czwartek, 29 sierpnia 2013

XIII - Zaproszenie

*Charlie*
Nie potrafiłam się przyzwyczaić do tych wszystkich spojrzeń zaciekawionych moją osobą. Patrzeli na nas wszyscy - chłopcy i dziewczyny, dzieci i dorośli. Niektórzy podbiegali po autografy, a ja wtedy nie wiedziałam co się dzieje. Inni zadawali Beau pytania czy jestem jego dziewczyną. Mówili o mnie jakby mnie tutaj nie było...
- Cześć Beau! - jedne dziewczyny szły przed nami i ciągle nas kamerowały. - Uśmiechniesz się dla nas?
Beau posłusznie się uśmiechnął. Ja nadal pozostawałam ponura i jedyne co się zmieniło to kaptur który teraz miałam naciągnięty na głowę.
- Twoja dziewczyna nie lubi kamery. - zaśmiała się ta wyższa z aparatem na zębach.
- To jest moja przyjaciółka. - zganił ją za nazwanie nas parą.
W końcu ukazał nam się McDonald. Weszliśmy do środka. Na szczęście osoby które dotrzymywały nam towarzystwo rozeszły się do swoich kątów.
Złożyliśmy zamówienia i usiedliśmy z pełnymi tacami przy stoliku obok kwiatów. W końcu mogłam odetchnąć i zdjąć kaptur.
- Kto to był? - zapytałam zaciekawiona. - No wiesz... Ci ludzie?
- Janoskianators. - odpowiedział, a ja zakrztusiłam się colą. Uśmiechnął się łobuzersko.
- Co takiego robicie, że one was tak wielbią?
- Wrzucamy filmiki na YouTube. Jak będziemy w domu to razem pooglądamy, dobra?
- Jasne. Muszę w końcu wiedzieć co takiego robicie, że litry dziewczyn napływają na was jak mleko...
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Wcinaj. - podłożył mi pod nos bułkę z hamburgera.
- Dzięki. - od czasu gdy ostatni raz jedliśmy w McDonaldzie nie smakowały mi hamburgery tylko ich bułki. Więc Beau pewnego razu zaproponował, że odstąpi mi bułki jeśli on będzie mógł zjeść mojego hamburgera.
*Jai*
- Ariana... - zacząłem. - Po prostu...
- Wiem, że przegięłam. - przerwała mi.
- Ari... Nie zrozum mnie źle, ale ja nie chcę być mężem. Przynajmniej w wieku osiemnastu lat. Ja chcę się bawić. Jest mi dobrze tak jak jest. Nie mam siły tego zmieniać.
- Rozumiem. Przepraszam. Po prostu potrzebowałam coś zrobić z naszym ponurakiem.
- Który nie jest już ponury. - upomniałem ją po czym przytuliłem mocno do piersi. - Kocham cię. Nie zapominaj o tym.
- Ja też cię kocham.
*James*
- Coś ty najlepszego zrobił?! - krzyczała moja mama oglądając moją zmasakrowaną twarz.
- Mamo, to nic takiego. - na próżno starałem się uspokoić jej nerwy.
- Tylko spójrz na siebie! Kto ci spuścił takie manto? - serce mi na chwilę stanęło. Miałem nadzieje wcisnąć jej kit, że podczas jazdy na deskorolce upadłem twarzą na ziemię, ale teraz wiem, że to by nie przeszło.
- Nikt taki. - odpowiadam. Nieprawda.
- James! Ty mi tutaj zaraz gadaj kto ci spuścił lanie! - powiedziała srogo. Dołączył do niej też ojciec.
- Biłeś się z Beau? - spytał surowym tonem nauczyciela.
- Nie.
- Z Luke?
- Nie.
- Z Danielem?
- Nie.
- No to może z jakąś mafią?
Zamarłem.
- Byłem w klubie. - wyznałem cicho.
- I co dalej się wydarzyło? - tym razem mama zabrała głos.
- Byłem tam z kumplem. - wziąłem głęboki oddech. - Zaczepili nas tacy kolesie.
- Jacy kolesie? Znasz ich James? - ojciec wyglądał tak jakby zaraz miał eksplodować.
- Nie. - jęknąłem. - Wyszarpali nas na zewnątrz. Próbowaliśmy się bronić tyle, że...
- Tyle, że?
- Oni byli starsi, silniejsi... Mieli na sobie takie czarne, skórzane kamizelki, a na głowach chusty w czaszki... No i mieli motory.
- To na pewno jakiś gang! - krzyknęła mama i przytuliła mnie mocno do siebie.
- Mamo puść. Boli. - zerknąłem do lustra. Miałem podbite prawe oko, rozciętą wargę i parę siniaków. No pięknie... Ale mnie załatwili. Teraz to mnie nawet Janoskians nie poznają...
- Już daję ci lodu na to oko... - powiedziała mama po czym odprowadziła mnie do mojego pokoju.
*Beau*
Co chwilę śmiała się z moich żartów. W jej radosnych oczach pojawiły się iskierki. Żartowaliśmy i śmialiśmy się tak jakby nikogo innego nie było w lokalu. Ale byli.
- Robi się już ciemno. - stwierdziła Miki Mouse.
- Boisz się? - spytałem.
- Troszeczkę. - spuściła głowę.
- Hej. Nie martw się. Ja też boję się ciemności. - trochę poprawiłem jej tym humor.
- Opowiesz mi jakąś rzecz z twojego życia? - spytała nagle.
- Więc... - zastanowiłem się chwilę. - Może to ci się spodoba...
- Była impreza. Niby nie miało wyjść z tego nic wielkiego... No wiesz, parę gości... Skip miał wtedy urodziny. - uśmiechnąłem się na to wspomnienie. - Przyszliśmy o umówionej porze tyle, że wieść o tym, że Daniel robi imprezę rozniosła się po całej szkole. Prawie wszystkie dzieciaki się zeszły i zabrały ze sobą znajomych. Ci znajomi zabrali swoich znajomych, a tamci znajomi jeszcze swoich kumpli. Mieliśmy być tam tylko ja, bliźniaki, James z Verą, Miki i Ben. No, ale przyszli ci... Pukają do drzwi. Byliśmy przygotowani na dawanie cukierków albo psikusy... No wiesz. Halloween. Otwieramy drzwi, a tutaj wielki tłum pcha się do drzwi. Prawie nas stratowali! A kiedy już się otrząsnęliśmy zobaczyliśmy jak wszyscy bez wyjątku wpadają w naszą pułapkę. No... Przygotowaliśmy z chłopakami taki mały psikus... Litry farby zmywalnej po sześciu myciach... Wylała się wszystkim na głowy. - teraz mówiłem przez śmiech. - Wszyscy byli niebiescy, żółci, pomarańczowi, czerwoni... Albo różowi... Nazajutrz przyszliśmy do szkoły. Patrzymy, a tutaj wszyscy którzy wtargnęli na naszą imprezkę nadal mają na sobie tę farbę. Ale nam się wtedy dostało!
Charlie zachichotała.
- I tak wszyscy ludzie w szkole byli kolorowi? - zapytała.
- No ba! A potem się jeszcze okazało, że ta farba to jakiś śmieć i zmyła się dopiero po dwudziestu myciach! A potem wszyscy byli różowi jak świnki... Próbowali zdrapać tę farbę. - oboje śmialiśmy się w niebo głosy, a ludzie w pomieszczeniu patrzeli na nas jak na idiotów.
- To teraz ty mi coś opowiedz. - poprosiłem. Dziewczyna trochę spochmurniała.
- Ale moje życie jest... To znaczy było nudne. Bo odkąd was poznałam cały czas się coś dzieje.
- W takim razie co robiłaś kiedy nas jeszcze nie spotkałaś?
- Emm... Nudziłam się? Beau, robiłam normalne, nudne rzeczy. Uczyłam się, czytałam książki i siedziałam w domu. Taka prawda. - spuściła wzrok.
- Przejdziemy się? - zaproponowałem. - Jeszcze będziemy coś widzieli.
*Charlie*
Szliśmy wzdłuż ulicy. Tak naprawdę to zmierzaliśmy do domu Brooksów. Było już bardzo późno, może nawet i po północy. Ulice były opuszczone i już nie tętniły życiem tak jak w dzień.
Szliśmy powolnym krokiem obok siebie.
- Miki Mouse? - zapytał nagle Beau.
- Tak? - uśmiechnęłam się sama do siebie. Stanęliśmy na chodniku.
- Mogę się u ciebie poradzić?
- Jasne. Mów o co chodzi.
- Jest taka dziewczyna... Wiesz. Ona jest trochę trudna. Ale świetnie mi się z nią rozmawia. Jest miła, sympatyczna. Kiedy się pierwszy raz zobaczyliśmy traktowała mnie jak śmiecia, nie zwracała uwagi i w ogóle się nie uśmiechała. - ciągnął. - Strasznie ją lubię i chciałbym się z nią umówić... Na randkę.
- Więc w czym problem? - spytałam zdezorientowana.
- Boję się, że ona mnie odrzuci i będzie tak jak na początku.
- Może wcale cię nie odepchnie? Zaproś ją na randkę i postaraj się. Ale nie rób nic pochopnego.
- No to... Charlie, czy chciałabyś iść ze mną na randkę? - zatkało mnie. On cały czas mówił o mnie! O mnie cały czas mówił! To ja! To ja!
Przytuliłam go mocno.
- No jasne. - wypuścił powietrze z płuc z głośnym świstem i też mnie przytulił. - Jestem głupia, wiesz? Myślałam, że mówisz o kimś innym.
Uśmiechnął się zawadiacko.
- Bo się tego nie spodziewałaś. - powiedział po czym wybuchnęliśmy śmiechem. 

1 komentarz: