piątek, 30 sierpnia 2013

XIV - Rozczarowanie

*Luke*
Najpierw rozmawiały, a potem zaczęły piszczeć. No dobra, nie jestem pewien czy tylko Ariana piszczała czy obie dziewczyny ale wiem, że dom rozdarł pisk dziewczyn. Zaraz nadbiegła mama z pytaniami co się stało. Wyjaśniały wszystko ściszonym głosem i teraz już wiedziałem, że tylko mama i Grande piszczały w nieba głosy.
Z czego one się tak cieszyły? Dlaczego wszystko działo się tak nagle?
Nic z tego nie rozumiejąc powolnym krokiem poszedłem do kuchni. Otwarłem lodówkę i przyjrzałem się zawartości.
Jogurt, sałata, ogórek... Same zdrowe rzeczy...
A gdzie moje frytki?!
Postanowiłem zamówić pizzę. Kiedy czekałem na dzwonek do drzwi Beau dosiadł się do mnie na kanapie. Postanowiłem wykorzystać sytuację i wypytać go o szczęście dziewczyn.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - upewnił się, a kiedy skinąłem mu głową wyjawił prawdę. - Umówiłem się z Charlie na randkę.
Z wrażenia wyplułem Colę którą właśnie sączyłem z puszki.
Beau i Charlie (czyt. moja Charlie) na randce? Ale jak to? Jak mogłem do tego dopuścić? Czy byłem aż tak zaślepiony by nie zauważyć, że on do niej startuje?
Byłem bliski omdlenia. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Jeden... Dwa... Trzy.
Beau obserwował z niepokojem moją reakcję. No tak. W końcu jesteśmy braćmi. Czasami podgryzał swoje paznokcie. Kiedy ostatnio tak robił?
- Sorry Luke. Chyba musimy pogadać. - powiedział po pewnym czasie po czym rzucił się w stronę drzwi by zapłacić za pizzę.
Czy mam się obawiać? Oni mnie chyba wykończą. Trzy najgorsze rzeczy jakie można w życiu usłyszeć to:
1. Twój brat/ kumpel idzie na randkę z dziewczyną twoich marzeń.
2. "Musimy pogadać"
3. Pięć nieodebranych połączeń od mamy.
Więc co jest gorsze? Chyba punkt trzeci...
Mój starszy brat wrócił z moim zamówieniem. Położył je na stole i usiadł. Znowu.
- Nie chciałem żeby to tak wyszło. - powiedział spuszczając wzrok. - Jestem najgorszym bratem pod
słońcem bo ci coś takiego robię ale...
- Co mi robisz? - spytałem zdezorientowany. Mój mózg pracował teraz na wolniejszych obrotach.
- No... Bo ja wiem. Wiem, że podoba ci się Charlie. I mi się też podoba. - wydukał, a ja dopiero teraz zajarzyłem o co mu chodzi.
On czuje się winny, ale kocha Lie. Wie, że ja też coś do niej czuję, ale chce spróbować. Wiec co teraz?
- Więc co teraz? - powtórzyłem na głos.
- Nie wiem. - zaczął obgryzać paznokcie.
Postanowiłem zacząć myśleć jak osoba postronna która tylko nas obserwuje. Ktoś taki jak... Nieważne. Ktoś kto ma pojęcie rzeczy ale nie jest nami.
- No to idź na tą randkę. - zaproponowałem. Sam się zdziwiłem, że pozwalam swojemu "wrogowi" odbić dziewczynę. Na twarzy Beau malowało się niedowierzanie.
- Lukey, serio to powiedziałeś? Chcesz żebym poszedł na tą rankę? - obserwowałem jak jego oczy robią się coraz większe i większe. Może czas się odezwać bo nie chcę szukać tych kulek po całym domu...
- Tak. - powiedziałem jak najspokojniejszym tonem. - Ja chyba... - przełknąłem ślinę. - Chyba się pomyliłem. Nic do Charlie... - jak trudno było mi kłamać przed nim, że tak nagle nic do Charlie nie czuję! - Już nie... Nie kocham jej już. To było tylko zauroczenie.
Po czym zmyłem się z pola widzenia z moją Colą i pizzą w ręku. Idę opłakiwać swoja głupotę.
*Ariana*
- Naprawdę? - nie wierzyłam własnym uszom. Czy to co przed chwilą zakomunikowała nam Lie działo się naprawdę?!
- Tak. - zaczęłam skakać i piszczeć jak szalona.
- Nieziemsko! Nieziemsko! Zrobię cię na bóstwo! Co tam bóstwa! Każdemu szczęka opadnie na twój widok! 
Weszła Gina. Uspokoiłam się na chwilę, a Charlie zabrała się do tłumaczenia naszych krzyków. Moich krzyków.
- Beau zaprosił mnie na randkę. - zakomunikowała. Najpierw oczy mamy Brooksów miały wypaść z orbit, a potem (O Boże!) dołączyła do mnie i razem piszczałyśmy ze szczęścia.
- Może jest jakaś nadzieja, że Beau nie zostanie sam! - wykrzyczała. Miki Mouse stała i gapiła się na nas z otwartą buzią podczas gdy ja i mama Brooks skakałyśmy po całym pokoju.
- To na kiedy mamy cię przygotować? - spytała nagle Gina.
- N... Nie wiem. - wyjąkała dziewczyna. - Nie umówiliśmy się jeszcze.
Obydwie westchnęłyśmy w tym samym momencie. 

