sobota, 26 października 2013

XXIV - Podnieś głowę i idź dalej - chcę żyć

*Charlie*
Czekając na wyniki badań krwi robiłam różne dziwne rzeczy. Chciałam biegać, skakać... Aż mnie nosiło żeby krzyczeć. Zdusiłam jednak w sobie tę potrzebę i wpatrując się zaciekle w jeden stały punkt kołysałam się na boki.
- Wszystko dobrze? - kiedy zamknęłam oczy usłyszałam w uchu szept Jaia. Pokiwałam głową.

Wiadomość wstrząsnęła mną całą jak i moimi bliskimi. Moje oczy robiły się coraz szersze. Miałam wrażenie, że uciekło ze mnie całe powietrze i zostaje tylko pusta powłoka. Czy to się dzieje naprawdę?
Chyba tylko ja jedyna otrzęsłam się z tego czaru i zadawałam pytania co do dalszych badań.
- Posłuchaj Chazz... - zaczął lekarz. Z małego pudełeczka wyjął zabaweczki i rozsypał je na stole. - To są strażnicy twojego organizmu. - wskazał żołnierzy gotowych do boju. - A to są źli ludzie. - palcem wskazał czarne kuleczki. - Źli wyniszczają powolutku strażników którzy cię chronią. Dlatego jesteś bardziej podatna na infekcje.
- Więc to dlatego? - zapytałam nie rozumiejąc wielkiego znaczenia jego słów.
- Nie tylko. Potrzebne są dalsze badania. I to zaraz. Musimy wykryć to paskudztwo jak najwcześniej.
- Czyli... Nic nie jest pewne? - trochę gubiłam się w tym wszystkim.
- Tak. To badanie wszystko potwierdzi.
- Co będziecie mi robili? - westchnął głęboko.
- Musimy wkłuć ci igłę. Tylko tyle. - albo aż tyle.

Leżałam na białym stole. Pod głową poduszka, obok ręka Luka którą ściskałam. Za mną lekarze z wielką igłą. Nie chciałam na to patrzeć, nie lubię.
- Wybierz sobie przyjemny sen. - powiedział mrukliwym tonem Luke. Powieki mi strasznie ciążyły i robiłam się senna. Ostatnie głosy które usłyszałam to potwierdzenie, że mogą już zaczynać.
*Luke*
Otworzyła swoje piękne oczęta, zamrugała dwa razy i rozejrzała się po pokoju. Trzymałem ją mocno za rękę wiedząc, że zaraz przyjdzie doktor i zakomunikuje jej to samo co mnie. Gdybym tylko mógł... Gdyby to było możliwe... Dlaczego akurat ona? Jaka jest szansa, że lekarze się pomylili? Boże, to jest niemożliwe.
Siedzimy tak w ciszy, a mi ona strasznie ciąży. Czuję się tak jak kłamca - jak ktoś kto obiecał szczęście, a przynosi pecha.
Zaciskam mocniej uścisk dłoni modląc się w duchu, by ona walczyła, by wierzyła. Na tym to przecież polega, prawda?
Podnosi dłoń i głaszcze mnie opuszkami palców po policzku. Przechodzi mnie przyjemny dreszczyk. Ona uśmiecha się lekko. Wiem, że się boi.
Chwytam jej dłoń i całuję. Przymykam oczy. Chwilę potem moje ciepłe łzy staczają się po jej nadgarstku. Chciałbym już nigdy nie widzieć jej... Wtedy uniknąłbym tego cierpiącego spojrzenia przesyconego strachem. Ale nie mogę.
Otwieram powoli oczy i przenoszę wzrok na nią. Zero zaskoczenia, zero łez. Spokój.
Jak to możliwe?, pytam siebie w myślach. Jak ona to robi?
Do sali wchodzi lekarz z skwaszoną miną. Już wiem, co on ma nam do przekazania. Siada na krześle tak jakby nic się nie stało i wzdycha lekko. Charlie chyba już się zorientowała, że nie mamy dobrych wieści, bo kurczowo trzyma mnie za ramię.
Czuję jak jej palce wbijają się w moją skórę, ale nie czuję bólu. Tego nie trzeba mówić, żeby człowiek wiedział...
- Masz białaczkę. Przykro mi. - powiedział lekarz po czym wyszedł z sali.
*Charlie*
Zostaliśmy sam na sam. Dziwne - w pełni dotarło do mnie, że mam raka... I co dalej? Będę się leczyć, to postanowione. I tak gdybym nawet na to nie pozwoliła Luke wypchałby mnie siłą na leczenie. Ale ja chcę żyć. Tak powinno być? Może ludzie którzy są chory powinni nie mieć nadziei?
Ale im chyba już nic nie pozostaje. A jeśli umrę zostawię tutaj Luke, Jai, James, Gina, Skipa, Lalę, Veronicę i Arianę! I moją mamę!
Ciekawe czy ona już wie... Czy wszyscy wiedzą... Doctor, jej rodzina, a może nawet mój brat?
Czy są na korytarzu? A co z... Z tatą? Wie o tym? Czy jeszcze go interesuję?
- Luke. - odezwałam się w końcu. Wiedziałam, że walczy z sobą by nie zacząć płakać, ale trudno było w tej chwili coś takie zrobić.
Podniosłam się i przytuliłam go. Czule głaskałam go po włosach, a on niczym malutkie dziecko chlipał w mój rękaw.
- Ja nie chcę. Nie chcę żebyś była chora, nie chcę wyjeżdżać, nie chcę cię tutaj zostawiać. Chcę być przy tobie. - mówił podniesionym głosem. - Nie chcę płakać. Chcę żebyś dzięki mnie czuła się bezpieczna, żeby ci się nic nie stało. Razem na zawsze, rozumiesz?
Rozumiałam doskonale.
- Luke... - wyszeptałam. - Och, mój Luke. - popatrzałam mu w oczy. - Kocham cię.
Miałam wrażenie, że z pozoru takie puste słowa ważą tonę, albo i więcej. Mają ogromną wartość. Nie można ich po prostu tak wypowiedzieć. I tak właśnie jest.
Otarł łzy i uspokoił się.
- Chciałabyś pewnie zobaczyć... - przerwałam mu swoim wybuchem "tak"!

Wchodzili do środka. Najpierw Gina, Beau, Jai, Skip, mój brat, Doctor, jej mąż, mama... Ariana, Vera. Rodzina Doctor Jenkins. A na końcu tata...
Nie wiem jak mam się zachowywać. Płakać czy śmiać się? Przyjechał do ciebie!, coś w mojej duszy tak śpiewało. A więc stało się. Muszę zmierzyć się z tym co nieuniknione.
- Cześć. - mówię do wszystkich i promiennie się uśmiecham. Chyba spodziewali się innej reakcji, ponieważ są strasznie zdziwieni. - No co tak stoicie? Rozgośćcie się!
Siadają wszędzie i czuję, że wszystkie oczy zwrócone są na mnie.
- Jak się czujesz? - pyta mnie mama. Biorę do siebie na łóżko dzieci Doctor Jenkins.
- Dobrze, że wiesz o wszystkim mamo. - mówię odwracając wzrok. - Trochę to męczące, pewnie będą wypadać mi włosy i schudnę... - Luke przytulił mnie mocniej na znak, że nigdy mnie nie zostawi. - A wy jak się macie?
Po sali przeszedł pomruk, że dobrze, że jakoś leci. Mama wzdycha ciężko, a Tinny wskakuje mi na kolana.
- Ale nie umrzesz? - pyta mnie bawiąc się moimi włosami.
Zapada cisza.
- Nie umrę. - składam mu przysięgę. - Nie umrę.