*Gina*
Poszłam do pokoju Charlie sprawdzić czy już zasnęła. Przy okazji chciałam się jej dokładniej przyjrzeć. Wiem, że była krucha jak ciasteczko. Pewnie strasznie mało je, pomyślałam gdy ją zobaczyłam. Na taką chudzinkę trudno znaleźć dobre ubrania! Nie była zbyt wysoka, może miała 168 cm wzrostu?
Po domu chodziłam na palcach by nikogo nie zbudzić. Beau oznajmił mi wcześniej, że pójdzie już spać. Rozumiem go dobrze - to był wyczerpujący dzień dla wszystkich.
Kiedy wchodziłam po schodach miałam nadzieję, że nie zaskrzypią jak to na pozór bywa. Szczęście mi dopisało, a kiedy znalazłam się na szczycie pomyślałam - Gina, co to robisz?! Chcesz ją na czymś przyłapać?
Nie, oczywiście bardzo polubiłam Charlie. Wydaje się taka mała i bezbronna. Szkoda, że jej młodszy brat nie mógł u nas zostać. No cóż, my z chłopcami ledwo się tutaj mieścimy. No i jest jeszcze Lala.
Drzwi jej pokoju były uchylone. Zapewne się nie domykają, myślę i postępuję dwa kroki na przód.
Klęczeli... Nie, nie. Nie klęczeli. Leżeli wręcz rozpłaszczeni na podłodze. Jakby ich walec przejechał! Przytulali się do siebie. Zauważyłam, że dziewczyna ma spuchnięte oczy.
Luke był bez koszulki. Wstyd mi mówić co sobie wtedy pomyślałam. Najpierw poczułam ulgę - zawsze miałam lęki, że jeden z moich synów nigdy nie znajdzie dziewczyny i do końca życia będzie sam. Ale potem zalała mnie fala bólu. Przecież oni teraz mogli się całować, spać razem albo Bóg jeden wie co jeszcze!
Nie byłam zła. Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam czy mam się wycofać i pozwolić by dokończyli to co zaczęli albo i nie zaczęli.
Gina, no myśl! Jesteś odpowiedzialną matką. Czy pozwolić żeby za moimi plecami przeżyli swój... Ach nie! Nawet tak nie mogę myśleć!
Chrząknęłam zmieszana tym widokiem. Jak na zawołanie oboje od siebie odskoczyli. Chciało mi się śmiać na widok ich przerażonych min. Tak, mamuśka nakryła dzieciaczki, a teraz kara.
Oboje w tym samym momencie skrzywili się i wygięli usta w podkówkę. To rozśmieszyło mnie jeszcze bardziej. Zdałam sobie sprawę, że oni mi kogoś przypominają. Oboje byli do siebie podobni. Może nie fizycznie ale emocjonalnie tak. Zachowywali się podobnie co mnie bardzo zdziwiło.
Tak, już raz przeżyłam taką sytuację. Podobną nawet. Była to Ariana i Jai. Też siedzieli w tym pokoju tyle, że oni się całowali. Też weszłam w nieodpowiednim momencie i też byli tak bardzo przerażeni.
Śmiałam się nie zdając sobie z tego sprawy. Młodzież wytrzeszczała oczy, a mnie to coraz bardziej śmieszyło.
- Jai i Ariana... - zdążyłam wydusić z siebie kiedy wychodziłam.
*Luke*
Serce waliło mi sto razy szybciej. Co to tam sto! Milion! Boże, nie wiem co mama sobie o nas pomyślała. No tak, nie pierwszy raz widzi takie rzeczy.
Planowałem zerknąć na Charlie i sprawdzić czy jest tak samo zażenowana jak ja. Już wiem dlaczego mama się z nas śmiała. Musieliśmy mieć komiczne miny, gdy ją zobaczyliśmy!
Wiłem się na ziemi podczas gdy Lie obdarowywała mnie łaskotkami. Przy niej mogłem być sobą! Każdy milimetr mojego ciała w tamtej chwili był szczęśliwy.
- Nie śmiej się ze mnie! - piszczała. - To było straszne!
Zrobiła ślicznego zeza. No, nie wiem czy zez może być śliczny, ale w jej wykonaniu wyglądało to uroczo. Pokazała mi język nie przerywając łaskotek.
Kiedy skończyliśmy wygłupy (przez przypadek wpadliśmy na siebie i zderzyliśmy się głowami) usiedliśmy opierając się o łóżko. Zdobyłem w sobie na tyle odwagi by położyć się na jej kolanach.
Zaczęła czochrać mi włosy. Było to nawet przyjemne chociaż nigdy nie lubiłem kiedy ktoś tak robił.
*Charlie*
Oparł brodę na moim kolanie robiąc przy tym oczy kota z tej bajki animowanej "Shrek". Miał miękkie, puszyste włosy które raz po raz przeczesywałam palcami.
- Lubię cię. - powiedział unosząc lekko głowę.
- Ja też cię lubię. - odpowiedziałam. Uśmiechnął się łobuzersko.
Boże, jak ja uwielbiam ten uśmiech! Coś jakby mieszanka wdzięczności, radości. I oczywiście nieśmiałości. To było takie urocze!
Kiedy przestałam dotykać jego włosów przyciągnął moją rękę do siebie i zaczął bawić się moimi palcami. To je prostował, to zginał. Małym palcem zataczał kółeczka na zewnętrznej stronie mojej dłoni. Gładził moją skórę.
- Chcieliśmy iść jutro z chłopakami do Wesołego Miasteczka. - oznajmia mi. Nie wiem co mam powiedzieć i czy ja też mam się z nimi wybrać. - Masz ochotę iść z nami?
- Jeśli się nie wpraszam i nie kupicie za mnie biletów to może pójdę. - postanawiam się z nim trochę podroczyć.
- My stawiamy. - znowu ten uśmiech. Dlaczego ja tak nie potrafię?!
- Luke. - mówię i podnoszę się z ziemi. - I tak dla mnie dużo robicie. Aż za dużo. Przecież mogę u was mieszkać. - mój towarzysz też wstaje. - Ach, no i jeszcze ten McDonald!
Widać, że trochę sposępniał kiedy wspomniałam o naszym wczorajszym śniadaniu.
- Przepraszam za tamto. - mówię i chcę go przytulić w ramach przeprosin.
- Ja też przepraszam. - trwamy w uścisku. - Czasami zachowuję się jak dupek.
Śmieję się z jego wyznania.
- Ja też/ - przyznaję.
- Kiedy cię urażę, albo będę nieznośny po prostu daj mi w twarz, ok? - pyta, a ja nie wierzę, że właśnie w takich momentach jak ten dzisiaj (czyt. wczoraj) mam mu po prostu przywalić. - Zrobisz tak?
- Nie. Chyba sobie żartujesz. - dźgam go w policzek, a ten się śmieje.
- Zrobisz to! Zrobisz! - namawia mnie. - Na jutro postaraj się wyspać. I nie śnij o mnie, bo będę musiał tutaj przyjść! - robi dzióbek i odchodzi.
Jeszcze nie mogę uwierzyć, że mam przyjaciela. Tak z godziny na godzinę!
Kiedy biorę prysznic znów zamykam na klucz wszystkie drzwi prowadzące do łazienki. Nigdy nie mam pewności czy w trakcie mojego użytkowania ktoś tutaj po prostu nie wejdzie. Taki ktoś jak Beau, który już pięć minut stoi pod drzwiami i próbuje je otworzyć.
- Beau, zaraz wychodzę! - krzyczę do niego by się uspokoił. Rzecz jasna jestem dopiero w połowie kąpieli, więc nie mogę tak po prostu wyjść.
- Lie, to mi zajmie tylko minutkę! - błaga bym mu ustąpiła. - Nawet nie spojrzę w twoją stronę!
Nasza "rozmowa" toczy się niczym koło. Ja biorę prysznic, a Beau dobija się do drzwi. Chyba ktoś jeszcze przyszedł bo słyszę czyjąś kłótnię.
- Beau, daj jej pięć minut! - krzyczy przybyły osobnik płci męskiej.
- Chcę tylko zabrać mój telefon! - tłumaczy Beau.