czwartek, 29 sierpnia 2013

XIII - Zaproszenie

*Charlie*
Nie potrafiłam się przyzwyczaić do tych wszystkich spojrzeń zaciekawionych moją osobą. Patrzeli na nas wszyscy - chłopcy i dziewczyny, dzieci i dorośli. Niektórzy podbiegali po autografy, a ja wtedy nie wiedziałam co się dzieje. Inni zadawali Beau pytania czy jestem jego dziewczyną. Mówili o mnie jakby mnie tutaj nie było...
- Cześć Beau! - jedne dziewczyny szły przed nami i ciągle nas kamerowały. - Uśmiechniesz się dla nas?
Beau posłusznie się uśmiechnął. Ja nadal pozostawałam ponura i jedyne co się zmieniło to kaptur który teraz miałam naciągnięty na głowę.
- Twoja dziewczyna nie lubi kamery. - zaśmiała się ta wyższa z aparatem na zębach.
- To jest moja przyjaciółka. - zganił ją za nazwanie nas parą.
W końcu ukazał nam się McDonald. Weszliśmy do środka. Na szczęście osoby które dotrzymywały nam towarzystwo rozeszły się do swoich kątów.
Złożyliśmy zamówienia i usiedliśmy z pełnymi tacami przy stoliku obok kwiatów. W końcu mogłam odetchnąć i zdjąć kaptur.
- Kto to był? - zapytałam zaciekawiona. - No wiesz... Ci ludzie?
- Janoskianators. - odpowiedział, a ja zakrztusiłam się colą. Uśmiechnął się łobuzersko.
- Co takiego robicie, że one was tak wielbią?
- Wrzucamy filmiki na YouTube. Jak będziemy w domu to razem pooglądamy, dobra?
- Jasne. Muszę w końcu wiedzieć co takiego robicie, że litry dziewczyn napływają na was jak mleko...
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Wcinaj. - podłożył mi pod nos bułkę z hamburgera.
- Dzięki. - od czasu gdy ostatni raz jedliśmy w McDonaldzie nie smakowały mi hamburgery tylko ich bułki. Więc Beau pewnego razu zaproponował, że odstąpi mi bułki jeśli on będzie mógł zjeść mojego hamburgera.
*Jai*
- Ariana... - zacząłem. - Po prostu...
- Wiem, że przegięłam. - przerwała mi.
- Ari... Nie zrozum mnie źle, ale ja nie chcę być mężem. Przynajmniej w wieku osiemnastu lat. Ja chcę się bawić. Jest mi dobrze tak jak jest. Nie mam siły tego zmieniać.
- Rozumiem. Przepraszam. Po prostu potrzebowałam coś zrobić z naszym ponurakiem.
- Który nie jest już ponury. - upomniałem ją po czym przytuliłem mocno do piersi. - Kocham cię. Nie zapominaj o tym.
- Ja też cię kocham.
*James*
- Coś ty najlepszego zrobił?! - krzyczała moja mama oglądając moją zmasakrowaną twarz.
- Mamo, to nic takiego. - na próżno starałem się uspokoić jej nerwy.
- Tylko spójrz na siebie! Kto ci spuścił takie manto? - serce mi na chwilę stanęło. Miałem nadzieje wcisnąć jej kit, że podczas jazdy na deskorolce upadłem twarzą na ziemię, ale teraz wiem, że to by nie przeszło.
- Nikt taki. - odpowiadam. Nieprawda.
- James! Ty mi tutaj zaraz gadaj kto ci spuścił lanie! - powiedziała srogo. Dołączył do niej też ojciec.
- Biłeś się z Beau? - spytał surowym tonem nauczyciela.
- Nie.
- Z Luke?
- Nie.
- Z Danielem?
- Nie.
- No to może z jakąś mafią?
Zamarłem.
- Byłem w klubie. - wyznałem cicho.
- I co dalej się wydarzyło? - tym razem mama zabrała głos.
- Byłem tam z kumplem. - wziąłem głęboki oddech. - Zaczepili nas tacy kolesie.
- Jacy kolesie? Znasz ich James? - ojciec wyglądał tak jakby zaraz miał eksplodować.
- Nie. - jęknąłem. - Wyszarpali nas na zewnątrz. Próbowaliśmy się bronić tyle, że...
- Tyle, że?
- Oni byli starsi, silniejsi... Mieli na sobie takie czarne, skórzane kamizelki, a na głowach chusty w czaszki... No i mieli motory.
- To na pewno jakiś gang! - krzyknęła mama i przytuliła mnie mocno do siebie.
- Mamo puść. Boli. - zerknąłem do lustra. Miałem podbite prawe oko, rozciętą wargę i parę siniaków. No pięknie... Ale mnie załatwili. Teraz to mnie nawet Janoskians nie poznają...
- Już daję ci lodu na to oko... - powiedziała mama po czym odprowadziła mnie do mojego pokoju.
*Beau*
Co chwilę śmiała się z moich żartów. W jej radosnych oczach pojawiły się iskierki. Żartowaliśmy i śmialiśmy się tak jakby nikogo innego nie było w lokalu. Ale byli.
- Robi się już ciemno. - stwierdziła Miki Mouse.
- Boisz się? - spytałem.
- Troszeczkę. - spuściła głowę.
- Hej. Nie martw się. Ja też boję się ciemności. - trochę poprawiłem jej tym humor.
- Opowiesz mi jakąś rzecz z twojego życia? - spytała nagle.
- Więc... - zastanowiłem się chwilę. - Może to ci się spodoba...
- Była impreza. Niby nie miało wyjść z tego nic wielkiego... No wiesz, parę gości... Skip miał wtedy urodziny. - uśmiechnąłem się na to wspomnienie. - Przyszliśmy o umówionej porze tyle, że wieść o tym, że Daniel robi imprezę rozniosła się po całej szkole. Prawie wszystkie dzieciaki się zeszły i zabrały ze sobą znajomych. Ci znajomi zabrali swoich znajomych, a tamci znajomi jeszcze swoich kumpli. Mieliśmy być tam tylko ja, bliźniaki, James z Verą, Miki i Ben. No, ale przyszli ci... Pukają do drzwi. Byliśmy przygotowani na dawanie cukierków albo psikusy... No wiesz. Halloween. Otwieramy drzwi, a tutaj wielki tłum pcha się do drzwi. Prawie nas stratowali! A kiedy już się otrząsnęliśmy zobaczyliśmy jak wszyscy bez wyjątku wpadają w naszą pułapkę. No... Przygotowaliśmy z chłopakami taki mały psikus... Litry farby zmywalnej po sześciu myciach... Wylała się wszystkim na głowy. - teraz mówiłem przez śmiech. - Wszyscy byli niebiescy, żółci, pomarańczowi, czerwoni... Albo różowi... Nazajutrz przyszliśmy do szkoły. Patrzymy, a tutaj wszyscy którzy wtargnęli na naszą imprezkę nadal mają na sobie tę farbę. Ale nam się wtedy dostało!
Charlie zachichotała.
- I tak wszyscy ludzie w szkole byli kolorowi? - zapytała.
- No ba! A potem się jeszcze okazało, że ta farba to jakiś śmieć i zmyła się dopiero po dwudziestu myciach! A potem wszyscy byli różowi jak świnki... Próbowali zdrapać tę farbę. - oboje śmialiśmy się w niebo głosy, a ludzie w pomieszczeniu patrzeli na nas jak na idiotów.
- To teraz ty mi coś opowiedz. - poprosiłem. Dziewczyna trochę spochmurniała.
- Ale moje życie jest... To znaczy było nudne. Bo odkąd was poznałam cały czas się coś dzieje.
- W takim razie co robiłaś kiedy nas jeszcze nie spotkałaś?
- Emm... Nudziłam się? Beau, robiłam normalne, nudne rzeczy. Uczyłam się, czytałam książki i siedziałam w domu. Taka prawda. - spuściła wzrok.
- Przejdziemy się? - zaproponowałem. - Jeszcze będziemy coś widzieli.
*Charlie*
Szliśmy wzdłuż ulicy. Tak naprawdę to zmierzaliśmy do domu Brooksów. Było już bardzo późno, może nawet i po północy. Ulice były opuszczone i już nie tętniły życiem tak jak w dzień.
Szliśmy powolnym krokiem obok siebie.
- Miki Mouse? - zapytał nagle Beau.
- Tak? - uśmiechnęłam się sama do siebie. Stanęliśmy na chodniku.
- Mogę się u ciebie poradzić?
- Jasne. Mów o co chodzi.
- Jest taka dziewczyna... Wiesz. Ona jest trochę trudna. Ale świetnie mi się z nią rozmawia. Jest miła, sympatyczna. Kiedy się pierwszy raz zobaczyliśmy traktowała mnie jak śmiecia, nie zwracała uwagi i w ogóle się nie uśmiechała. - ciągnął. - Strasznie ją lubię i chciałbym się z nią umówić... Na randkę.
- Więc w czym problem? - spytałam zdezorientowana.
- Boję się, że ona mnie odrzuci i będzie tak jak na początku.
- Może wcale cię nie odepchnie? Zaproś ją na randkę i postaraj się. Ale nie rób nic pochopnego.
- No to... Charlie, czy chciałabyś iść ze mną na randkę? - zatkało mnie. On cały czas mówił o mnie! O mnie cały czas mówił! To ja! To ja!
Przytuliłam go mocno.
- No jasne. - wypuścił powietrze z płuc z głośnym świstem i też mnie przytulił. - Jestem głupia, wiesz? Myślałam, że mówisz o kimś innym.
Uśmiechnął się zawadiacko.
- Bo się tego nie spodziewałaś. - powiedział po czym wybuchnęliśmy śmiechem. 

