor Jenkins to szczęśliwa małżonka. Ma troje dzieci - Andy, Erica oraz Stephen. A za niedługo na świat przyjdzie kolejny maluszek.
Poznałam już najbliższą rodzinę Jenkins - jej dzieci, matkę i ojca, męża oraz psa - Bobika. To taka wspaniała rodzinka!
Dzięki nim właśnie wiem po co żyjemy. Po co jesteśmy tutaj i kochamy. Chcę mieć taką rodzinę jaką ma Doctor. Chcę mieć szczęśliwą rodzinkę!
Przyznam szczerze, że kiedy po raz pierwszy zobaczyłam całą rodzinę Jemy popłakałam się ze szczęścia. Przyjęli mnie z otwartymi ramionami i traktują jak najbliższą rodzinę.
Mąż Doctor Jemy czasami podróżuje po świecie. Jeździ i opisuje róże miejsca. Jest też fotografem, ale nigdy się nie narzuca. Matka Jemy - pani Boston poznała swego męża Ruanda na wojnie - swego czasu leczyła i opatrywała rannych. Natomiast jak się nietrudno domyślić Ruand był żołnierzem. Ojciec i matka męża Jemy mają podobne imiona - Domenica i Domenic. Też są bardzo mili. Siostry Jemy - Claudia, Steep oraz Jordan pracują jako tatuażystki. Jedna z nich nawet maluje obrazy!
Jema ma też brata - jednak go nie zdążyłam poznać. Wiem o nim tylko tyle, że mieszka gdzieś w Afryce i pomaga tam ludziom.
A dzieci Doctor! Są jak kwiatki na łące! Takie skarby! Takie pociechy! Czasami mam wrażenie, że one rozumną mnie lepiej niż ktokolwiek i siedzimy tak w ciszy.

Kiedyś powiedziałam, że czuję się u Jenkinsów jakbym była członkiem ich rodziny i jakbym miała rodzinę. Wtedy Jemy powiedziała:
- Jesteśmy rodziną. Zawsze byłaś naszą rodziną i zawsze będziesz. Niezależnie od tego co się stanie będziesz naszą małą córeczką. - a jej słowa potwierdził jej mąż.
Pamiętam, że wtedy strasznie się wzruszyłam i zaczęłam płakać. I dzięki temu wszyscy podeszli do wspólnego, grupowego uścisku...
*Luke*
- Charlie! - zawołałem próbując przekrzyczeć gwar jaki panował w domu Jenkinsów. - Charlie!
Zatrzymała się i uśmiechnęła po czym wyciągnęła z kieszeni swoich spodni notesik i długopis.
- "Co?" - napisała i postawiła obok tego buźkę. Zaśmiałem się. Zawsze gdy porozumiewaliśmy się w ten sposób budziło się we mnie rozbawienie.
- Jesteś wspaniała. - powiedziałem, a ona lekko się zaczerwieniła. - Hej! Może miałabyś ochotę przejść się potem na plażę? Wiesz... Może zdążymy na zachód słońca. - starałem się jak mogłem by mój głos ją rozbawił. Tak też było.
- "Ok". - naskrobała na kartce. - "Ale chcę się - po pierwsze - dobrze bawić. Po drugie - pośmiać i wyszaleć".
- Nie ma sprawy! Tylko ja naprawdę chcę zdążyć na zachód! - odpowiedziałem jej z nutką sarkazmu w głosie. Przewróciła oczami.
- "Luke! Bo wcale nie pójdę!" - napisała.
- Wiesz co Lie...? - specjalnie zrobiłem tutaj pauzę. - Taka napisana groźba to nie to samo co... - i ugryzłem się w język. No tak! Przecież ja zawsze muszę coś spaprać! Cholera jasna! A przecież Jenkins mówiła, żeby nie popędzać pacjentki!
- "Powiedzenie jej?" - naskrobała, a ja głośno przełknąłem ślinę.
- Przepraszam. - wyszeptałem.