Zaraz rozpęta się piekło, myślę. I to przeze mnie. Dobra, otworzę mu te cholerne drzwi!
Ale kiedy już mam wychodzić spod kabiny prysznica ktoś niespodziewanie otwiera drzwi.
- To tylko ja. - oznajmia Beau. Mam nadzieję, że nie patrzy w moją stronę. W prawdzie drzwi do kabiny są ze szkła które ma tę właściwość, że rozmazuje wszystko co się za nim znajduję. Jednak nigdy nie ma się pewności...
- Beau wychodź! - teraz już rozpoznaję, kto kłócił się z Beau. To był Lukey, a teraz najwyraźniej też postanowił wejść do łazienki.
- Czy ja już naprawdę nie mogę wyjść spod tej kabiny?! - pytam.
- Możesz! - krzyczy na cały głos Beau. - Chętnie popatrzymy!
Nie ruszają się z miejsca. Luke się śmieje, Beau zresztą też. Zaraz przybiega Daniel i dotłacza do grupy obserwatorów. Z moich ust wyrwało się głośne westchnienie. Znowu śmiechy.
- Lukey, jeśli liczysz na to, że ujdzie ci to na sucho to się mylisz! - próbuje udawać zagniewaną, ale tak naprawdę śmieję się razem z nimi.
- Mam go tam wciągnąć? - pyta Skip. Przeczę. - Mówiłaś, że nie ujdzie mu to na sucho! Nie dotrzymujesz słowa!
Teraz to dopiero jest nam do śmiechu. Byłabym stała pewnie tak całą noc i ranek. Na szczęście wybawił mnie Jai i wypchał wszystkich na zewnątrz.
- Wybacz mi ich. - mówił kiedy zamykał znowu drzwi na klucz. - Są...
- Nieznośną bandą zboczeńców! - mówię dla żartów.
*Jai*
- Banda zboczeńców! - krzyczę już z samego rana kiedy Beau i Luke pojawiają się w kuchni. Podaję im ich porcję płatków z mlekiem. - Dziewczynę swoją podglądajcie!
Śmieją się. Mi też jest do śmiechu chociaż wiem, że powinien stawić się w obronie Charlie.
- Obudziła się? - pyta Beau. Oboje stoją bez koszulki, tak samo jak ja.
- Chyba nie. - odpowiadam. Brooks bierze gitarę i pędzi do pokoju Lie. Oboje z bratem idziemy za nim.
Wskakujemy na jej łóżko i robimy dziwne pozy. Już po chwili towarzyszy nam piosenka "I'm sexy and I know it". Śmiejemy się i skaczemy po łóżku. Wszystkim udziela się dobry humor - nawet naszemu zaspanemu śpiochowi. Mój brat bliźniak próbuje śpiewać i już po chwili wyciągamy Lie za nogi z łóżka. Mamy przy tym dużo śmiechu i zabawy.
W trakcie pierwszego podejścia prawie ściągnęliśmy z niej spodenki od dresu!
*Beau*
To było coś! Nie każdego ranka chodzimy i budzimy tymi sposobami każdego z domowników! Była zabawa!
- Dobra! Koniec tego! - krzyczę na cały głos. - Idziemy na śniadanie.
Dojadam moje płatki, a w między czasie mówię Charlie gdzie może znaleźć płatki, talerze, sztućce i mleko.
Po skończonym śniadaniu idziemy się ubierać. Biegnę do łazienki, żeby zająć ją wcześniej od Charlie. Niestety - ktoś już mnie wyprzedził. Spod prysznica dobiega nas głos Jaia śpiewającego nasz nowy kawałek.
Walimy w drzwi. Jednak on nie otwiera. Postanawiam posunąć się do wczorajszej taktyki.
*Charlie*
Beau wyjmuje spinkę do włosów i wsadza ją w szparę między drzwiami. Nie uda mu się. Już chcę wracać do siebie kiedy potykając się o własne nogi wpadam na Lukea.
- Ale masz niefart! - dotknęłam ręką mojego nosa. Krwawił. Nie lubię krwi.