wtorek, 27 sierpnia 2013

XII - Marley and Me

*Charlie*
- Jeszcze chwila Charlie! - upominała mnie dziewczyna Jaia. - Nie wierć się tak!
Podczas gdy ona krzątała się wokół mnie i próbowała mnie upiększyć moim jedynym zadaniem było nie wiercić się. Mogłam do woli wzdychać i marudzić, ale nie wolno mi było się poruszyć.
- Gotowe! - uradowana cofnęła się krok do tyłu i przyjrzała się swojemu "arcydziełu". Poruszyłam się niespokojnie.
Znajdowałyśmy się w niebieskim pokoju który na prośbę Ariany przerobiłyśmy w naszą prywatną garderobę do której nikt prócz mnie i Grande nie miał dostępu. Oczywiście chłopcy grasowali na początku pod drzwiami nasłuchując co będziemy robić, ale potem na szczęście odpuścili.
Ari specjalnie zabrała lustro tak żebym nijak mogła się zobaczyć. Kazała mi czekać do końca. I właśnie skończyła!
Trochę się boję... A jeśli wyszły mi różowe włosy i wyglądam jak transwestyta? Nie, spokój! Charlie, zaufaj Arianie. Zaufaj.
Powoli wstałam z kanapy. Otworzyłam oczy i ujrzałam swoje nowe ubrania - wielkie stosy dżinsów, T - shirtów, butów i innych ubrań. Najbardziej z tego wszystkiego podobały mi się białe, pluszowe buty ugg (polskie emo) które miały śliczne, miękkie futerko. Nie ukrywam - strasznie podobała mi się też reszta tego co tutaj leżało ale uggy były na pierwszym miejscu.
Ari przyniosła lustro. Teraz nie było odwrotu. Miałam na sobie moje białe uggy i poczułam się pewniej. Spojrzałam w dół. Miałam na sobie czarne rurki oraz niebiesko - szarą bejsbolówkę bez zapinania. Wkładało się ją przez głowę.
Stanęłam przed lustrem. Nie wierzyłam własnych oczom! Gdzie podziała się ts szara myszka w wyciągniętych dresach? Gdzie ona się podziała? Odeszła. Skończyła swoją pracę. Jestem nową Charlie Mia.
Przede mną stała blond włosa piękność. Miała śliczne, kolorowe oczy które mieniły się raz na niebiesko, a raz na czarno. Make - up idealnie podkreślał jej urodę, a nie było go wcale dużo. Dziewczyna miała śliczny, biały uśmiech oraz mały nosek. Była szczęśliwa i mogła odetchnąć z ulgą.
- Czy to naprawdę ja? - spytałam myśląc, że przed oczami mam piękny majak który zaraz zniknie.
- Tak! - Ariana była zadowolona. Ale ja chyba bardziej. Dobra robota, chciałam powiedzieć, ale zamiast tego z oczu popłynęły mi łzy.
- Coś nie tak? Coś ci się nie podoba? - Ari posmutniała. Przytuliłam się do niej po czym wybąkałam, że to łzy szczęścia i, że niczego nie trzeba poprawiać.
- Tak strasznie ci dziękuję... - przytuliłam ją mocniej, a ona pogłaskała mnie po policzku.
- To ja ci dziękuję. Miałam świetną zabawę. Ale dla ciebie to chyba były męki?
- Na początku tak. Ale teraz wiem, ze było warto.
- To co? Pokażemy się ludziom? - skinęłam głową po czym zbiegłyśmy po schodach na dół.
Chłopcy grali w FIFĘ. Nikt nie zwrócił na nas uwagi. Stanęłam na progu niepewna czy innym też przypadnie do gustu "nowa Lie".
Moja koleżanka odchrząknęła. Jak na zawołanie wszyscy jednakowo odwrócili głowy w naszą
stronę.
- Widzę, że są wszyscy. - oznajmiła po czym zaprezentowała "mnie".
Rzeczywiście - byli wszyscy. Daniel, James, Jai, Beau i Luke. Gina razem z Veronicą były w kuchni i właśnie gotowały.
Najchętniej opisałabym zachowania każdego w jednej chwili, ale wiem, że muszę zacząć od początku.
Skip rozdziawił szeroko buzię, a jego oczy były pełne podziwu. Jai spadł z oparcia kanapy na której siedział i wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Beau nieświadomie wysunął język na przód na co parsknęłam śmiechem, a Luke i James podbiegli do mnie i wzięli mnie na ręce.
- Jesteś prawdziwa? - szepnął mi do ucha Lukey.
- A jak myślisz? - pocałował mnie w ucho. Zewnętrznie się zmieniłam, ale wewnątrz zawsze będę miała dreszcze kiedy Luke będzie mnie dotykał.
W końcu wszyscy się ocknęli i naraz każdy chciał mnie przytulić. Dostałam mnóstwo buziaków i robiliśmy niezły szum przez co do pokoju weszły dziewczyny. 
Każdy mnie przytulał i pogratulował "nowego rozdziału". Każdy chciał też wiedzieć czy zrobiłam sobie trwałą. Na szczęście Ari odpowiadała za mnie. Tak, to była trwała. Będę musiała jakoś się Arianie odwdzięczyć.
Potem wszystko ucichło. Daniel musiał iść do domu (kiedy byliśmy sam na sam powiedział, że mam na niego uważać, ponieważ może się we mnie zakochać), James z Vero wymknęli się pod pretekstem wspólnej randki, a Jai, Gina, Ariana i Luke wybyli gdzieś z domu.
Został tylko Beau.
- Co robimy? - rzuciłam się na kanapę która jeszcze godzinę temu była oblegana przez Janoskians.
- A na co masz ochotę? - kto jak kto ale ja zauważyłam, że Beau się przy mnie krępuje. Usiadłam w normalnej pozycji, a chcąc by trochę wyluzował usadziłam go obok siebie.
- Oglądamy jakiś film? - zaproponowałam, a on się zgodził. Mam wrażenie, że gdybym teraz rozkazała mu skoczyć z okna to by to zrobił.
Wyjął kasety.
- Ogniem i Mieczem, Zmierzch, Igrzyska Śmierci, Homer, Mój brat niedźwiedź... - czytał tytuły które widniały na okładkach. Chwyciłam pierwszy lepszy film i podałam go Brooksowi.
- Marley i ja. - przeczytał i się rozpromienił. - Lubię ten film.
Kliknął "Play" i usadowił się obok mnie. Na początku był wstęp, a Beau udając, że się przeciąga przytulił mnie do siebie jedną ręką. Splotłam nasze palce, a on zamruczał przyjaźnie.
Mniej więcej przy momencie w którym Marley jest chory dosiadła się do nas Lala.
- Spadaj! - próbował odgonić ją Beau, ale nie pozwoliłam mu.
Przez cały film miałam głowę na jego ramieniu co wyraźnie go ekscytowało. Dotykał moich włosów, muskał palcami moje poliki i bardziej skupiał się na mnie niż na filmie.
Scena w której pies umiera bardzo mnie rozczuliła.
- O, o, o... - mój towarzysz przytulił mnie mocniej. - Don't cry, beautiful. Don't cry, baby.*
Miałam zaszklone oczy, a po moim policzku pociekła jedna samotna łezka którą chłopak zwinnie starł kciukiem.
- Pójdziemy jutro do McDonalda. - oznajmiał ochrypłym głosem, a on śmieje się pod nosem po czym całuje mnie w nos.
*Beau*
To był bardzo miły wieczór. I w prawdzie bardziej skupiałem się na Lie niż na fabule filmu który już i tak znałem na pamięć... Wolałem upewniać się, że ona nie jest snem. Że nagle nie rozpłynie się w moich ramionach jak chmura pyłu. Ale Ona była prawdziwa. I Ona właśnie mnie przytulała. A potem pozwalała bym bezkarnie ją dotykał i składał pocałunki na jej czole, nosku i policzkach.
Miałem wrażenie, że wręcz jej się to podoba i liczy na więcej.
- Ale wiesz, że jestem okropnie zły za ten numer ze zdjęciem? - oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ach tak? - spytała sarkastycznym tonem. - Jakoś tego nie okazujesz.
- Bo cię kocham. - chciałem ugryźć się w język ale słowa same płynęły. Charlie puściła moje wyznanie mimo uszu co bardzo mnie ucieszyło. Ze mną byłaby tylko nieszczęśliwa, a ja rozczarowany, że nie czuje tego co ja.
*Nie płacz, piękna. Nie płacz, kochanie.

XI - Początek przemiany

*Ariana*
- To co byś powiedziała na wyskoczenie na miasto? - wprost musiałam wyjść z tego domu, a gdybym poszła sama wszyscy na pewno wiedzieliby, że pokłóciłam się z Jaiem.
- Nie wiem czy chcę właśnie tak spędzić swój pierwszy dzień wolnego. - skarżyła się Charlie.
- No proszę... Będzie raźniej kupować coś we dwie! - wprost nosiło mnie by wybiec stąd i zostawić wszystkich dookoła za sobą. Ale tego nie zrobiłam. Dlaczego?
Chcę poznać trochę Charlie. Wprawdzie od mojego przyjazdu minęły trzy dni przez które (o Jezu!) nie odzywałam się do swojego chłopaka i pomagałam Lie zajmować się pewnym chłopczykiem...
Odwróciła się do mnie tak, że zobaczyłam jej twarz.
- Naprawdę chcesz, żeby towarzyszyła ci tak niezdara jak ja? - spytała z bólem w głosie. Energicznie pokiwałam głową. - No dobrze. Niech ci będzie.
Klasnęłam w dłonie i podskoczyłam. Nie zdążyłam uściskać Lie, ponieważ ta w ostatniej sekundzie uciekła pod pretekstem przyszykowania się na nasz wielki dzień.
Tak, to będzie coś. Zrobię Charlie na bóstwo! No i przez większą część czasu nie będę widziała Jaidona. Oderwę się od niego, a co!

