„Rozum
jest duszą wolności” ~ Leibniz
Na
kartkach zeszytu zapisuję kolejno daty różnych wojen. Na ocenę. Nauczyciel
przechadza się wciąż po klasie chcąc kontrolować nasze zdolności do ściągania.
Kiedy w końcu w cichej sali rozbrzmi jego ciężki, potężny głos, a jego okulary
zjadą mu na sam czubek nosa, wtedy uśmiechnie się kpiąco i szybkimi ruchami
ręki będzie zabierał każdemu po kolei zeszyty zerkając na kolejność dat.
Odkrywając coraz to głupsze potyczki swoich uczniów przy tak banalnym zadaniu
będzie rzucał pogardliwe spojrzenia. Jeśliby na twarzy któregoś z tak zwanych
uczniów pojawił się uśmieszek zaraz wyleciałby na dywanik do dyra.
I tak
właśnie nasz nauczyciel postąpił. Kładąc swoje okulary na jednym z uczniowskich
biurek, nogą odsuwając na bok plecaki porozrzucane po całej klasie zbierał
kolejno zeszyty a, że zawsze sadzał nas w ławkach według dziennika ostatnia
byłam JA.
Mr.
Zgrzyt – jak go dzieciaki z młodszych klas nazywają – na długi czas zatrzymał
się przy mojej ławce. Odwracając się do klasy, a przy okazji odseparowując mnie
od reszty oznajmił, że resztę dzisiejszej lekcji historii poświęcimy na
omówienie zagadnienia śmierci.
Miałam
wrażenie, że robi to tylko ze względu na to, by mnie upokorzyć. Bym z płaczem
wybiegła z tej sali, a on z wielką radością mógłby wpisać mi nieobecność na
lekcji i zgłosić to Mrs. Zgrzyt. Nienawidzę go, nienawidzę tej jego żony!
Niemo
protestowałam, w środku cała się gotowałam, a on – jakby nigdy nic kontynuował
lekcję.
-
Będziecie się wypowiadali na temat śmierci na forum klasy. Wszyscy. – to
ostatnie słowo bardzo mocno zaakcentował. Do głowy przyszło mi, by wstać i
uciec jak najdalej.
Nie,
nie dam mu tej satysfakcji. Nigdy… Postanowiłam przesiedzieć całą lekcję, ba!
Wypowiem się nawet na ten temat!
Więc
kiedy nadszedł czas na wypowiedź numeru 30 wszystkie 29 oczu wlepione było we
mnie – malutką kuleczkę siedzącą w rogu klasy. Tę, która nigdy nie brała
udziału w lekcjach i było jej z tym dobrze. Tę, która nigdy nie paliła, nie
grała narkotyków, dopalaczy. Tę, która nigdy nie chodziła na dyskoteki i
przyjęcia urodzinowe. Która nosiła powyciągane dresy, nie nakładała na siebie
ton makijażu. Tę, która zawsze siadała sama i tę, której wszyscy współczuli po
stracie babci.
Wyprostowałam
się, mój wzrok zrobił się czujny, ale zarazem bystry. Ręce splotłam razem.
Patrzyłam prosto przed siebie.
- Kiedy
stracimy osobę, która była dla nas najważniejsza będziemy się obwiniali za te
wszystkie kłótnie. Będzie nam bardzo brak tej osoby. Będziemy wręcz tęsknili.
Nie będzie nas obchodziło to, co się teraz dzieje, albo jaki jest najmodniejszy
trend w tym sezonie. Dla nas życie się zatrzyma, będziemy podświadomie wracali
do tych chwil spędzonych z umarłym. Będzie nami kierowała chęć udania się do
świata – świata umarłych. Może ktoś się odważy targnąć na życie? – tu
specjalnie zrobiłam pauzę i udawałam, że zastanawiam się nad swoim być albo nie
być.
- Moja
babcia wpajała mi, żeby swoje życie przeżyć jak najlepiej. By pod koniec
powiedzieć swoim kumplom z dawnych lat „Powtórzymy wagary?” albo „Ten papieros
był naprawdę cool”. I tak właśnie
zrobiła. Na łożu śmierci, w szpitalu zamiast leżeć i czekać na śmierć ona
biegała po całym korytarzu w poszukiwaniu dzieci. Jej pokój znajdował się
blisko dziecięcego oddziału onkologii. Przez ostatnie godziny swojego życia
wspierała wszystkie te łyse główki, te zapłakane oczęta z grymasem na twarzy i
powtarzała im, żeby się nie bały. Że u Boga wszystko będzie lepsze, kolorowe.