Kręci mi się w głowie, dopiero co zjedzone śniadanie podchodzi do gardła. Chwytam się ściany by nie upaść. Czuję się tak jakbym tonęła. Zza wody słyszę przyciszone głosy. Beau przestał majstrować przy drzwiach i teraz oboje z bratem klęczą nade mną. Okazuje się, że osunęłam się na ziemię. Podtrzymując mnie w talii ruszamy do salonu. Luke biegnie obudzić Ginę. Nie wiemy co mamy robić. Przed Giną zjawia się Jai. Cały czas świat wokół mnie wiruje. Czuję tylko jak Beau podtrzymuje mnie ramieniem.
Jai podaje nam mokrą szmatkę i każe mi trzymać głowę w dół. Z trudem wypełniam jego polecenie. Przykłada mi szmatkę do krwawiącego wciąż nosa. Szczypie.
Zjawia się mama chłopaków. W szlafroku, cała przerażona patrzy na mnie. Nie umiem odgadnąć jej wyrazu twarzy.
- Biedne dziecko! Co się stało? - zwraca się do Beau.
- Wpadła na Lukeya. - ciężko oddycham. Robi mi się niedobrze, ale nie wymiotuję.
- Nie lubisz krwi? - teraz Gina pyta mnie. Cicho przytakuję. - Kiedy nos skończy krwawić zawołajcie mnie. Idę się umyć.
Po paru minutach nos przestaje krwawić. Wszystko wraca do normy chociaż i tak mam ochotę zwymiotować.
- Fuck! - klnę pod nosem. Właściwie nie wiem czy można nazwać to kleniem pod nosem. Przecież mój jest rozwalony!
Odkładam na bok ściereczkę. Chłopcy patrzą na mój nos ze zdziwieniem.
- Jest aż tak źle? - jęczę. Przytakują.
Przychodzi już ubrana Gina. Ogląda mój nos z daleka.
- Trzeba będzie jechać do szpitala. - oznajmia. Beau już ubiera buty, tak samo jak Luke. - Chyba jest złamany.
Pomagają mi się ubrać i przykładam sobie ściereczkę do nosa. Pierwszy dzień wakacji, a ja już z kontuzją!
Gina nie może jechać z nami, ponieważ musi iść do pracy. Ale za to zabiera się z nami Jai. W drodze dzwonią do Skipa i Jamesa powiadając o moim feralnym wypadku.
Przed szpitalem zatrzymujemy się i wysiadamy. Mogę iść o własnych siłach, ale chłopaki upierają się by mnie ponieść. Stawiam na swoim.
- W czym mogę pomóc? - pyta od progu pielęgniarka. Wyjaśniamy jej całą sytuację oraz pokazujemy
nos. Jest trochę przerażona tym widokiem.
- Jesteś niepełnoletnia? - pyta. Potakuję. - Wszyscy jesteście niepełnoletni?
- Charlie to jedyna niepełnoletnia. - wyjaśnia Jai. Siadam na krzesełku. - W gabinecie podpisze ktoś z was oświadczenie, że wyrażacie zgodę na leczenie. Sala numer 108. Dać wam wózek?
Odmawiam. Pomimo tego, że nie lubię krwi już mi jest lepiej. Bez czekania wchodzimy do gabinetu. Doktor wyprasza wszystkich prócz mnie i każde się położyć na kozetce. W trakcie nastawiania mi nosa wypytuje mnie o różne rzeczy.
- Jak się tak załatwiłaś? - pomimo tego, że mnie zagaduje i tak boli.
- Wpadłam na kolegę. - patrzy na mnie z niedowierzaniem. - Jednego z bliźniaków. Z całej siły.
- Nie jesteś stąd?
- Nie. Jestem na wakacjach. - doktor się śmieje. Jest staruszkiem, pewnie zaraz ma przejść na emeryturę.
- Piękny początek wakacji. Dużo czasu spędzasz w szpitalach?
- Bardzo. Zwykle odnoszę dużo obrażeń.
- Zła koordynacja ruchowa?
- Coś jakby to. Jestem strasznie rozkojarzona.
- I już po sprawie. - oświadcza, a ja wzdrygam się na myśl jak teraz muszę wyglądać. Doktor uśmiecha się serdecznie. - Nie martw się. Nie wygląda to tak źle. Oczyściłem ranę i przykleiłem plasterek. Gdyby bardzo bolało weź tabletkę przeciwbólową. Zgłoś się za trzy tygodnie we sobotę. Zobaczymy czy się już wszystko pięknie zrosło. Niech któryś z twoich kolegów przyjdzie podpisać papiery!
Wychodzę z gabinetu. Nie lubię szpitali, nie lubię, nie lubię! Cała jestem zesztywniała. Luke od razu obejmuje mnie ramieniem.
- Beau, idź podpisać dokumenty. - wchodzi do środka, a my wychodzimy z budynku.
- Było aż tak źle? - pyta Jai.
- Nie, dlaczego?
- Strasznie krzyczałaś. - odpowiada Lukey. Nawet nie wiedziałam. - Nosek boli?
- Zamknij się Lukey. Zaraz ty zostaniesz bez nosa! - grożę mu, a on jeszcze głośniej się śmieje. Daję mu kuksańca w bok.
Kiedy mamy już wsiadać do auta zauważam Daniela, Jamesa i Toma. Czekają przy czerwonym volkswagenie. Stoi przy nich też śliczna, brązowowłosa dziewczyna. Ma na sobie wysokie szpilki, białe szorty oraz luźną bluzkę. Krzywię się na jej widok i strasznie bolą mnie stopy. Zastanawiam się jak ona potrafi ustać na takim wysokim obcasie. Ja sama nigdy nie założyłam szpilek. Nie licząc tego jednego razu kiedy musiałam wprosić się na urodziny naszej szkolnej "Królowej". By za bardzo nie wyróżniać się z tłumu musiałam włożyć czarne szpilki. I tak całą resztę wieczoru spędziłam chodząc boso.
Wszyscy są wyraźnie zmartwieni. Próbuję się uśmiechnąć, by dać im znać, że ze mną wszystko ok, ale chyba mają to gdzieś.
- Co się stało? - pyta niespokojny James.
- Żyjesz jeszcze? Wyglądasz jak trup! - drze się Skip.
Podbiega do mnie Tinny. Przykucam na jedno kolano i już po chwili podnoszę go na ręce. Przytula się do mojego ramienia. Wszyscy milkną.
- Do twarzy ci w tym plasterku. - jako jedyny powiedział coś sensownego. Całuję go w policzek, a wszyscy wzdychają zauroczeni.
- Martwiłam się o ciebie. - wyznaję i stawiam go na ziemię.
Jai niczym mój ochroniarz uspokaja i odgania ode mnie całą zgraję.
- Pytania w domu. - i już siedzimy w aucie.
Wysiadamy i już zaczęli się do mnie dobierać.
- Opowiedz nam szczegóły! - prosi Daniel. Owa brunetka stoi gdzieś obok Jamesa. Uspokajam wszystkich gestem.
- Potknęłam się i po prostu wpadłam na Lukea. - wyjaśniam i mam nadzieję, że tym sposobem się ich pozbędę.
- Jakim cudem złamałaś nos?! - nadal wrzeszczy Daniel. - Chyba musiałaś się z nim bić, a nie wpaść!
- Uderzyła w moją rękę. - mówi ze wstydem Lukey. - Chciałem otworzyć drzwi i w nieodpowiednim momencie na siebie wpadliśmy.
James i dziewczyna robią wielkie oczy. Najwyraźniej nam nieco nie wierzą. No cóż, taka była prawda. Chyba. Nie pamiętam czy Luke chciał otworzyć drzwi...
- Dobra, dobra! Chcę żeby dziewczyny się poznały. - teraz odzywa się James. - Veronica, to jest Charlie.
- Miki Mouse! - wrzeszczy z sąsiedniego pokoju Beau.
- Miki Mouse, Lie, Mia oraz Cher. Charlie, to jest Veronica Bravo. Moja dziewczyna. - podajemy sobie dłonie. Dziewczyna ma miękką skórę dłoni.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, że pewnie zepsułam wszystkim wypad do Wesołego Miasteczka. Mimowolnie wzdycham.