Kiedy w końcu Mia zeszła na dół miała na sobie spodnie od szarego dresu oraz wyciągniętą, czarną koszulkę z żółtą buźką. Na nogach miała czarne trampki w ręce trzymała telefon, a na ramieniu swobodnie zwisała jej duża, czarna torba do której poprzypinała różne nalepki.
Mimowolnie jęknęłam. Jak można się tak ubrać? Przecież to gwałci wszelkie prawa! Rozumiem jeśliby chodziła tak po domu, ale na miasto...
- Jestem gotowa. - powiedziała bez entuzjazmu po czym zabrała kluczyki do domu.
*Beau*
Zablokowane konto... Zablokowane konto... Zablokowane!
Dlaczego właśnie teraz kiedy chcę dostać się na Twittera mam od trzech dni zablokowane konto?! Cholera! Nawet na komputerze Skipa nie mogłem się dostać! W ogóle nie działa mi Twitter! Nich to szlag!
- Luke! - krzyknąłem. - Do cholery, majstrowałeś przy moim Twitterze!
Nietrudno było się domyślić, że to wszystko to była sprawka jednego z bliźniaków - naszego speca od komputerów. Zamorduję go kiedyś! Albo posadzę na elektryczne krzesło! Popieprzony dzieciak.
- Tak? - przybiegł do pokoju i przesłodzonym głosem pytał o co chodzi. W międzyczasie szybko mrugał (tak jak to robią dziewczyny), a nawet wybuchał śmiechem.
- Dobra Beau. Zablokowałem ci konto. - wyznał w końcu, a ja odetchnąłem z ulgą. No, to teraz może mi je naprawić.
- Czekam przyjacielu, czekam. - ponaglałem go kiedy on wystukiwał na klawiaturze potrzebne kody i słowa. Zdziwiło mnie to, że kiedy skończył pośpiesznie opuścił mój pokój.
Coś musi być nie tak, myślałem logując się na mojego Twittera. On coś kombinuje!
Zobaczyłem posty chłopaków. Miałem też dużo wiadomości.
Najpierw fani, nakazałem sobie i już po chwili otwierałem pierwszą wiadomość którą wysłano do mnie niecałą dobę temu.
"Beeeeau!" - pisało. "Dobrze się spało?"
Świetnie. Dzięki, że się o mnie troszczysz, pomyślałem i przeszedłem do następnej.
"Skip jest taki uroczy!"
Przecież wiem. Skipcio jest urokliwym dzieckiem.
"Naprawdę śmiałam się widząc to zdjęcie! Kochaaaam!"
Jakie zdjęcie? O co chodzi?
"Cud, a nie fota! Po prostu nie wierzę własnym oczom!"
Ja też nie.
"Jesteś gejem?"
Zależy.
"Jesteście Seau? Albo Baniel?"
Jakie Seau? Jakie Baniel?
"Skip i ty to para?"
Przyjaciół.
"Jesteście nienormalnie cudni. Chcę być z wami!"
A kto by nie chciał.
"Dlaczego nie odzywasz się w związku z sex - fotą?"
Jaką sex - fotą?! O co chodzi? Dlaczego wszystkie wiadomości które dostaję są związane ze mną i z Danielem?
O nie! Nie! Nie! Charlie! Nie! Przecież ona nie ma Twittera! Bliźniacy!
Wezbrała się we mnie fala gorąca. Dobra, to jest śmieszne. Ale co sobie ktoś pomyśli? Jezu, oni naprawdę nie mają mózgu!
Luke... Luke! To jego sprawka! Wszystko pasuje!
Wybiegłem jak pocisk z mojego pokoju.
- Luke! Luke otwieraj te cholerne drzwi! - krzyczałem waląc w ściany pokoju bliźniaków. Na szczęście w domu nie było nikogo prócz nas dwóch. - Otwieraj ty dupku!
Jeszcze stałem tam pod drzwiami jakieś dziesięć minut kiedy zorientowałem się, że przecież mogę wejść przez okno!
Czym prędzej pobiegłem na podwórze po drabinę i wspiąłem się do okna pokoju brata. Patrzał zdziwiony i rozbawiony na moje wysiłki.
- Gówniarz jeden! - krzyknąłem ale już bardziej rozśmieszony tą sytuacją niż zły. - Zafarbuję ci wszystkie bokserki i skarpetki na różowo!
Wow... Na taką groźbę to ja się jeszcze nigdy nie zdobyłem...
*Charlie*
- Luke wspominał coś, że chciałabyś zmienić swój wygląd... - zagadnęła mnie Ariana, kiedy już byłyśmy w centrum.
- Tak? No proszę, co za papla.
- Słuchaj... - nagle dziewczyna stanęła przede mną. - Wiem, że nie za bardzo się znamy... Ale gdybyś chciała to mogłybyśmy trochę poeksperymentować...
- Nie rozumiem... - westchnęła.
- Poeksperymentować z twoim wyglądem. -  wskazała na mój dres. - No wiesz... Włosy, make - up...
Wywróciłam oczami. Naprawdę miała to robić Ariana?
- Oj nie daj się prosić! - chwyciła mnie za rękę i pociągła do sklepu z kosmetykami. - Zgadzasz się?
Zastanowiłam się chwilę. Rozważyłam za i przeciw. No tak... Takie "coś" mogłoby mieć odmienne skutki... Ale z drugiej strony co mi szkodzi...
Zerknęłam na Grande która rozmawiała ze sprzedawczynią o zbawiennych skutkach maseczek upiększających.
Jeśli miałam chociaż w jednej setnej wyglądać tak pięknie jak Ariana to się zgadzam. Ale zaraz spochmurniałam.
Przecież ja nie jestem taka śliczna... Te paznokcie... Włosy. Ja nawet nie mam własnego stylu!
- To co? - dziewczyna zwróciła się do mnie. - Obiecuję, że niczego nie zniszczę, ale cię upiększę.
Ciągle stałam na niepewnym gruncie.
- N... No dobrze. - wydukałam, a Ari klasnęła w dłonie.
- Będziesz najpiękniejszą dziewczyną jaką świat zobaczy! - zapiszczała, a potem pociągnęła mnie do kasy.
W sumie wiem tylko, że kupiła jakiś podkład, tusz do rzęs i lakiery do paznokci. Nic poza tym co mówiła nie rozumiałam ale widać sprzedawczyni doskonale znała terminy podawane przez moją towarzyszkę. Krzątała się tu i z powrotem przynosząc jakieś pudełeczka, szklane opakowania, albo patrząc na moją twarz i kręcąc głową. Dobra, przyznaję. Przez ostatnie lata prawie się nie malowałam i nie dbałam o siebie... Ale żeby aż tak okazywać swoje zniesmaczenie...?
Nim się obejrzałam na kasie widniała suma 832 dolarów australijskich. Ile to musi być pieniędzy!
Chciałam zatrzymać Arianę, powiedzieć jej, że mam swoje oszczędności (czyt. zbyt niskie jak na opłacenie tego oszczędności), ale ona nie chciała o tym słyszeć. Twierdziła, że jeśli ona wszystko robi to ona i płaci. No świetnie! Jestem po prostu skazana żeby przez całe życie utrzymywali mnie kumple i ich dziewczyny...
- Teraz do domu? - spytałam z nadzieją w głosie. Lubiłam przymierzać ciuchy, ale w tej sytuacji...
- Nie no! Co ty?! - westchnęłam. - Charlie wiem, że to bardzo męczące, ale obiecuję, że po twojej "przemianie" nie będziesz musiała spędzać tutaj tak dużo czasu. A teraz chodź. Idziemy kupić ciuszki!
Pozwoliłam by biegła przede mną. Ach te dziewczyny... Nie rozumiem jak Ari może tak chodzić i chodzić po tym centrum i się nie nudzić.
_________________________________________________________________________________
Jeej! Mam stałego czytelnika ;) Bardzo się cieszę, że chociaż ty komentujesz mojego bloga. Jak pewnie zauważyłaś trochę zmieniłam wygląd bloga i dodałam parę gadżetów (mi. muzykę i kursor myszki). Przepraszam, że rozdziały są krótkie, ale miałam małe urwanie głowy z osiemnastką mojego brata ;) 
Za parę dni zaczyna się szkoła. W rok szkolny postaram się dodawać kolejne rozdziały, ale nie wiem co jaki czas i jak długie one będą. Na pewno na początku mogę dodawać mniej więcej 2 razy w tygodniu ;)
Zapraszam do komentowania ;*
P.S. Zapraszam też na tego bloga - http://bloogersi.blogspot.com
Można sobie wydrukować plan lekcji oraz kalendarz z Janoskians! (Plan lekcji jest też z Luke)
Ja już mam powieszony na szafie ;) Miłej zabawy.