- "Nie traktujcie mnie jak upośledzonego!" - to była już poważne stwierdzenie które wywnioskowałem po sześciu wykrzyknikach na końcu zdania. - "Ja po prostu nie mówię. Nie rozklejam się z tego powodu. Trzeba stanąć na nogi i iść dalej. Dogs gonna bark, Lukey!"
Oniemiałem. Czy to była ta sama dziewczynka którą zaledwie parę tygodni temu trzymałem w ramionach i tuliłem do piersi? Czy to ona krzyczała w nocy i nawoływała mnie?
Ta jest silniejsza. Stanęła na nogi i radzi sobie z przeszłością...
Jestem dumny. Jeszcze nie do końca ale jestem z niej dumny. I chciałbym jej powiedzieć, ale nie mogę... Po prostu nie mogę.
*Doctor Jenkins*
Terapia... Co to właściwie może być? Nigdy nie używam słowa terapia - ludzie jej nie potrzebują.
Pacjenci nie lubią kiedy ich rozmówca siedzi cicho tak jak to w innych gabinetach psychologicznych bywa. Ludzie pragną zrozumienia, pomocy i rozmowy.
A w przypadku Charlie Mia... No cóż. Ona uwielbia słuchać!
Charlie w przeciągu paru tygodni stała się dla mnie najstarszą z moich dzieci. Czuję... Po prostu wiem, że... Że wybierze świetne imię dla mojego przyszłego dziecka.
Tylko, że na razie jej nic nie mówiłam...
Nagle przed oczyma miałam rozentuzjazmowaną twarz swojej podopiecznej.
- "Ja już zmykam" - napisała, a ja westchnęłam.
- Idziesz z Luke? - zapytałam patrząc w stronę chłopaka który tak bardzo mi pomaga.
- "Tak."
- Miły jest. - stwierdzam i od razu dodaję. - Podoba ci się? Słodko wyglądacie tak razem...
- "Ciociu!"
- No ale chyba mi nie powiesz, że ci się nie podoba? - zapytałam lekko oburzona.
- "Idę".
- Ok, ale bądź punktualnie o dziewiętnastej! - i obie wybuchłyśmy śmiechem. - Leć już, leć do tego swojego kochaneczka!
Prychnęła coś pod nosem i poleciała.
*Luke*
- Co Jemy mówiła? - zapytałem kiedy znajdowaliśmy się dwie ulice dalej.
- "Podsłuchiwałeś!" - napisała oburzona po czym pacnęła mnie w ramię.
- Nie denerwuj się tak. Złość piękności szkodzi. - po czym dodał. - You sexy and you know it baby.**
Zaczerwieniła się.
- "Nie mów tak." - poprosiła.
- Ja nie mówię. Ja tylko stwierdzam fakty Charlie.
*Charlie*
Położyłam się na wilgotnym piasku, a zaraz potem mój przyjaciel poszedł w moje ślady. Wpatrywaliśmy się w idealne niebo.
Co jakiś czas odruchowo chwytałam się rękawa koszulki Luke którą miał na sobie, a on delikatnie przesuwał moją dłoń w kierunku swojej by złączyć nasze palce.
- You sexy and you know it. You sexy. - nucił pod nosem. Wiedział, że nie lubię kiedy mówi o mnie w ten sposób. Nie jestem pięknością świata! Heloł?!
- "Co jarałeś?" - napisałam na kartce i pozwoliłam by przeczytał w spokoju moją wiadomość.
- Nic.
- "Na pewno?" - a on zaczął mnie łaskotać. Śmialiśmy się, piszczeliśmy...***
Zaczęło się. Wojna. Ja przeciwko Luke. Czy miałam jakąś szansę by chociaż raz oberwał ode mnie pociskiem z piasku? No pewnie.
Chlapaliśmy się wodą i nim się obejrzeliśmy cali byliśmy w piachu.
Jako, że mój notesik już na nic się nie nadawał nie mogłam komunikować się z Luke... Ale to nie przeszkadzało nam w dobrej zabawie.