- Boli bardziej? - pyta Veronica. Ma miękki, aksamitny głos.
- Nie. Pewnie zepsułam wam zabawę. - znowu jęczałam.
- No coś ty! Nie idziemy bez ciebie! Myślisz, że pozbawimy cię takiej frajdy?! - Beau był nieźle nakręcony. - Zostajemy!
I już siedział na kanapie, a ja zaczęłam go spychać.
- Nie, wy idźcie. Ja zostanę. - proponuję. Naprawdę nie chcę ich pozbawić dobrej zabawy, a ja nie czuję się na siłach by pokazać się w plasterku na nosie przed widownią.
- Zostajemy! - jego stronę wziął Skip. Posłałam mu mordercze spojrzenie.
- Chłopaki, ona ma rację. - wreszcie ktoś stanął po mojej stronie!
- A kto z nią zostanie?! - teraz już nasza rozmowa przeszła w krzyki. Rękę podniósł Luke.
- No widzisz?! Lukey jest chętny! - Jai Jai, Jai! Jak ja cię kocham! Mój wybawca!
Beau spojrzał na mnie z miną smutnego szczeniaczka. Zupełnie tak jak Luke, pomyślałam. Postanowiłam zlekceważyć jego spojrzenie i kontynuować.
- Nawet Luke nie musi ze mną zostawać. Prześpię się czy coś... I tyle. No, idźcie już!
- Nie. Jeśli już mamy iść niech Brooks zostanie. - Beau chce postawić na swoim.
- Nie. Charlie ma rację. Bilety przepadną. Poza tym fani będą niepocieszeni, że nie nakręciliście filmiku! - teraz Veronica kontrolowała sprawę. - Myślę, że powinniśmy iść. Luke sam się zgłosił żeby zostać. Prawda, nie zostawimy Miki Mouse bez opieki. - zaczerpnęła oddech. - Charlie i Lukey zostają, a my idziemy nakręcić filmik!
Niewiarygodne! ONA ich przekonała! Nie do wiary! Pójdą! Pójdą!
By nie stracić wiarygodności podjęłam temat fanów.
- No właśnie. Chyba nie chcecie żeby fani się złościli? - niby taka niewinna, ale potrafię dbać o sprawy. Swoją drogą ciekawe co to za "fani"... Czyżby grupa nastolatków robiła coś specjalnego?
Beau westchnął teatralnie. Daniel stoczył się z wrażenia z kanapy i mruczał pod nosem.
- Pokonani. Pokonani przez baby. Przez baby! Nie wierzę.
Natomiast James, Jai oraz Veronica (moja wybawicielka) podawali innym kurtki. W tym całym zamieszaniu nie trudno było odnaleźć jedynej osoby (poza mną oczywiście) która siedziała niewzruszona i się nie pakowała ani nie jęczała. Luke.
Patrzał w moją stronę jakby oczekiwał jeszcze jakiegoś wytłumaczenia z mojej strony. W ręce trzymał swoją komórkę. Co chwila zerkał na nią jakby spodziewał się, że zobaczy tam coś ciekawego.
- Idziemy! - zarządził Beau. - Nie chcę już patrzeć na bez nosowego Miki Mouse!
I poszli. Jeszcze parę minut po tym jak skrzypnęły drzwi frontowe siedzieliśmy jak struny na swoich miejscach zażenowani tym, że jesteśmy sam na sam w domu. W końcu odezwał się Luke.
- Chyba chciałabyś się przebrać. - zauważył. - Pomóc ci?
Pytał o to tak jakby to było tylko podanie szklanki. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że miałam na sobie jakąś o wiele na mnie za dużą bluzę (przynajmniej była ciepła i wygodna), dół od pidżamy oraz na wpół zawiązane trampki.
Pomimo to, że nie wiedziałam jak chłopak chce pomóc mi się przebrać przytaknęłam. Weszliśmy do toalety, uprzednio zabrałam ze sobą czystą bluzę z kapturem oraz rurki.
- Oprzyj się o pralkę. - zakomenderował, a ja spełniłam rozkaz.
Powoli zdejmował ze mnie koszulkę. Naprawdę dziwnie się czułam kiedy przyglądał mi się. Miałam wrażenie, że jestem jakimś półnagim eksponatem (figurą woskową) w muzeum. Potem pomógł mi założyć bluzę i zdjąć spodnie. Boże, chyba zaraz zapadnę się pod ziemię! Czułam się jak przeczkolak!
- Nie przemęczaj się. Nos w każdej chwili może znów zacząć krwawić. - wziął mnie za rękę i zaprowadził na samą górę domu. Stanęliśmy przed klapą która była lekko uchylona.
- Chciałabyś... - zawahał się i pomasował kark. - Wejść na dach?
Byłam podekscytowana. Adrenalina buzuje! Jeszcze nigdy nie siedziałam na dachu.
*Luke*
Postanowiłem pokazać Charlie mój "Sekretny Kącik" w którym przesiadywałem niemal codziennie. Był on moim kluczem do zamkniętych drzwi moich myśli. Właśnie tam rozważam wszystkie decyzje które przyszło mi podjąć w życiu. Nigdy nie spodziewałem się po sobie, że wyjawię komukolwiek drogę do tego miejsca! Nawet mój brat bliźniak - Jai nie wiedział, że tam siedzę. Więc co mnie naszło? Skąd ta pewność, że dziewczyna nie wyda mnie i nikomu nie powie o tym co zobaczy na górze? Jeśli wierzyć mi i mojemu charakterowi oraz temu, że jesteśmy do siebie w 50% podobni to powinna nie pisnąć ani słóweczka. Spokojnie, spokojnie. Wszystko przemyślałem.
Była to dla mnie pewnego rodzaju ulga - znaleźć przyjaciela... Przyjaciółkę. Móc z nią dzielić najskrytsze sekrety, które zagłębiły się gdzieś na dnie naszego serca, które zamknęliśmy na cztery spusty i zabarykadowaliśmy drzwi do nich. To właśnie ja - Luke Anthony Mark Brooks dostałem specjalny szyfr do sekretów brązowowłosej. To ja do niej dotarłem - nie kto inny.
Pozwoliłem sobie się z nią trochę pobawić. W jakim była szoku kiedy zapytałem czy chciałaby wejść na dach! Niemalże słyszałem jej bicie serca. Waliło jak młot - zupełnie jak moje.
- Ale pod jednym warunkiem. - zmarszczyła nosek, ale zaraz potem przestała i syknęła z bólu. - Nie rób tak głuptasku!
Była zdezorientowana i zszokowana. Ja też. Czy spodziewałem się swojej spontaniczności? Nie, raczej nie.
- Zamknij oczy. - posłusznie spełniła moje polecenie. Na wszelki wypadek zawiązałem jej na oczy chustkę.
Nakierowałem ją na drabinkę i prowadziłem na ślepo. Dobra, może ten pomysł z zamykaniem oczy nie był najlepszy by już przy trzecim szczeblu dziewczyna zachwiała się i omalże nie spadła.
- Ostrożnie. Bardzo powoli. - starałem się by weszła na górę żywa i w jednym kawałku. - Dobra! Stój tam gdzie jesteś. Dotarłaś już.
- Mogę już zdjąć chustkę? - spytała dziwnie piskliwym głosem.
- Nie. - jednym susem znalazłem się obok niej. - Chcesz... Podejść do krawędzi budynku?
Zadrżała. Przytuliłem ją do swojej piersi by wiedziała, że nic jej nie grozi.
- Będę cię trzymał. Nie spadniesz. Nie podejdziemy nawet do końca. - zgodziła się, chociaż cały czas drżała. Przestraszyłem się nie na żarty, że zaraz dostanie zawału! Ludzie, ja nie ukończyłem Kursu Pierwszej Pomocy Medycznej!
Ja i ona na miękkich nogach podeszliśmy do krawędzi. Przybliżyłem usta do jej szyi i złożyłem na niej pocałunek, a następnie odwiązałem opaskę z oczu. Rozłożyła ręce, tak jak w Titanicu.