piątek, 23 sierpnia 2013

X - Zemsta

*Luke*
Wstałem przeciągając się leniwie. Chyba nigdy tak dobrze nie spałem! Zerknąłem w stronę jeszcze śpiącej Charlie. Wyglądała jak anioł tyle, że gdzieś zapodziała aureolę.
Odwróciłem się w jej stronę i opuszkami palców jeździłem po jej policzku. Nagle westchnęła i zaspanym głosem powiedziała:
- Hej. - jeszcze nie otwierała oczu więc wykorzystałem sytuację i ustami musnąłem jej policzek.
- Hej. - odpowiedziałem szeptem, a ona tak jak ja poprzednio przeciągnęła się jak leniwiec.
- Kiedy się obudziłeś? - zapytała otwierając powoli jedno oko.
- Przed chwilą. - odpowiedziałem zerkając na zegarek. - Chciałem poniekąd wykorzystać sytuację. - zachichotała.
- Właśnie widziałam. - odpowiedziała po czym wyskoczyła z łóżka i ubrała szlafrok. Nagle wybałuszyła oczy. - Brooks? Spałeś w koszulce, prawda?
- No... - pomyślałem chwilę i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie mam na sobie tej koszulki. - Tak.
Zaczęliśmy się oboje śmiać.
- Był tutaj Beau albo Jai? - wydukała w przerwie na oddechy.
- Możliwe. Albo jest jeszcze jedno wyjście. - poruszyłem brwiami na co ona rzuciła we mnie szlafrokiem. - Dzięki, że o mnie tak dbasz, ale to chyba nie mój kolor.
- Na żarty ci się zebrało Lukey. - i nagle zerwała się z miejsca. - Zamawiam łazienkę!
Krzyknęła i tyle ja widziałem.
*Jai*
Pokłóciłem się w nocy z Arianą. O to, że jeszcze jej się nie oświadczyłem. Ja! Jaidon Brooks! Że niby ja w wieku osiemnastu lat mam mieć żonę?! Nie ma mowy! Nawet jakbym jeszcze mocniej kochał Arianę nigdy bym się jej nie oświadczył - a przynajmniej do mojej dwudziestki.
Ale ona nalegała.
Spałem dziś na stole w kuchni. Wiem, niezbyt wygodnie, ale co zrobić? Chyba nie mógłbym wysłać dziewczyny, by spała na drewnie.
Zabrałem tylko poduszkę i kocyk. Żeby było troszkę wygodniej.
A kiedy już miałem zasypiać usłyszałem znajome skrzypnięcie drzwi prowadzących do pokoju Beau, a potem jego kroki. Co on znowu kombinuje? Chyba nie chce wyciąć jakiegoś chorego żartu Arianie? Jeszcze by pomyślała, że to ja jej wyciąłem taki numer...
Ale Beau przyszedł do mnie.
- Pomożesz mi? - spytał. Nieczęsto prosił o moja pomoc.
- Pod warunkiem, że nie jest to związane z Grande. - postanowiłem postawić na swoim.
- Nie jest. Mia i Lueky - Pookey śpią razem i myślałem, że zabawnie by było... No... Rozebrać ich trochę czy coś. Tak dla zabawy.
A kiedy rzuciłem mu spojrzenie pełne rozbawienia i zdenerwowania dodał.
- No tak, żeby sobie Wiesz - Co - Pomyśleli... Tak dla zabawy Lukeowi koszulkę czy coś... Upozorować, że oni... No wiesz... - starał się mi wyjaśnić, a ja robiłem z niego debila.
*Charlie*
Nie powiem - sytuacja była bardzo zabawna, ale oboje z Brooksem postanowiliśmy przycisnąć chłopaków do muru tak by przyznali się do żartu.
- Tylko najpierw ubierz koszulkę. - upomniałam przyjaciela na co on oparł się o ścianę i spojrzał na mnie wyzywająco.
- Czyżbym działał na ciebie... - nie dokończył, ponieważ energicznie mu zaprzeczyłam.
- Nie chcę żeby sobie pomyśleli, że żarcik się udał, albo jak był by tutaj Daniel albo James z Veronicą... - rzuciłam mu koszulkę, ale on mnie nie posłuchał.
Ech... Tak. Przyznam się przed samą sobą - Luke Anthony Brooks bez koszulki strasznie mnie rozpraszał... To nienormalne ale tak jest. Masakra.
Rzucił zwiniętą w kłębek koszulkę wprost na podłogę i prężąc swoje mięśnie poszedł do pokoju Beau.
- Ty dupku! - usłyszałam jego śmiejący się głos. - Ochrzaniam cię Beau! Zobaczysz, ja ci też taki numer wytnę! Albo... - zamilkł, a ja nasłuchiwałam. Po chwili ukazała mi się jego głowa.
- Co tam gołąbeczki ćwierkacie? - powiedział Beau, a Luke wślizgnął się do pokoju. Zamknął za sobą drzwi na klucz.
- Mam pomysł! - powiedział szeptem po czym rzucił się na niepościelone łóżko. - Ale do tego potrzebna jesteś mi ty. - wskazał na mnie palcem, a ja zrobiłam pewnie głupią minę, ponieważ chwycił mnie za ręce, przyciągnął bliżej siebie, posadził na kolanach i zaczął się śmiać.
- Luke? - spytałam beznamiętnym głosem.
- Tak kochanie? - włożył w te słowa dużo namiętności i pożądania (?). Przygryzłam wargę.
- Jeśli powiem, że zgodzę się jeśli to nie ma nic wspólnego z seksem to uznasz to za zboczony tekst?
- Nie. - zaśmiał się gardłowo po czym przeniósł się do pozycji leżącej patrząc na mnie z ukosa.
- Więc? - uniosłam jedną brew do góry. Wciąż siedziałam Brooksowi na kolanach...
Jakie to było dziwne! Półnagi Lukey przypominający gościa który właśnie bardzo się czymś podnieca oraz dziewczyna siedząca mu na kolanach w samej pidżamie i szlafroku. Gdyby ktoś teraz zauważył nas przez okno mógłby sobie pomyśleć, ze my... 
Wybuchłam śmiechem.
- Z czego masz taki ubaw? - spochmurniał. No tak, myśl sobie, że to właśnie z ciebie się śmieję.
- Pomyślałam sobie... - niegrzecznie mi przerwał.
- Że chciałabym... - pacnęłam go w udo.
- Nie! - krzyknęłam oburzona. - Pomyślałam sobie, że gdyby ktoś zobaczył nas teraz przez okno... To zobaczyłby napalonego, półnagiego kolesia i dziewczynę siedzącą mu na kolanach, a oboje wyglądają jak... - zaczął się śmiać, a ja razem z nim.
- Cenna uwaga. - położył ręce na wewnętrznej stronie moich ud i przyciągnął mnie bliżej siebie.
- Gdzie z tymi łapami? - zaczęłam wojnę na "łapcie".
*Luke*
- Masz to zdjęcie? - syknąłem do Miki Mouse.
- Zaraz, nigdzie się nie pali! - odpowiedziała, po czym podała mi swój telefon.
- Ciekawe czy złapie tutaj Internet. - mruknąłem pod nosem po czym nawiązałem połączenie z Twitterem.
- O mój Boże, o mój Boże! Luke Brooks - największa gwiazda loguje się na mojej komórce na woje konto! O mój Boże, zaraz zemdleję! Złap mnie Lukey! - Charlie próbowała naśladować którąś z fanek, a potem nagle spadła na podłogę. - Miałeś mnie złapać!
Krzyczała i próbowała uderzyć mnie z liścia, ale skutecznie się zasłaniałem.
- Boisz się? Boisz? - kiedy mogła złapać wdech podsycała moje ego. Pokazałem jej język.
Śmialiśmy się, aż do momentu w którym oboje tarzaliśmy się ze śmiechu na podłodze, a Beau (który stał pod drzwiami) krzyczał, że robimy to ostro.
Sapaliśmy i dyszeliśmy. Byłem cały spocony no i ciągle bez koszulki. Włosy stały mi na wszystkie strony, ale Charlie też nie wyglądała lepiej.
Nagle chwyciła się za zagipsowaną rękę.
- Boli? - doskoczyłem do niej w jedną setną sekundy. Potwierdziła i skrzywiła się z bólu.
- Bardzo.
Głupio mi było tak stać nad biedna Lie która wiła się i zaciskała zęby byleby tylko nie krzyczeć z bólu. Jej twarz zrobiła się czerwona od wysiłku, a parę razy z jej ust wyrwało się głośne "Auć".
Po paru minutach wszystko się uspokoiło - twarz dziewczyny na powrót zrobiła się całkiem blada tak jak zwykle. Położyła się na podłodze i przez chwilę nie ruszała. Patrzyła w sufit, a przez chwilę sądziłem, że zupełnie odpłynęła.
Zaczęła miarowo oddychać tak jakby zasnęła. Jej rysy twarzy się wygładziły i na powrót stała się tym aniołkiem który zasypiał obok mnie tej nocy.
- Charlie? - poklepałem ją po policzku.
- Ciii... - uciszyła mnie po czym znów powróciła do poprzedniego stanu.
- Co robisz? - nie dawałem za wygraną. Zmarszczyła brwi i skierowała wzrok na mnie.
- Próbuję pozbyć się bólu. - wyjawia mi w końcu, a ja czegoś nie rozumiem.
- Co to było... To tutaj na podłodze?
- Nic. - machnęła na to ręką po czym powolutku - bardzo powoli wstała z podłogi. Podałem jej rękę ale ja zignorowała.
- Już lepiej. - stwierdziła i podała mi telefon. - Rób co masz robić Brooksey.
- Już się robi kapitanie!
Zacząłem wystukiwać login i hasło do Twittera.
- Charlie? - zapytałem. - Jeśli moje hasło się tutaj zapisze. - wskazałem palcem na jej telefon. - Skorzystasz z sytuacji i zalogujesz się na moje konto, prawda?
Kąciki jej ust uniosły się automatycznie w górę.
- Nie mogę niczego obiecać. - zarzekła się. To mi wystarczyło, żeby wiedzieć, że na pewno to zrobi. Ale nie zmienię hasła. Przecież ona nic mi nie może zrobić.
Udostępniłem zdjęcie jak Beau spał w jednym łóżku z nagim Skipem. On mi wybaczy... Wszyscy się z tego pośmieją i będzie ok. A to jest moja... Nasza słodka zemsta.
 

