poniedziałek, 26 maja 2014

XXVII - Megan i Pan Fasolka

*Gina*
Podchodzę do okna w swoim pokoju i odsłaniam widoczek na park znajdujący się po przeciwnej stronie ulicy. Ciągle myślę o słowach swojego syna. Czy naprawdę wyrzuciliśmy go z wnętrza rodzinnej miłości? Czy Beau też tak się czuje?
Kręcę głową, jakbym chciała w ten sposób pozbyć się negatywnych myśli. Tak naprawdę nie chcę przyznać, że to, co powiedział Jaidon jest prawdą. Stworzyliśmy zupełnie nierealną szczęśliwą rodzinę, pragnąc, by Charlie poczuła się wśród nas szczęśliwa za wszelką cenę. Wysoką cenę.
Odgarniam kosmyk brązowych włosów, nieco zniszczonych przez lata życia, ale wciąż dobrze trzymających się. Ulica jest nieruchliwa i jakby zamarła, nasłuchując dalszych rozwojów wydarzeń. Mam wrażenie, jakby drzewa i wiatr obarczały mnie winą, za teraźniejszą sytuację. Jestem w końcu ich matką, powinnam kochać wszystkich bez wyjątku na to, jacy są!
Ukrywam twarz w dłoniach. Nie płaczę. Nie mam na to siły, zupełnie jak Charlie. Może i byłoby łatwiej wylać potok łez, a potem stwierdzić, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i nie ma się czym martwić. Jednak tak nie jest, co można chociażby dostrzec po napiętej atmosferze w tym domu.
Ogarnia mnie senność. Leki, które zażyłam w środku nocy powoli zaczynają współgrać z melancholią ogarniającą moje ciało. Zasuwam białą, koronkową firankę i kładę się na miękkiej pościeli. Brakuje mi kogoś, kto przytuliłby mnie i powiedział, że jakoś dam sobie radę.
Po chwili oczy ciążą mi niemiłosiernie i zapadam w głęboką ciemność. Tej nocy o niczym nie śnię.

*Beau*
Kiedy wracam do domu, jest grubo po północy. Księżyc oświetla uliczkę prowadzącą wzdłuż szeregu
kolorowych domków w Melbourne. Nogi plączą mi się czasem. Lepię się od potu. Dzisiejszy dzień był dla mnie istnym wyzwaniem, ponieważ ja i mój chłopak cały dzień spędziliśmy na siłowni.
Rozglądam się niespokojnie, kiedy słyszę skrzypienie otwieranej furtki i czyjeś kroki. Zarys postaci pojawia się przede mną; jest tego samego wzrostu.
- Cześć, Beau. - mówi owy głos, a potem chce mnie uniknąć, ale nie pozwalam na to. Blokuję dostęp na przeciwległą uliczkę. Jai zakasał rękawy i zadarł głowę do góry, by wydać się większym. Popycham go lekko i gestem ręki wskazuję na nasz dom. Młody Brooks zaciska zęby. - Powiedz mamie, żeby się nie martwiła. Tylko jeden skok i będzie po wszystkim.
- Na pewno wszystko dobrze, bracie? - mówię, a mój głos odbija się echem. W oddali słychać przejeżdżające auta. Martwię się o młodego. Wiem, że wplątał się w jakieś nieciekawe towarzystwo.
Jaidon uśmiecha się od niechcenia i drapie się w skroń. Ku mojemu zaskoczeniu kręci głową i odchodzi na pobliską ławkę. Idę za nim i obaj siadamy na pamiętnej ławce, na której po raz pierwszy zwymiotowałem po trzech kubeczkach lodów waniliowo-kiełbaskowych. Patrzę na Jaia i daję mu czas na podjęcie męskiej decyzji. Nastolatek bawi się swoim kolczykiem w brwi i to raz zakłada, to zdejmuje beanie, które mierzwi mu włosy.
- Cholernie mnie to przygniata. Ta cała afera ze ślubem. - mówi w końcu, a ja otwieram usta, by zaprzeczyć, ale muszę stwierdzić, że młody ma rację. Nie myli się; wszyscy dostali bzika.
- Full of shit* - mówię akcentując każdą literę. Nie jest to tak, że jestem po jakiejkolwiek stronie tego problemu. Nie boli mnie to, że mama nie opiekuje się mną tak, jak robiła to, gdy miałem osiem lat i prosiłem ją o baterie. Ja mam swoje życie, poukładane w miarę możliwości. Ale mam też braci, którzy wciąż jej potrzebują. Bo tak naprawdę Jai jest jeszcze małym, śmiesznym, zagubionym dzieciakiem potrzebującym rodziców.
- Pójdziesz? - pyta stukając w poręcz ławki. Przebiera nerwowo nogami. Mrugam zaskoczony i uświadamiam sobie, że mówi o ślubie Charlie z Lukiem.
- Pójdę. - mój brat mruczy coś pod nosem. - A nie powinien?
Jai mierzwi sobie czuprynę. Wyjmuje z kieszeni paczkę papierosów. Spoglądam na nią z odrazą i wytrącam mu ją z ręki. Wydaje się być zły, ale nie na tyle, by podnieść ją i ponownie wyjąć tą trutkę.
- Słuchaj, Jai. Wiem, że jest ci ciężko, wiem, ile dla ciebie znaczy Charlie. Ale pewnych rzeczy nie można zmienić, w tym także uczuć. - wygłosiłem swoją przemowę, kiedy młody się wtrącił.
- Nie Beau! - krzyknął i zerwał się na nogi. Zacisnął pięści i szczęki, nozdrza drgały mu gwałtownie. - Nic nie wiesz o tym pieprzonym gównie! Chcę, żeby ona była moja! Chcę, żeby przy mnie była! Ona nie ma umierać! Ma żyć! Ma być szczęśliwa, ze mną!
Jai za wszelką cenę starał się być twardy. Zamknął oczy, ale wiedziałem, że pod powiekami czają się niechciane łzy. Zawsze dbał o to, by ludzie dookoła nie dowiadywali się o jego prawdziwych uczuciach, a teraz cała skorupa pękła, a światło dzienne ujrzało miliony jego zmartwień.
- Wiesz, co mnie najbardziej boli? Wiesz? - zapytał, podnosząc papierosa i zapalając go. - Boli mnie kurwa to, że mama tak bardzo się z nimi cacka. Że oprócz zakochanej parki nic się dla niej nie liczy. Zapomniała, że ma jeszcze dwóch synów, jednego na wychowaniu! I wiesz, co tak naprawdę sądzę? Że ona nas nie kocha. Nie kocha mnie. Za to, że chcę Charlie. Za to, że ciągle stwarzam jakieś problemy. Za to, że nie jestem słodki jak Luke, nie mam dziewczyny idealnej i ciągle jestem kulą u nogi! Ona mnie za to nienawidzi!
Młody Brooks wymachiwał rękoma z wściekłości. Jego twarz przybrała barwę dorodnego buraka. Raz po raz kopał w metalową czarną nogę od ławki, dając upust wściekłości. Jego czapka ześlizgnęła mu się z głowy i upadła na chodnik. Kopnął w nią i popatrzał na mnie ze złością. Czekałem na kolejny wybuch niepowstrzymanej furii.
- Kurwa, Beau, ja kradnę samochody! Palę, upijam się do nieprzytomności! Wyjeżdżam - kolejny kopniak. - A kiedy wracam, co zastaję?! Szczęśliwą R-O-D-Z-I-N-K-Ę! W której ja nie mam prawa uczestniczyć! Wszyscy mnie nienawidzą, wszyscy posądzają mnie o chorobę Charlie! Chciałbym się cofnąć do dnia, kiedy pierwszy raz ją spotkaliśmy! Chciałbym wtedy po prostu powiedzieć jej coś, co by ją zabolało, zniszczyło i dzięki temu miałbym spokój! Ale nie?! Nie mógłbym, bo przeklęte uczucia są silniejsze!
Wstałem i wytarłem spocone dłonie o spodnie. Widywałem wiele razy napady złości u braciszka, jednak nigdy nie mówił wprost o swoich uczuciach. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak mało czasu spędzałem z nim, w domu i przy mamie. Jak bardzo go zaniedbywałem? Do tego stopnia, że śmie twierdzić, że nikt go nie kocha. Jak mogę być tak potwornym starszym bratem?
Kiedyś, możliwe, że parę lat temu, miesięcy lub dni... To wydaje się jak sen - odległy i nierzeczywisty. Kiedyś chodziliśmy zwartą grupą po mieście i razem szukaliśmy guza. Nagrywaliśmy filmiki i byliśmy Just Another Name Of Silly Kids In Another Nation. Dzieci, kochające dobrą zabawę. Więc, gdzie teraz jesteśmy? Przyrzekaliśmy sobie wszyscy na śmierć i życie, że nie opuścimy siebie aż do dnia, w którym nie pozostanie na świecie ani jedna Janoskianator. Codziennie wstawaliśmy skoro świt, wrabialiśmy ludzi w różne dziwne historyjki. Gdzie podziało się Janoskians? A gdzie są teraz Luke i Jai? 
Odchrząknąłem. Chyba zrobiłem się zielony na twarzy. Jai nieco się uspokoił, ale jego twarz wykrzywił grymas obrzydzenia. Myślę, że podejrzewał, o czym właśnie sobie przypomniałem.
- Jai... - chciałem mu powiedzieć, jak bardzo kocham go takim małym, jak bardzo mama i ja go potrzebujemy, ale te słowa nie zostały wypowiedziane. Jai rzucił mi spojrzenie pełne pogardy i odszedł. Zatrzymał się jeszcze na chwilkę i powiedział:
- No właśnie, Beau. Gdzie podziało się prawdziwe Jano? - nie wytrzymałem napięcia. Ten dzieciak miał rację. Odkąd pojawiła się Charlie, nasze zwykłe życie runęło. Teraz to ona była centrum całego Układu Janoskiowego. 

*Daniel*
Zapukałem do drzwi domu Brooksów. Było już po siódmej i miałem nadzieję, że chłopaki oglądają właśnie coś w telewizorze. Kiedy nie usłyszałem kroków, zadzwoniłem po raz drugi, po czym sprawdziłem, czy zamknięto drzwi. Podszedłem do czerwonej skrzynki na listy, liczącej już sobie ponad dwadzieścia lat i wyjąłem z niej pocztę. Rachunku, upomnienia z bibliotek i wypożyczalni, natychmiastowy nakaz pojawienia się na policji i coś jeszcze.
List był zapakowany w żółtą kopertę ze znaczkiem Australii oraz naklejką kangura. Pomyślałem, że to kolejny list od fanek czekających z utęsknieniem na kolejny nasz zwariowany filmik, do którego nie mieliśmy głowy. Na odwrocie widniały niezgrabne literki napisane niebieskim atramentem, składające się w jedną całość.
"Pan Daniel Sayhounie, przebywający aktualnie w domu państwa Brooks, znajdujący się właśnie w tym momencie obok czerwonej skrzynki pocztowej, czytający ten list. Proszę, otwórz go."
Zaintrygowany i jednocześnie przestraszony odwróciłem głowę z nadzieją, iż nadawca znajduje się w pobliżu. Pomyślałem, że zostało to podrzucone dopiero przed chwilą, ale wiedziałem, że to nie jest prawda. Usłyszałbym szczęk otwieranej skrzynki, która dość mocno piszczała.
"Nie próbuj się ze mną kontaktować." - tak brzmiało pierwsze zdanie.
Teraz już naprawdę nie miałem pojęcia, co się dzieje. Kto do mnie postanowił napisać i dlaczego mam nie odpisywać?
"Myślę, że gdybyś dowiedział się, kim jestem, prawdopodobnie uznałbyś mnie za wariatkę. O ile już mnie za nią nie wziąłeś. Uprzedzę twoje pytanie, nie jestem Janocośtam. Więc pewnie teraz twój móżdżek zastanawia się, czego od ciebie chcę i kim tak naprawdę jestem?
Jak już mówiłam, nie próbuj mnie szukać. Wiem o tobie więcej, niż ty sam. Potraktuj to poważnie. Ty natomiast nie wiesz o mnie nic, i tak ma pozostać. 
A, nie. Przepraszam, wiesz, że jestem dziewczyną. Ta informacja jest naprawdę poufna. Myślę, że jeśli uda mi się przynieść Ci ten list, to dostaniesz go we własne ręce. Myślę też, że i tak Pan Fasolka będzie chciał mnie odnaleźć."
Uśmiechnąłem się na widok nabazgranego "Pan Fasolka". To przezwisko przylgnęło do mnie, kiedy wytatuowałem sobie na knykciach kolorowe fasoleczki, które miały być... Odzwierciedleniem mnie. 
"Nie Daniel, nigdy nie spotkaliśmy się na ulicy, jak dobrzy znajomi. Nie pracuję też w tutejszym pobliskim pubie, gdzie często się wybierasz, ale zawsze jestem z tobą.
Boże, to brzmi okropniej, kiedy to teraz czytam. Dobra, zapomnij, że wogóle dostałeś jakikolwiek list od jakiejkolwiek Megan. Po prostu baw się dobrze i nie zmarnuj sobie życia, tak, jak to zrobiłam ja. 
Miłego popołudnia." 
Złożyłem list do koperty i wszedłem do mieszkania Brooksów z nadzieją, że może oni pomogą mi odnaleźć Megan.

*Charlie*
Na chwiejących się nogach zeszłam na dół i udałam się do kuchni. Słyszałam, jak godzinę temu przyszedł Daniel. Byłam ciekawa, co jest z moim młodszym braciszkiem, ale równocześnie nie miałam na tyle odwagi, by pokazać młodemu, że się boję. Bo bałam się cholernie.
Bałam się o to, że nie zdążę wziąć ślubu z Lukiem. Bałam się, że nie naprawię swoich win względem Jaia. Bałam się zostawiać chłopaków na głowie biednej Giny.
Kiedy skończyły się schody, podciągnęłam nogawki swojej pidżamki w wesołe misie. W domu było pusto, a jedynie słychać było kroki Laly, która szła napić się wody ze swojej miseczki. Zawołałam Ginę, ale nikt nie odpowiedział. Zrobiłam sobie mocną kawę, sądząc że postawi mnie na nogi, ale tylko zebrało mi się na wymioty. Dostrzegłam pozostawioną pod drzwiami pocztę, lecz nie znalazłam nic, co należałoby do mnie.
Zakręciło mi się w głowie i zachwiałam się, zrzucając przy tym szklaną misę, która rozbiła się na tysiące drobnych kawałeczków. Ktoś musi być w domu. Luke nie zostawiłby mnie bez opieki.
- Pani Brooks! - zawołałam. - Gina, jest tu kto?!
Próbowałam wstać, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a mięśnie napinały się i rozluźniały w akcie desperacji. Dostrzegłam, że drzwi do pokoju mojej przyszłej teściowej są zamknięte. Był to znak, że jednak jest tutaj.
- Mamo Brooks! - zawyłam jeszcze głośniej i po raz wtóry spróbowałam się podnieść. - Cholera białaczka. - przeklęłam pod nosem i przeturlałam się na bok, nie bacząc, że ostre kawałki szkła wbijały się w mój biały T-shirt. Jęknęłam cichutko, kiedy upadłam znów na podłogę, lecz nie poddawałam się. Odwróciłam się na brzuch i podciągając się na rękach, dotarłam do pokoju mamy Brooksów. Po schodach zbiegł zaspany Beau z rozczochraną czupryną i w koszulce z logo Dirty Pig. Kiedy ujrzał, że próbuję się podnieść, podbiegł do mnie i schwycił pod pachy niczym malutkie dziecko, które uczy się chodzić. Posadził mnie na krześle naprzeciw drzwi, a sam wszedł do pokoju swej rodzicielki.
To, co działo się potem, było splotem wielu zdarzeń, o których nie mieliśmy pojęcia, i których nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości. Wystraszony Beau drżącymi rękoma wybierał numer na pogotowie, sprawdzając puls matki. Ja - przygwożdżona do krzesła, obserwowałam to wszystko wielkimi oczętami. Karetka podjechała dziesięć minut potem, a do domu wparowali ratownicy medyczni, taszcząc ze sobą wielkie błyszczące torby. Zajęli się Giną, podali jej tlen i wtedy wzrok jednego padł na mnie.
Allan.
 ___________________________________________________________________________
Ogromne przeprosiny dla wszystkich, który odwiedzali i czekali na kolejny rozdział, który miał się pojawiać co 2 tygodnie. Jesteście wspaniali i ogromnie cierpliwy. Big hug ♥
Od razu mówię, że mam w planach około wakacji zakończyć tę historię. Przypuszczalnie pojawi się jeszcze 4-6 rozdziałów. Mam nadzieję, że nie zawiodę was kolejny raz. 
Nowy rozdział powinien pojawić się dwa tygodnie po 1 czerwca, jakoże wcześniejsze dodanie nie jest możliwe z powodu wycieczki (28.05 - 30.05), moich urodzin (1.06) oraz wypadu na miasto z okazji moich urodzin (6.06). 
UWAGA! W związku z tym, że najlepsza osoba na świecie (moja mama) musi iść do szpitala i przypuszczalnie nie będzie jej tydzień, a ja zostanę z samymi facetami w domu (don't worry!) z rozdziałem mogą się pojawić komplikacje. Jeśli nie będę miała zbyt dużo zajęć i obowiązków, a pogoda nie będzie tak dopisywała, rozdział pojawi się ok. 15.06/18.06 :) 
Dziękuję za wyrozumiałość, miłe komentarze i motywację do dalszego pisania! Kocham was

środa, 21 maja 2014

I love you guys but I'm sorry

Chcę was ogromnie przeprosić, tych, co nie zrażali się moją debilną dupą, która zapragnęła nagle oderwać się od tego fanfiction, i komentowali nieustannie dopraszając się kolejnego rozdziału. Wiele razy obiecywałam, pisałam, a i tak wyszło, jak wyszło. Więc na wstępie ogromne, wielkie przeprosiny dla garstki, która tutaj została.
Chciałabym znowu powiedzieć, że nie miałam czasu, ale tak naprawdę miałam go wiele. Nie chcę teraz się wykręcać i tłumaczyć. Jedyne, co mogę wam powiedzieć o powodzie przerwania pisania to to, że głęboko zastanawiałam się nad sensem istnienia wszystkiego, co jest we mnie. Myślę, że więcej czasu spędzałam nad dokształcaniem swojej osobowości i gonitwą za szczęściem.
Co mnie w końcu uderzyło mocno? Po części byli to moi rodzice, a raczej mama, która przyszła do mnie i zapytała się, co chciałabym dostać na urodziny. Namyślałam się cały dzień, i doszłam do wniosku, że chciałabym, by było to coś z Janoskians. Szukałam prawie cały dzień, przeglądałam przy tym filmiki i puszczałam na okrągło Real Girls Eat Cake. Drugi powód mojego powrotu brzmi następująco - najlepsza osoba na świecie, która sprała mój mózg. Składam jej hołdy za te rozmowy, podczas których przyznała się do czytania mojego fanfika i prosiła mnie o kolejne rozdziały. Nie powiem - bardzo mnie to ucieszyło i jakby otwarło oczy.
So... Nie będę miała do was żalu, jeśli stwierdzicie, że macie mnie gdzieś z powodu mojego chamstwa. Jeśli jednak postanowicie dać mi kolejną szansę, postaram się jej nie zmarnować i dokończę opowieść o Luku, Charlie, Beau i Jaiu.
Jedyne, co chcę wam jeszcze powiedzieć, to wielkie dzięki dla wszystkich tych osób, które nieustannie domagały się nowego rozdziału. Dziękuję nowym osobom, które tu trafiły, dziękuję starym, za to, że dotrzymywały towarzystwa samotnym postaciom. Czuję, że się za wami stęskniłam, i że właśnie to było mi potrzebne - regeneracja sił. I hope that nie zawiodę was ponownie i uda mi się dokończyć historię. Love ya so much guys ♥ 
Stay with me
Rozdział następny (niepoliczalny jak dla mnie) pojawi się jeszcze w ten weekend, ostatecznie w poniedziałek. Ponieważ 28,28 i 30 będę całkowicie (nie) odcięta od internetowego świata, nie przewiduję odpowiadania na wasze komentarze w tamtym czasie.