*Jai*
- Dobra, ja nie zamierzam iść! - zaraz gdy zamknęliśmy za sobą drzwi Beau od razu wystrzegał się Wesołego Miasteczka.
- Obiecałeś Charlie! - Veronica była nieźle na niego wkurzona. Nie dziwię się jej. We mnie samym gniew sięgał zenitu i miałem prawdziwą ochotę przywalić bratu krzesłem.
- Nie pójdę! - upierał się Beau. Ach, te hormony!
- Ludzie, patrzcie! Beau Brooks się zakochał! Ludzie, ludzie! Róbcie zdjęcia! Gdzie paparazzi?! Kiedy będzie cm... - nie zdążył dokończyć, bo Beau walnął go tam gdzie nie powinno się uderzać mężczyzny. Daniel zwijał się z bulu ale wszyscy byli niewzruszeni.
- Beau! Ona sobie fraki wypluwa, żebyście mieli zabawę, a ty to psujesz! - James zabrał głos pod ostrzałem błyskawic z oczu swojej dziewczyny.
- Nic z tego. - zaparł się mój brat po czym z miną naburmuszonego dziecka stanął z rękami złożonymi na piersi. - Idźcie beze mnie.
Postanowiłem też zabrać głos w sprawie i próbowałem wypchać go z progu drzwi. Dziwne, że Lukey - Pookey i Miki Mouse się jeszcze nie zjawili. Ja to bym już słyszał te krzyki...
- Człowieku, opanuj się! - Skip jeszcze zwijał się z bólu ale z całej siły ze mną napierał na Bobo.
Kurwa, ile ten dupek ma siły! Spodziewałem się tego, ale żeby dwóch na jednego i nieugięty?!
- Ej, on się naprawdę zakochał. - i już James oberwał za to co powiedział.
- Nie zakochałem się! Nie zakochałem! - krzyczał raz po raz nasz rywal. W sumie to nie wiem jakim cudem dowlekliśmy go do auta - może podziałało to, że Bobo wystraszył się iż James przygniecie go do ziemi czy raczej oddanie ciosu przez Daniela...
*James*
Nie wiem jak ten uparciuch Brooks starszy mógł stać tam i zapierać się zębami i uszami... Rozumiem, biedaczysko się zakochał. Ale żeby aż nie chcieć zostawić Charlie na parę godzin?! Był przecież z nią Lukey, przy nim nie mogło jej się nic stać! A ten? Uparty, arogancki, zboczony, leniwy, podstarzały dupek stał tam i czekał!
Wzięliśmy sprawy w swoje ręce, a potem jechaliśmy już we właściwym kierunku. Na szczęście Veronica miała prawo jazdy! Beau nie byłby zdolny dojechać na miejsce...
*Charlie*
Po prostu musiałam to zrobić! Rozłożyć ramiona, zamknąć oczy... Wziąć głęboki wdech. Aż zapomniałam, że nie jestem sama! Przecież za mną stał mój przyjaciel Brooks. Nie byłam pewna co powinnam zrobić - czy odezwać się i przerwać cudowną chwilę beztroski czy też stać tak i stać? Zanim jednak coś postanowiłam Brooks wyprzedził mnie i wplótł palce w moje.
Oboje staliśmy tak z wyciągniętymi ramionami. Wdychaliśmy powietrze, ale przyznam się, że nie tylko to wdychałam. Woń jego perfum... Gdyby tak obrócić się i popatrzeć mu w oczy albo pocałować... STOP! Rozmarzyłam się. Co ty sobie w ogóle i w szczególe myślałaś Charlie! Tak nie można! To Luke, kolega. Zgłupiałaś?!
*Luke*
Wdychałem zapach jej włosów. Pachniały nieziemsko cynamonem. Aż nie miało się ochoty od niej odrywać.
Wtuliłem twarz w jej włosy. Wzdrygnęła się nieświadomie. Ale nie odpędzała mnie. Rozkoszowałem się ciepłem jej ciała.
Naprawdę świetnie piszesz . Rozdział bardzo mi się podoba . Poprostu EKSTRA...
OdpowiedzUsuń