środa, 21 sierpnia 2013

IX - Bajka

- Za górami. - zaczęła. - Za lasami i za olbrzymimi butami mieszkała pewna...
- Suczka. - przerwałem jej.
- Pewien piesek. - dołożyła z naciskiem. - Piesek ,Lukey, nie suczka.
- Za górami, za lasami i za olbrzymimi butami mieszkał pewien piesek...
Wpatrywałem się w jej nieskazitelną twarz. Słuchałem jej płynnego, miękkiego głosu, który opowiadał bajkę. Od czasu do czasu żeby nie było nudno wtrącałem swoje dwa grosze.
- Mieszkał on w domku. - JJ uważnie jej słuchał.
- Psy mieszkają w budzie, Mia. - powiedziałem sarkastycznym tonem, a ona posłała mi lodowate spojrzenie.
- To moja bajka, Brooks.
Leżeliśmy tak we trójkę na łóżku JJa. Mały chłopiec przykryty był kołdrą którą podciągnął pod brodę. Charlie leżała obok mnie z książką w rękach.
- No już. Czytaj dalej. - zachęciłem ją, a ta znowu zaczęła swoją bajkę.
- A ten domek był cały z piernika.
- Psy nie lubią pierników. - znów się wtrąciłem, a ona zrzuciła mnie z łóżka. - Okej, już naprawdę nie będę.
JJ ziewnął przeciągle po czym jego głowa bezwładnie opadła na poduszkę. Lie nasłuchiwała chwilę (wyglądała przy tym jak fretka wyciągająca w górę swoją główkę), a potem wypuściła powietrze z głośnym świstem.
- Zasnął. - zaalarmowała mnie po czym odłożyła książkę.
- I to zanim dotarliśmy do najciekawszego momentu.
- A jaki był najciekawszy moment?
- Piesek znalazł suczkę i trochę ją... No... Tego. Posunął ją. - zachichotała.
- Jesteś zboczony Luke. - tym razem to ona mnie rozbawiła.
- A kto by nie był?
- Ja. - odpowiedziała z dumą.
- Założę się, że w ciągu tych dwóch miesięcy zrobisz coś zboczonego. - wyciągnąłem ku niej rękę.
- Okej. A o co się zakładamy?
- A o co chcesz?
- Hmmm... Ten kto przegra... - wskazała palcem na mnie. - Wejdzie w samej bieliźnie na miasto, podbiegnie do czynnej fontanny, wskoczy i pójdzie do Centrum. - oznajmiła.
- Okej. Ostro grasz, siostro. Ale wiedz, że ja nie przegram.
- Jeszcze zobaczymy. - i udaliśmy się w stronę wyjścia.
*Jai*
- Nie jestem pewna czy Charlie się zgodzi, Jai. - powiedziała mama.
- Na co mam się zgodzić? - do kuchni wtargnęła Mia w swetrze.
- Ech... - westchnęła mama. - Przyjechała Ariana, dziewczyna Jaia. On dzieli pokój z Lukiem i... Och! - wyrwało jej się. - Mam świetny pomysł! Charlie, Luke, Jai, Ariana! Chodźcie tutaj!
Do pokoju wtargnęła pozostała dwójka.
- Mam propozycję nie do odrzucenia. Chociaż... Trochę to może być krępujące...
- Niech pani mówi. - rzekła Charlie.
- No dobra. - mama machnęła ręką. - Jai i Ariana mogą spać razem w pokoju bliźniaków.
- A ja na podłodze? - spytał oburzony Luke.
- Broń Boże! - krzyknęła podbiegając do niego i mocno go obściskując. - Ty będziesz spał z Charlie.
Zapadła cisza. Nikt nawet nie śmiał wziąć oddechu. Staliśmy tam jak żywe posągi z kamienia nie ruszając się ani o milimetr.
- No... To tylko propozycja. - wyszeptała zlękniona Ginna. - Nie. Nie. Co ja w ogóle sobie myślę. Nie. To głupi pomysł. Wybaczcie mi.
*Charlie*
Kątem oka zerknęłam na Lukea. On też patrzał w moim kierunku. Posłałam mu spojrzenie "Czy jeśli dla dobra Jaia i Ariany zgodzę się to czy to będzie przejaw zboczeństwa?", a on w odpowiedzi pokręcił przecząco głową.
Tak, nie, tak, nie, tak, nie, tak, nie, tak, nie, tak, nie... Myślałam o tym coraz szybciej.
- Zaraz! - krzyknęłam kiedy wszyscy już zamierzali odejść. - Luke śpi ze mną!
Spaliłam buraka. I po co to robiłaś głupia? Teraz nie wiadomo co sobie pomyślą.
A nich myślą co chcą. Chcę żeby Jai i Ariana (tej drugiej jeszcze nie zdążyłam się przyjrzeć.) mogli się nacieszyć swoją obecnością.
- Charlie, nie musisz tego robić jeśli nie chcesz. - po raz pierwszy usłyszałam głos Ariany. Był wysoki i niezbyt przyjemny dla uszu.
- Ach tam, ach tam! - machnęłam na tę sprawę ręką. - Przecież nie umrę, prawda?
Zaśmiała się. Śmiech też miała wysoki jeśli tak można powiedzieć.
Dopiero teraz zobaczyłam jej twarz. Miała czerwone... No nie, czerwony to chyba nie był. Miała wiśniowe... (?) włosy, brązowe oczy i taką... Jakby przesłodzoną twarz. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie.
- A tak w ogóle i w szczególe to jestem Ariana jak pewnie podejrzewasz.
- Tak. Jai dużo o tobie opowiadał. - no co? Pomyślałam, zawsze robi się miło kiedy powiesz, ze twój chłopak dużo o tobie mówi.
- Jesteś taka urocza! - poczułam się urażona. Naprawdę. Jak malutkie dziecko...
- A ty jesteś śliczna! - postanowiłam się nie obrażać.
- Och, obie jesteśmy śliczne! - uściskała mnie. - Coś czuję, że się jeszcze zaprzyjaźnimy. - powiedziała.
- Byłoby super. - bez większego entuzjazmu zgodziłam się z nią. A co mi tam!
*Luke*
- Wyjdziesz w końcu z tej łazienki czy nie? - strasznie się niecierpliwiłem czekając, aż będę mógł zasnąć. Nie ukryję - byłem podekscytowany tym, że śpię w jednym łóżku z pięknością nad pięknościami, ale to już się robi męczące!
- Luke, daj mi pięć minutek! - dobiegł mnie jej głos z łazienki. - Właśnie rozczesuję włosy!
A po tych zdaniach nastąpiła seria "Auć" i "Och".
- Chodź tu! - rozkazałem jej. Przekręciła klucz w drzwiach i w paru susach znalazła się przy mnie.
- Siad. - usiadła, a ja odebrałem jej szczotkę.
Powoli, dokładnie czesałem jej mokre włosy. Starałem się być bardzo delikatny.
- Wiesz, że to nawet przyjemne... - musnąłem wargami jej skroń i powróciłem do rozczesywania jej włosów. - I miłe.
- No, a teraz gaś światło. - odłożyła szczotkę do łazienki i na moją prośbę zgasiła światło.
Ułożyłem się wygodnie i przykryłem ko... No właśnie. Kocykiem, który był za mały.
- Zimno ci będzie. - stwierdziła dziewczyna. - Chodź tutaj.
Razem w jednym łóżku pod jedną kołdrą przytuliliśmy się do siebie, a ja ucałowałem ją na dobranoc w czółko.
- Sweet dreams! - powiedziałem po czym oboje pochłonął nas sen.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

VIII - Niespodzianka!