-
Pamiętam, jak pewna dziewczynka… Miała osiem lat, a lekarze dawali jej maksimum
tydzień życia. Myszka zapytała babcię czy jak już znajdzie się w ogrodzie u
Boga, gdzie piękne aniołki śpiewać będą jej ulubioną piosenkę – czy babcia
zaprosi ją wtedy do swojego zamku na herbatkę.
- I co
odpowiedziała twoja babcia? – jeden ciekawski zapytał. Sądząc po głosie był to
Kordelek.
Uśmiechnęłam
się do niego.
-
Powiedziała jej, że to ona ma nadzieję, że zostanie zaproszona przez Mychę do
jej królestwa i będzie mogła posłuchać jak Mycha śpiewa tę swoją ulubioną
piosenkę.
Kiedy
otworzyłam oczy i rozejrzałam się po klasie nawet wiedźmy, które zostały dwa
lata w tej samej klasie miały łzy w oczach. A Mr. Zgrzyt zasłonił oczy ręką,
ale słychać było, jak podciąga nosem.
„Kiedy
jesteśmy szczęśliwi jesteśmy zawsze dobrzy. Lecz kiedy jesteśmy dobrzy nie
zawsze jesteśmy szczęśliwi…” ~ Oskar Wilde
Dziś po
szkole po raz pierwszy od dnia śmierci babci postanowiłam pójść na oddział
onkologii dziecięcej. Pierwszą moją myślą było, by odwiedzić Mysię, jednak
przypomniałam sobie, że Mysi już tam nie ma. Nie ma jej ani tutaj ani nigdzie
indziej. Babcia zabrała ją do siebie na herbatkę.
W
drodze do szpitala wstąpiłam do publicznych łazienek. Osunęłam się bezwładnie
na podłogę i zaczęłam łkać. Słyszałam jak inne panie wchodzą i wychodzą z
łazienki i tylko jedna ośmieliła się zapukać do mojej kabiny.
Wyszłam
stamtąd na czworakach. Pulchniejsza kobieta z przepięknymi czekoladowymi
oczami, które kontrastowały się z odcieniem jej włosów stanęła nade mną i
podała mi dłoń.
- Na
pewno wszystko dobrze? – kiedy się odezwała miała trochę zgrubiały, kobiecy
głos. Nie była ona przesadnie miła. Była raczej szczerze troskliwa…
Nie
odpowiedziałam jej tylko obijając się o ściany uciekłam z łazienki. Kobieta
chyba chciała za mną zawołać, ale wyraźnie stwierdziła, że nie warto. No bo kto
chciałby się przejmować Kluską?
Znowu
poczułam ten znajomy zapach. Na korytarzach siedzieli starsi ludzie – jedni
przypięci do kroplówek wyraźnie zainteresowani odwiedzinami młodej dziewczyny,
inni dawali po sobie poznać, że nie życzą sobie mojej wizyty.
Chciałam
pójść do pokoju, gdzie kiedyś leżała babcia. Być może teraz – dokładnie na tym
łóżku leży sobie jakaś inna kobieta. Może mniej energiczna od babci, ale równie
miła i pogodna co ona. Może teraz właśnie czyta sobie „Dziennik Zachodni” i nie
spodziewa się niespodziewanej wizyty…
Skręciłam
korytarzem w lewo. 332, 334, 335… Gdzie podział się Jej pokój?
Trzysta
trzydzieści trzy.
Stanęłam
przed TYMI drzwiami za którymi umarła ONA. To tu, pomyślałam i wzięłam głęboki
oddech.
Łóżko
pod oknem nadal tam było, pościelone tak samo jak w dniu Jej śmierci. Jedyne co
się zmieniło to położenie krzesła i sterta książek leżąca na malutkim stoliczku
koloru zielonego. Babcia zawsze przykrywała go żółtymi serwetkami, które potem
pielęgniarki wyrzucały do kosza.
-
Babcia postanowiła trochę poczytać. – powiedziałam sama do siebie, opuszkami
palców muskając grube okładki i złociste literki. „Literatura Piękna”, Wisława
Szymborska - Życie”, „Romeo & Julia”, „Potop”, „Pan Wołodyjowski”, „Krzyżacy”.
Babcia też lubiła te książki, lecz kiedy chciała mi jedną przeczytać kręciłam
się niespokojnie i nie pozwalałam jej dokończyć. Dzisiaj marzyłabym o tym, by
usłyszeć jej płynny głos.
Moją
uwagę przykuł nieznany mi tytuł książki. Była ona oprawiona w czarną okładkę.
Nie posiadała rysunków, a pisana była odręcznie. Na pierwszej stronie widniało
zdanie „Dla Ukochanej – Żyj W Pokoju. Na Zawsze w Moim Sercu”. Na odwrocie
widniał malutki rysunek czterech trójkątów połączonych ze sobą. Znajdował się
tam też tytuł książki oraz jego autor. „Jak Zostałem Rycerzem” – Ignacy
Jerzefowicz.