- Ok, ok! - krzyknął kiedy brodziłam w wodzie, a w rękach miałam wielką kulę piachu. - Przyznaję się!
Czekałam.
- Tylko shisha. - wyznał szeptem. Ach ten Luke! Wprost pragnęłam wlepić mu tę kulę piachu w głowę! I tak też się stało.
Zamykał i otwierał oczy i usta chcąc coś powiedzieć. W ostatniej chwili przyciągnął mnie do siebie i... Pocałował.
Był to mój drugi pocałunek w życiu. Nie chcę porównywać Luke z Beau. Nie będę tego robiła. Ale zastanawia mnie dlaczego. Dlaczego to zrobił? Dlaczego akurat teraz?
Nie odwzajemniłam gestu. Podczas gdy speszony Luke próbował jakoś wyjść obronną ręką z sytuacji, ja nic nie robiłam. Stałam tam i nie wiedziałam co się dzieje. Przypuszczam nawet, że jeżeli Luke chciałby mnie spakować do samochodu i wywieźć na Alaskę to nie stawiałabym oporu.
- Lie... Ja. Przepraszam. - odwrócił się na pięcie i odchodził zdecydowanym krokiem.
- Wracaj tutaj głupku! - krzyknął ktoś z oddali. Nie rozpoznawałam czyj to był głos ani skąd dochodził. Wiedziałam tylko, że to ja chciałam powiedzieć to zdanie.
Luke jak na zawołanie stanął, ale się nie odwracał.
Podbiegłam do niego i spojrzałam w jego oczy. Było w nich niedowierzanie.
- Czy to...? - zapytał.
- Nie. Święta Teresa. - odpowiedziałam i poczułam, że wracają mi siły.
Na twarzy mojego przyjaciela zakwitł uśmiech. Przygryzł wargę, a potem nagle oboje wybuchliśmy śmiechem. 
Nieoczekiwanie dostałam kulką piaskową w głowę. Połowa piasku dostała się do mojej buzi, inna część wylądowała w moich włosach.
- Wsiadaj na plecy. - zażądał Luke. Posłusznie choć z wielkim ociąganiem wskoczyłam mu na plecy, a on zaśmiał się. - Teraz będę cię niósł całą drogę, my princess.
*Psy będą szczekać.
**Jesteś seksowna i wiesz o tym kochanie
***Charlie pomimo tego, że nie potrafi mówić potrafi wydawać z siebie różne dźwięki.

niedziela, 8 września 2013

XVI - Doctor Jenkins

*Jai*
To wszystko co wspominali... Wygląd obojga... To co się tam stało - nie potrafiłem nawet o tym myśleć. A co dopiero nie potrafiłem postawić się na ich miejscu. Czy Beau jest naprawdę na tyle głupi żeby narażać życie dziewczyny?
Wiem. Po pijaku robi strasznie głupie rzeczy. Ale do cholery! Była z nim kobieta! Kobiety trzeba szanować! Do cholery jasnej! A gdyby Lie coś się stało?! Gdyby to ona oberwała kulką zamiast tamtej kobiety za barem?! Co by wtedy powiedział?
"Mamo, Jai, Luke... Tak jakoś wyszło, że Charlie nie żyje."
Jak można być tak cholernie nieodpowiedzialnym?! Co on sobie myślał?! Albo czy w ogóle wtedy myślał...
Wszyscy opiekowaliśmy się dziewczyną, ale Luke nie odstępował jej prawie na krok. Razem przesiadywali w pokoju, razem spali... Najgorsze jest to, że widzę jak Lie popada w osłupienie. Widzę, że nic nie chce robić. Jest jak maszyna - nie myśli.
Z Beau jest już lepiej. W sumie to można by powiedzieć, że gdyby nie obrażenia byłby cały i zdrowy. Ale Charlie?