*Charlie*
Byliśmy w małej kawiarence na przedmieściach. Niestety do Daniela zadzwoniła pewna osoba (czyt. dziewczyna) i natychmiast się zmył.
Tym razem nie pozwoliłam Lukeowi zamawiać za siebie.
- Jakiego smaku lody mali? - zwrócił się do mnie i do JJ - Justina.
- Gogurtowe, gogurtowe! - piszczał mały.
- A ta mała księżniczka? - niewiarygodne co Luke może wyczyniać z głosem i co się wtedy ze mną dzieje.
- Niech będzie. - mówię i odchodzimy z moim podopiecznym do wolnego stolika.
Kawiarnia nie jest zapełniona po brzegi - widzę tu tylko jakąś parę, staruszkę z siatkami oraz kobietę z biura. Skąd wiem, że pracuje w biurze? Ma przy sobie całą masę papierów, laptopa i jest tak charakterystycznie ubrana...
- Proszę bardzo. Zamówienie gotowe. - podchodzi do nas Brooks z trzema odami o smaku jogurtowym. Na jednym z nich lukrowymi kuleczkami ułożono moje inicjały w serduszku z tych małych, kolorowych kuleczek do jedzenia.
- Ja stawiam. - dodaje pośpiesznie, a ja znowu mam wyrzuty sumienia, że zawsze musi za mnie płacić. Luke widząc moją minę dodaje. - Nie nękaj się. Będziesz miała dużo czasu, żeby postawić mi jakiś obiadek czy coś. - i puszcza do mnie oczko.
Zabieram się do jedzenia loda. Rzeczywiście ma smak jogurtu, a kuleczki są przepyszne. Kiedy przypadkowo brudzę się lodem Lukey Pookey sięga po serwetkę i delikatnie ściera mi jogurtową masę z kącików ust.
- Smakuje. - stwierdza, a to co później zrobił przekracza wszelkie granice ludzkości.
Sięgnął po mojego loda i... Rozmazał mi go na policzku. Zamiast się złościć zaczęłam się śmiać.
- Teraz to ci się dostanie Brooks! - i ja też wysmarowuję go lodem jogurtowym. Na szczęście JJ - Justin nie idzie w nasze ślady.
Zostajemy wyrzuceni z kawiarni za hałasy. Cała nasza trójka śmieje się, a ja i Luke wciąż mamy lody na twarzy. Postanawiamy znaleźć jakąś ławkę (czyt. ławkę i serwetki). W pobliżu nigdzie nie ma żadnej lodziarni która służyłaby nam serwetką. Luke podchodzi do pewnego staruszka, a kiedy klepie go w ramię ten uśmiecha się od ucha do ucha i pyta czy właśnie skończyliśmy wojnę na lody.
Odpowiadamy, że tak. Facet daje nam całą paczkę chusteczek higienicznych i mówi, że jak był w naszym wieku to robili to samo z mlekiem.
- Musimy kiedyś spróbować. - żartuje Lukey.
Biorę od niego chusteczkę i już chcę ścierać mać ze swojej twarzy kiedy niespodziewanie dostaję buziaka prosto w policzek. Przy okazji mój przyjaciel zgarnął trochę jogurtowego loda.
- Ale ty słodko smakujesz! - śmieje się, ale zaraz zaskoczony przerywa. Też dostał ode mnie buziaka.
Całe to czyszczenie zeszło nam całkiem sprawnie - parę buziaków. Lukey nawet wpadł na pomysł żeby zlizać ze mnie trochę jogurtu i oczywiście od razu przystąpił do działania. Było strasznie dużo śmiechu!
Dostałam też buziaka czy dwa od Justina - JJ. To było takie słodkie!
Kiedy już się nawzajem oczyściliśmy i zmyliśmy z siebie "maseczkę upiększającą" dostałam na raz dwa buziaki - w prawy policzek od JJ, a w lewy od jednego z bliźniaków.
- Słodko się rumienisz. - szepnął mi do ucha Luke, a JJ wskoczył mi na kolana.
- Jeśtem zazdrośny! - oznajmił po czym pobiegł na huśtawki.
- I jak tam pierwszy dzień w pracy? - spytał Lukey.
- A widzisz żebym przewijała pieluchy? - na pytanie odpowiedziałam pytaniem.
- Och, jaka szkoda! Chętnie zobaczyłbym jak przewijasz tego małego. - wskazał palcem na JJ który teraz bawił się w piaskownicy.
- Ma na imię JJ. To znaczy Justin.
- Wiem jak ma na imię Charlie. - mówi sarkastycznym tonem. - Czasami chodzi do nas popatrzeć jak jeździmy.
Właśnie coś sobie uświadamiam.
- Jeśli ty go znasz, to znasz też Iwanów! - pacnęłam go w ramię. - Luke, to było wszystko ustalone?! - zmierzwił sobie włosy. - Wiedziałeś, że JJ nie sprawia większych kłopotów i dlatego załatwiłeś mi pracę u nich?!
- Poprawka, sama sobie załatwiłaś. Ja tylko podsunąłem pomysł. - wstał z ławki i zaczął się niepewnie oddalać tak jakby wiedział, że właśnie zaraz zamierzam zacząć za nim biec.
Uciekał wokół drzew, tak żebyśmy byli blisko chłopczyka. Cha! Jestem szybsza Lukey!
Złapałam go za kurtkę, a on "przewrócił" się na ziemię. Ja razem z nim.
- Jesteś świnią Brooks! - wołam, a on zalewa się łzami śmiechu. - Czy to, że mieliście się spotkać z JJ na rampie było ustalone?
- Nie no, co ty! Nawet nie wiedziałem, że chcieliście dzisiaj wyjść na dwór! - złapał mnie za nadgarstki i przyciągnął do siebie. - Ale jesteś szczęśliwa, że nie spędziłaś całego dnia na tamtej ławce, prawda?
- Jesteś dupkiem Brooks. - nie mówiłam tego bo byłam na niego zła.
- Jesteś szczęśliwa? - spytał poważnym tonem. Nawet nie zauważyłam kiedy przenieśliśmy się do pozycji siedzącej.
Zastanowiłam się chwilę.
- Jestem. - odpowiedziałam niepewnie.
- Ale to nie jest stuprocentowe szczęście, prawda?
- Nie jest. - potwierdziłam.
- Czego ci potrzeba do pełni szczęścia? - zdziwiło mnie jego pytanie, ale odpowiedziałam.
- Chciałabym... - czekał cierpliwie. - Chciałabym mieć lepsze stosunki z moją mamą...
- Coś jeszcze?
- Tak. Chciałabym już nie być tą starą Charlie. - nie zrozumiał, zmarszczył czoło.
- Jak to?
- Widzisz... Od zawsze jestem taka... - nie umiałam dobrać odpowiednich słów.
- Taka jak teraz? - podsunął.
- Może być. Od zawsze jestem taka jak teraz.
- Czyli chcesz zmienić swój charakter? - spytał.
- Nie. No, niezupełnie. Nie chcę być z zewnątrz już tą samą, nudną dziewczyną. Bo odkąd tutaj jestem ciągle coś się dzieje. A to złamałam nos. - dotknęłam swojego nosa. - A to mam rękę skręconą, albo mam pracę... Ciągle coś się dzieje. U mnie zawsze było nudno. - posmutniałam.
- Czyli chcesz zmienić swój wygląd? - upewnił się.
- Tak. Chyba tak. Jeśli to mi pomoże to tak.
*Luke*
- Nie martw się. - pogłaskałem ją czule po włosach, a ona oparła się czołem o moje ramię. - Nie pozwolę, żebyś kiedykolwiek już się nudziła.
Uśmiechnęła się lekko.
- Jesteś kochany. - wyszeptała. Jestem kochany, jestem kochany... Muszę jej kiedyś przypomnieć jak będzie na mnie zła, że przecież ja JESTEM KOCHANY!
- Co się tak śmiejesz? - spytała. No tak, ja i ten mój głupi uśmiech.
- Nic, nic. Myślałem o tym, że jak znowu zrobię coś za co będziesz zła to powiem ci, że jestem kochany. - ostatnie dwa słowa wykrzyczałem. Zatkała mi buzię dłonią.
- Przestań się wydzierać. - upomniała mnie.
- To mnie pocałuj. - wypaliłem bez namysłu. Ale wtopa!
Charlie zerknęła na mnie podejrzliwie po czym wstała. Poszedłem w jej ślady.
- Hej, Charlie! - zatrzymałem ją. Nie odkryłem czy była zła, czy się obraziła, ponieważ cały czas stała tyłem do mnie. - Nie chciałem... Ech... - zmierzwiłem sobie włosy. - Wiesz jaki jestem... Coś powiem zanim przemyślę...
Odwróciła się. Miała rozbawioną minę. Wszystko tylko nie to, pomyślałem. Wszystko!
- No chodź już! - pociągnęła mnie za rękaw mojej bluzy z "Obey".
*Jai*
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Już idę! - zawołałem i odłożyłem swojego laptopa.
Pierwszą osobą która wpadła mi do głowy był Luke. Jeździł gdzieś na desce czy coś... Więc krzyknąłem:
- Luke, ty dupku! Kluczy nie umiesz ze sobą zabrać?! - ale odpowiedział mi cichy chichot zza drzwi.
Otworzyłem, a na moją szyję rzuciła się... Ariana!
- Co ty tutaj robisz? - spytałem. Nigdy nie mogę uwierzyć, że właśnie to ONA przylatuje do mnie.
- No jak to co? Mówiłam ci, że przylecę was odwiedzić! - odpowiedziała, a w jej oczach pojawiły się iskierki. Pocałowałem ją w usta.
- Mogłaś zadzwonić! Przyjechałbym na lotnisko!
- Jai, chciałam żeby to była niespodzianka. - powiedziała poważnym tonem.
- W pełni się udała. - rozpromieniła się. Zabrałem jej walizki i zaniosłem na górę.
- Ari... - odchrząknąłem. - Gdzie będziesz spała?
- Och... Mogę spać nawet i na podłodze!
Czy wspominałem kiedyś, że moja dziewczyna jest nienormalna? Ach, tak. Chyba z parę razy.
- Zaniosę twoje walizki do mojego pokoju. - powiedziałem, a Ariana zaproponowała, że zrobi mi kakao.
- Cudownie, że u was prawie nic się nie zmienia! - powiedziała podając mi kubek z gorącą cieczą. - A gdzie reszta? Twoja mama, Beau, Luke... Charlie?
- Mama jest u koleżanek o ile dobrze wiem, Beau jeździ gdzieś samochodem (czyt. możliwe, że śledzi Charlie), Luke wziął deskę i wyruszył na podbój świata, a Lie znalazła pracę...
- Och, pracę? - była zainteresowana dziewczyną. - Co robi?
- Opiekuje się dzieckiem... Takiego jednego bogatego gościa. Tutaj o okolicy.
- Nie przeszkadza jej to?
- Ani trochę... Chyba. Dzisiaj ma pierwszy dzień.
- Okey. Więc oglądamy filmy! - włączyła telewizor i rzuciła się na kanapę. Objąłem ją ramieniem, a ona nastawiła jakąś komedię romantyczną.
*Beau*
Nie. Wcale nie śledziłem Charlie! Co wy sobie o mnie myślicie! Byłem na przejażdżce. Autem.
Jeździłem po okolicy... Po co? Chciałem się oderwać. Może też szukałem kogoś kto w moim sercu mógłby zastąpić miejsce Charlie?
Przecież nie byłem głupi, wiedziałem co się święci.
Charlie + Lukey Pookey = ♥♥♥ 
A ja miałem zostać poszkodowany.
Dobra, muszę się przyznać. Zakochałem się... Ale czy idzie tak od razu? Tak, że po paru dniach znajomości czujesz, że to właśnie ją kochasz? Najwyraźniej tak. Jestem tego przykładem.
Próbowałem się skupić na dziewczynach które szły ulicami miasta. Trudno jest się skoncentrować na czymś innym wiedząc co się ma stać. Przecież to widać na pierwszy rzut oka. On się do niej klei, a ona do niego...
Westchnąłem. Chyba to nie ja miałem się zakochać w naszym gościu...
Widziałem różne, śliczne dziewczyny, ale żadna nie była w stanie urodą dorównać Lie. Spróbowałem skupić się na tym co każdą od siebie różni...
Ta miała zgrabny, mały nosek. O, a tamta kasztanowe włosy. A jeszcze inna miała tatuaż na nadgarstku...
Ale po pewnym czasie obserwowania zauważałem tylko to co tamte dziewczyny miały wspólnego z Miki Mouse.
Tamta miała taki sam uśmiech, a tamta podobny kolor oczu... Tamta miała taką samą bluzkę co Charlie!
To mnie kiedyś wykończy, powiedziałem sam do siebie i zawróciłem w stronę domu.
*Charlie*
Szliśmy w kierunku domu Justina - JJ. Właściwie to ja i JJ szliśmy - Brooks jechał na deskorolce po ulicy... Nagle wydało mi się to szokujące - on jeździł po lewej stronie!
- Luke! - krzyknęłam. - Luke, zjedź na prawą stronę!
Wołałam jak wariatka, a ten dalej jechał po lewej stronie śmiejąc się ze mnie.
- No co? - pisnęłam i złapałam za rękę chłopczyka który szedł u mojego boku.
- Jeszcze nie zauważyłaś? - uśmiechnął się.
- Ale co miałam zauważyć? - byłam w kropce. Luke zaśmiał się nerwowo po czym zeskoczył z deskorolki i zjawił się tuż obok mnie.
- Dziecinko. - zaczął, a ja już wiedziałam... W Australii jeździ się po lewej stronie! Spaliłam buraka.
- Miałam prawo nie wiedzieć. - burknęłam urażona, że nie powiedział mi wcześniej.
Spontanicznie złapał moją rękę i chociaż próbowałam wyrwać mu ją nie ustępował. Zerknęłam na niego kątem oka i poddałam się - nie miałam ochoty walczyć.
- Tso byl supra dzin. - powiedział z powagą Justin po czym zaczął skakać z nogi na nogę. Uśmiechnęłam się pod nosem, tak słodko seplenił!
A Lukey widząc to zrobił obrażoną minkę po czym powiedział:
- A mną byś się też tak zajmowała gdybym slotko sepenił? - dwa ostatnie słowa próbował wymówić w charakterystyczny dla JJ sposób. Pacnęłam go w ramię. - Za co?! - oburzył się.
- Zazdrośnik. - stwierdziłam po czym wzięłam Justina - JJ na ręce.
- Nie cem bebyś śiobie posła! - powiedział ze smutkiem po czym przytulił się do mnie. Stanęły mi łzy w oczach.
- Ja też nie chcę. - wyszeptałam odrywając jego małe, chude łapki od swojej szyi. - Ale musisz już grzecznie pójść umyć ząbki i zasnąć.
- Poćytaś mi? - zapytał błagalnym tonem. Spojrzałam na Lukeya, ale ten wyraźnie udawał, że nie interesuje go nasza wymiana zdań.
- Ale tylko chwilkę. - odpowiedziałam po czym otworzyłam przed dzieciakiem drzwi. Mały popędził do swojego pokoju.
- Tylko dokładnie umyj zęby! - krzyknęłam za nim, a on zbiegł po schodach i korzystając z tego, że przykucnęłam pocałował mnie w policzek. Był to bardzo miły całus. A potem wrócił do pokoju.
- Bo zacznę być zazdrosny! - Luke wzniósł oczy do nieba.
- Nie wiem czegoś? - zapytałam. - Wiesz... Zawsze mile przyjmę, że mam jakiegoś adoratora. - zaśmiał się.
- Jednego już masz. Mogę być drugim. - przeszyły mnie zimne dreszcze. - To co? Śniadanie do łóżka?
Zażartował.
- Mógłbyś być bardziej pomysłowy. - znowu śmiech.
- Lepiej już idź. Zaraz pewnie wskoczy ci do łóżka. - walnęłam go w ramię. - No co?
- Idziesz ze mną. - zadecydowałam za niego, a widząc jego wzrok dodałam. - Jak za długo czytam to mam chrypkę.
- O, o, o...! - wykrzyknął mój przyjaciel. - W końcu się czegoś o tobie dowiaduję!
- Ciekawostka numer jeden.
- A jaka jest numer dwa? - zamyśliłam się.
- Panicznie boję się pająków. Mam na tym punkcie obsesję. No i kaczki.
- Co kaczki? - zdziwił się.
- Boję się kaczek. - wyjaśniłam, a on zrobił duże oczy.
- Więc nigdy nie karmiłaś kaczek?
- Tak.
- Idź ciągle na przód i na przód... - zanucił i wykonał charakterystyczny ruch rąk dla tańca hula.
- Dobra, a jaka jest ciekawostka numer trzy? - już miałam mu odpowiedzieć, ale z pokoju JJ - Justina dobiegł mnie jego głos:
- Cytamy?
- Już idę! - odkrzyknęłam i zdałam sobie sprawę, że w domu nikogo prócz gosposi nie ma. Złapałam Lukeya za rękę i pociągnęłam za sobą.
- Dobry wieczór! - powiedziałam kiedy ją zobaczyłam.
- Dobry, dobry... - zerknęła na nasze splecione ręce. - To twój... Chłopak? - zaczerpnęłam powietrza by jej zaprzeczyć, ale wyprzedził mnie Luke.
- Tak. Jesteśmy razem. - przyciągnął mnie bliżej siebie i pocałował w policzek.
I co ja mam teraz zrobić? Powiedzieć "Luke, co ty bredzisz?", a wtedy gosposia postrzegłaby go jako kłamce. Nie miałam wyjścia - musiałam udawać, że jesteśmy parą.
- Słodko razem wyglądacie! - klasnęła w dłonie po czym ulotniła się.
- Luke! - chciałam na niego nakrzyczeć, ale w porę przypomniałam sobie o JJ.
- No co? - przekomarzał się ze mną. - Kochanie.
- Chodź już. - zrezygnowana pociągnęłam go do pokoju malucha.
- Czyżby zapowiadała się noc pełna wrażeń?
- Tak, z książką i kocykiem.
__________________________________________________________________________________
Małe ogłoszenie o którym zapewne wiecie - Jai i Ariana zerwali ;_________; Ale w moim opowiadaniu nadal będą razem <3