W
myślach odkopywałam autorów różnych autorów powieści jednak nigdy nie słyszałam
tego nazwiska… Może coś przeoczyłam? Ale jakim cudem mogłabym nie znać tego
autora? Czy kiedykolwiek – może jak byłam malutka wspominano o Ignacym
Jerzefowiczu?
- Może
coś przeoczyłaś? – odezwał się czyiś głos. Odskoczyłam do tyłu, a moja szyja
wyciągnęła się niczym szyja żyrafy. – Nie znasz go, ponieważ nigdy nie wydał
żadnej książki. Wszystkie swoje skarby trzyma tam, w swoim pałacu.
Na
progu sali stał staruszek podpierający się na lasce. Jego mądre choć trochę
wypłowiałe oczy wpatrywały się we mnie. Kiedy w nie spojrzałam na myśl przyszło
mi tylko jedno – dusza artysty.
Powoli
usiadł na krześle i wziął do ręki książkę pana Ignacego. Pomarszczoną ręką
wskazał mi, bym usiadła.
- Kiedy
Ona przyszła i pogłaskała mnie po twarzy – wiedziałem już. A kiedy odeszła -
wiedziałem już. Nie odeszła bez pożegnania – ona to zrobiła w moim sercu. A
teraz czeka na mnie, by – jak dawniej uściskać mnie na powitanie, a naszego
syna zawołać na obiad. – starszy pan przeczytał kawałek książki po czym zamknął
ją. – I co o tym sądzisz?
Byłam
pod wrażeniem i jednego i drugiego. Pod wielkim wrażeniem książki, pod jeszcze
większym tym, że obcy człowiek pyta się mnie czy podoba mi się przed chwilą
przeczytany fragment książki jakiegoś wybitnego pisarza.
Zająkałam
się, po czym postanowiłam jednak się nie odzywać.
-
Widzisz dziecinko… Ja wiem, kim ty jesteś. I widzę w twoich oczach to, czego
nawet Stephen King by nie dostrzegł. Widzę w nich duszę. Twoją duszę. A to
bardzo trudne wyrazić swoją duszę za pomocą oczu. – znów się odezwał, a ja
poczułam się jakoś tak… Zrozumiana. Po raz pierwszy od półtorej roku zostałam
zrozumiana bez słów.
- Skąd
pan wie? – zdołałam tylko wyjąkać. Zamiast odpowiedzi Starszy Pan położył się
na łóżku i zamknął oczy. Przestraszyłam się, że umiera – nie tak, jak umierała
moja Babcia tylko tak na swój sposób – po cichutku, powolutku we śnie.
-
Przeczytaj mi proszę fragment ze strony 46 książki pana Jerzefowicza… -
poprosił łagodnie tak, że nie sposób było mu odmówić.
Otwarłam
księgę na poleconej stronie i czytałam.
-
Kochanie. Wiem, że nie zawsze wszystko było dobrze. Ale wiem też, że nie zawsze
wszystko było źle. Wspominać będę nasze wspólne wakacje nad morzem już
zawsze. Już na zawsze zostaną one w
mojej pamięci niczym piękny obrazek namalowany (…) kolorowymi farbami tęczy.
Wiem, że nie zawsze było słodko, nie zawsze było gorzko, kwaśno czy też słono.
Zawsze mieszaliśmy składniki tak, by stworzyć coś nowego. Byliśmy ty, ja i nasi
synowie. Kiedy zaczęła się zwada, a Najmłodsza wyjechała widziałam, że czułeś
się fatalnie. Przepraszam Cię, że muszę odejść akurat w tym momencie, bez
żadnego pożegnania, bez uścisku i bez zobaczenia Najmłodszej. Tak bardzo
chciałabym, byś pogodził się z Najmłodszą! – Twoja Kluska.
- Tak,
tak. Wiesz, chciałbym móc zapamiętać twoje imię jednak… Wybacz, ale moja
zapamiętywarka imion jest już mocno przeterminowana i chyba nie będę w stanie
zapamiętać twojego imienia… Czy mógłbym na ciebie wołać Miłka? – zapytał i
śmiesznie poruszył brwiami. W towarzystwie tego starszego pana poczułam, że
mogę śmiać się do woli, a płakać też mi będzie wolno!
-
Oczywiście… Tylko widzi pan… - przerwał mi przepraszając za to.
- Mów
mi wujku. Ale wiem, że w myślach nazywasz mnie Starszym Panem. – uśmiechnął się
figlarsko i pozwolił mi dokończyć zdanie.
-
Tylko, że ja naprawdę mam na imię Miłka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz