*Charlie*
Kiedy całymi dniami nie ma się nic co warto byłoby zrobić (oprócz bezsensowego chodzenia po
korytarzach i przyjmowania gości) pozostaje tylko zwiedzanie szpitala, którego i tak znam na wylot.
Dziwne, nigdy nie myślałam, że moim stałym domem okaże się pokój z zielonymi firankami w którym czuję się zamknięta na klucz.
Kiedy spaceruję po korytarzu nie widzę już tych uśmiechniętych gęb, które zawsze się do mnie wykrzywiały. Nawet pielęgniarki omijają mnie szerokim łukiem.
Z początku myślałam, że wszyscy są na mnie źli, że coś robię źle...
Ale to nie było to.
Dokładnie dwa i pół tygodnia. Tyle mi zostało życia. Moja choroba jest bardzo ciężka i też uparta. Nie chce dać za wygraną, nie opuszcza mnie, bo jest częścią mnie...
Nikt nie powiedział mi to prosto w twarz - nie licząc Mac, która często mówi to co jej ślina na język przyniesie. Nie mam jej tego za złe - wolę wiedzieć, kiedy umrę niż czekać na śmierć w świadomości, że nikt nie miał tyle odwagi, by powiedzieć jedno, jedyne słowo - umrzesz.
Od tamtej chwili staram się nie myśleć o życiu poza tym co mnie otacza. Staram się, ale to chyba nie wystarcza, bo w nocy zawsze krzyczę i szamotam się na wszystkie strony, aż nie dostanę leku na uspokojenie. Przeraża mnie wizja życia bez moich bliskich, bez tęczy, bez chmur. Ale nie chciałabym, żeby Luke, Jai Gina czy chociaż moja mama przeżywali to samo co ja. Nawet nie życzyłabym tego tacie.
Mam świadomość tego, że wraz z upływem czasu staję się niewidoczna dla większości ludzi. Nie mam już włosów, jestem strasznie chuda i blada. Pomimo tych zewnętrznych dolegliwości czuję się świetnie - często biegam, skaczę, śmieję się.
Chciałabym zrobić tak wiele rzeczy przed swoją śmiercią... Tak wiele może mnie ominęło przez te lata - mam tego pełną świadomość, ale chciałabym, żeby chociaż na skraju urwiska zwanego życiem... Po prostu zanim potrafię jeszcze trzymać się liny obiema rękami i nie spaść w ciemność chcę żeby moje życie było barwne. Przynajmniej teraz.
*Luke*
Wszyscy siedzieliśmy w kaplicy. Postanowiłem poprosić Boga w którego wierzenie chyba niezbyt dobrze mi idzie o zdrowie dla Charlie. Ja, Beau, jego chłopak, mama, mama Charlie - wszyscy.
Myślałem, że kiedy tu wejdziemy będzie bił jakiś blask od ludzi, którzy przychodzą tutaj czy coś. Spodziewałem się, że zerkną na nas.
Ale oni spokojnie siedzieli w ciszy. Zrozumiałem w końcu o co chodzi - nawiązali połączenie z Bogiem, rozmawiają z nim.
Prawdę mówiąc jeszcze nigdy nie doświadczyłem rozmowy z Bogiem. Chyba wstyd przyznać, że jako chrześcijanin nie modliłem się za swoich bliskich. A może jednak? Sam już nie wiem, pewnie robiłem to codziennie, gdy byłem jeszcze mały.
O.K. czas odnowić relacje z Bogiem, pomyślałem i ukląkłem. Dziwnie było tak klęczeć przed figurką, która ukazywała Jezusa umierającego na krzyżu i błagać o pomoc dla dziewczyny podczas, gdy on chyba cierpiał bardziej od niej...
Nie mam pojęcia. Nie mam pojęcia o niczym Panie Boże, zacząłem, a słowa same mi się układały. Nie znam twojej historii, nie wiem przez co musiałeś przejść. Nie wiem przez co przechodzi Charlie, ale chcę błagać tylko o jedno. Panie Boże, z całego mojego serca proszę Cię, by Charlie nie umarła. By jakimś cudem wyzdrowiała i była moją dawną Miki Mouse. Amen.
Wstałem i bez słowa wyszedłem na korytarz. Co jeszcze mogę zrobić, prócz czekania na ostateczność?
*Patrice*
Wyszliśmy z kaplicy. Chłopcy szukali Luke ale nigdzie go nie było. Wiem, że to dziwne, ale czuję niepowtarzalną więź między naszą rodziną a rodziną Brooksów. Szczególnie teraz stali się bliżsi mojemu sercu.
Nie potrafię myśleć o niczym innym. Zadręczam się koszmarami o śmierci mojej malutkiej córeczki. Może gdybym nie kazała jej jechać...?
Szybko jednak odrzucam od siebie tę myśl. Gdyby Charlie nie przyjechała do Melbourne nie poznałaby tylu wspaniałych ludzi, a umierając byłaby samotna jak palec, bo ja nie potrafiłabym jej uszczęśliwić.
Gdy wychodzimy na świeże powietrze Gina łapie mnie za rękę i zatrzymuje chwilkę. Chłopcy jak na zawołanie wracają do środka. Teraz całe nasze życie kręci się wokół szpitala.
- Dobrze się czujesz? - pyta mnie, a ja przytakuję, ale po chwili wybucham płaczem.
Mama braci Brooks przytula mnie do siebie niczym małe dziecko i powtarza słowa ukojenia.
- Wiesz, że Charlie jest silna. Luke jest silny, Jai i reszta. My też musimy być silne. Dla nich, dla niej. - zrozumiałam.
- Dobrze, dobrze. - mój głos był roztrzęsiony. - Chodźmy do niej.
*Tom*
Wziąłem Daniela za rękę i weszliśmy na piętro. Chciałbym jechać windą, ale boję się, że wtedy potraktują mnie jak dzieciaka. Czasami mam wrażenie, że oni przede mną wszystko zatajają. Jedyne źródełko informacji to lekarze, którzy wyglądają tak jakby mieli mnie zabić już za to, że tutaj przychodzę.
Spojrzałem za siebie - mama i ciocia zatrzymały się przy schodach.
Spojrzałem na Daniela. Miał czerwony nos i mokre policzki - od razu wiedziałem, że płakał.
Podbiegł do nas Luke i schwycił mnie za rękę uśmiechając się gasnąco. On TEŻ płakał.
Przez sekundę zastanawiałem się gdzie podziewa się James i Jai, ale stwierdziłem, że lepiej nie zaprzątać sobie tym głowy zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy o krok od drzwi prowadzących do pomieszczenia w którym znajduje się moja siostra.
Może i nie uwierzycie, ale teraz to ja czuję się bardziej odpowiedzialny i starszy od niej, chociaż Charlie ma prawie osiemnaście lat.
Łóżko było puste. Nie wiedziałem co to oznacza - czy Charlie wróciła do domu?
Mama głośno wciągnęła powietrze do płuc, a ciocia G. podtrzymywała ją, by nie upadła.
Po policzkach Luke popłynęły łzy.
Wyrwałem rękę z uścisku Skipa. Chyba nikt nie zwrócił uwagi, że wybiegłem z sali. Dopiero teraz mój umysł zarejestrował to, że prawdopodobnie Lie odwiedził Pan Bóg.
Biegałem od sali do sali. W sumie to nie wiem po co. Nie chciałem płakać, a musiałem coś zrobić, bo ból który towarzyszył mi przy stracie siostry był nieznośny - tak jakby od środka dziurkowano mi wnętrzności.
Jak wryty zatrzymałem się w drzwiach pokoju nr 1104. Na idealnie białym łóżku siedziała... Moja siostra! Czytała jakąś książkę i nawet nie zwróciła na mnie uwagi.
Rozbeczałem się w progu i powłócząc nogami wspiąłem się na krzesło, a potem na łóżko. Uśmiechnęła się promiennie na mój widok i objęła mnie ramieniem.
- Co tam młody? - zapytała, a ja jeszcze bardziej się rozbeczałem tak, że już nic nie widziałem. - Widzę, że smarki lecą ci aż uszami. Masz.
Podała mi paczkę chusteczek do nosa. Otarłem łzy i przytuliłem się do Miki Mouse. Przyjemnie było znów poczuć jak głaszcze mnie po plecach i lekko się śmieje podczas gdy ja ni potrafię się uspokoić.
- Mam nadzieję, że nie przyszedłeś taki kawał drogi sam. - to było ostrzeżenie - wyraźne.
- Mama, Daniel, ciocia i Luke są w twojej dawnej sali. - powiedziałem. - Myśleliśmy, że ty...
- Luke? - zdziwiła się marszcząc brwi. - Co on tu robi?
- Przyszedł razem z nami. - powiedziałem w biegu i pobiegłem po resztę, która zalewała się łzami.
- Ona żyje! - wykrzyknąłem, a wszyscy pobiegli za mną do sali 1104.
*Luke*
Ja wszedłem ostatni myśląc na poczekaniu co takiego mam powiedzieć.
Wszyscy rozgościli się wygodnie na krzesłach, a mnie pozostało stanie na baczność. To chyba najbardziej niezręczna sytuacja jaka mogła mi się przytrafić.
Nie wiedziałem co mam zrobić z rękami, więc machałem nimi na prawo i lewo unikając wzroku dziewczyny.
- Obiecaj mi, że kiedy Pan Bóg do ciebie przyjdzie opowiesz nam jak było u niego w domu. - poprosił Tom. Mimowolnie uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
- Zdam was szczegółową relację. - obiecała jego siostra. - I wyślę wam pocztówkę. To będą takie moje wakacje, rozumiesz?
Rozumiał doskonale. Wszyscy rozumieliśmy. To będą jej wakacje. Wakacje, które się nie skończą.
- Czekaj, przynieśliśmy ci coś. - małe rączki powędrowały do torby trzymanej przez moją mamę. Z siatki wyjął czapkę beanie z uszami i założył ją na głowę Lie. - Teraz jesteś prawdziwą Miki Mouse!
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, nawet pani Mia, a Daniel wyjął aparat i zrobił jej zdjęcie.
- Dobra. - odezwałem się. - Zabieramy cię do domu.
Bosh cdsgjkbddtjbxdg fajny rozdział! Czekam na nexta i życzę ci weny. Taką szkoda że nie ma teraz dalszych części gdryjbddfhhcc bosh ale się nakręciłam na to ff fefhngdsegghh
OdpowiedzUsuńNominuję Cię no nagrody :) Więcej informacji --> http://england-changed-my-life-one-direction.blogspot.com/ :*
OdpowiedzUsuńxoxo Sisi
Nie wierzę! Jak ty, ty, wiesz co?! Przez Ciebie dostanę zawału!! Umarła na zawał czytając opowiadanie...oryginalnie! ^.^
OdpowiedzUsuń