Ona najbardziej cierpi. Zachowała trzeźwość umysłu i wszystko widziała. I pamięta. Pamięta wszystko. Ona tutaj najbardziej cierpi. To właśnie ona ma największe obrażenia - psychiczne.
*Charlie*
Wszyscy są dla mnie tacy dobrzy... Nie zasługuję na to. Dlaczego ci ludzie musieli zginąć? Dlaczego wszczęli bójkę? Czy tak właśnie musiało być?
Czasami słyszę jak Luke przez sen mówi, że nie daruje Beau tego co zrobił. Nie chcę żeby przeze mnie byli wrogami.
Nie mam żalu do Beau. To nie jego wina, że tamta kobieta zginęła... Nigdy nie będę go o to obwiniać.
Luke każdego dnia się mną opiekuje, Jai przynosi jedzenie i pyta się mnie czy chcę porobić coś fajnego. Gina gotuje przepyszne obiady których niestety nie jem. Kiedy coś połknę wszystko od razu wraca skąd przyszło...
Wiem, że wszyscy się o mnie martwią, że Jai próbuje mi pomóc się podnieść... Wiem, że Luke
strasznie się o mnie martwi i, że Gina nie wie co ma zrobić. Ukarać Beau?
Gdybym tylko wiedziała jak się mówi powiedziałabym:
"Nie każ Beau. On w niczym nie zawinił".
Ale nie pamiętam jak się mówi. Od czasu kiedy przyjechaliśmy do domu całe dnie spędzam z Lukeiem. Mam wyrzuty sumienia, że przeze mnie nie rusza się z domu. Że ciągle musi się mną zajmować...
Wiem też, że Daniel nie wie jak ma usprawiedliwić to, że mój mały braciszek na razie nie może mnie widywać. Wiem, że Veronica i James zaproponowali Ginie pomoc - znajdą dla mnie psychiatrę czy psychologa. Na razie nikt mi nic nie powiedział. W ogóle jakoś nie słyszę teraz by ktoś w domu się odzywał.
Ariana raz do mnie zajrzała, ale od razu musiała wyjść. Wiem dlaczego. I nie jest mi z tego powodu smutno. Nie może znieść widoku szkieletu człowieka którym się stałam.
*James*
Wszystko już jest załatwione. Doctor Jenkins będzie codziennie przychodziła do domu Brooksów porozmawiać z Lie. Może to coś pomoże... A jeśli nie? Jeśli nie zacznie jeść?
Pewnie wyląduje w szpitalu...
Właśnie jedziemy samochodem Doctor Jenkins do Charlie. Na pierwszą wizytę. Ciekaw jestem czy przyniesie to jakiś drobny skutek. Czy w ogóle warto pomóc dziewczynie?
A jeśli ona tego nie chce?
Tyle pytań, a tak mało czasu. Ważne jest, żeby wyciągnąć Miki Mouse z tego dołku.
*Luke*
Przyjechała. Doctor Jenkins. Czy wierzę w to, że ona pomoże Charlie? Tak. Wszystko co ma pomóc mojej księżniczce jest dobre. I trzeba się tego trzymać.
Weszła do niebieskiego pokoju. Miała na sobie czarne, szpiczaste okulary spod których dostrzegłem zielone oczy. Włosy koloru słomy spięła z tyłu głowy w warkocz.
Była to kobieta na oko po trzydziestce, ale było w niej coś... Po prostu kiedy ją zobaczyłem wiedziałem, że ona jej pomoże. Że Charlie znów będzie dawną Charlie.
Doctor Jenkins nie wyglądała wcale na psychologa. Nie miała na sobie ani obcisłej spódnicy za kolana koloru zgniłej zieleni, ani butów na obcasie. Nie chodziła też w białej koszuli zapinanej na guziki.
Po prostu weszła tu w lekko podniszczonych trampkach, w dżinsach i wyciągniętym T - shircie z Myszką Miki.
Przysiadła na krześle i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Podać pani coś? - spytała uprzejmie mama lecz Doctor odmówiła.