czwartek, 15 sierpnia 2013

VII - Niania Charlie

*Charlie*
- Jacy oni są? - zadawałam raz po raz to samo pytanie na które wyraźnie nie było mi dane dostać odpowiedzi.
- Luke! - krzyknęłam i stanęłam w miejscu. Chłopak zatrzymał się parę kroków ode mnie.
- Są mili. - ach, Lukey! Normalnie dużo to wyjaśnia!
- I coś jeszcze? - pytam z nadzieją w głosie.
- Mają dwójkę dzieci i jedno w drodze. - nareszcie jakieś konkretne wiadomości! - Prawie nigdy ni bywają w domu dlatego potrzebują opiekunki.
- A ich dzieci? - znowu wróciliśmy do szybkiego marszu. - Jakie one są?
- Zobaczysz nianiu Charlie. - mój przyjaciel jak zwykle nie był skory do poważnego tonu. To ja miałam czytać dzieciom bajki na dobranoc, a nie on!
- A najlepsze jest to, że mieszkają całkiem niedaleko. - wyjaśniał. - Gdyby potrzebowali cię na całą noc masz zaledwie jedną przecznicę do pokonania! - Brooks nieco spoważniał. - To tu.
Stanęłam jak wryta.
Dom był duży i piękny. Miał wielki ogród z krytym basenem w kształcie wielkiej plamy. Dom (czyt. willa) była dwupiętrowa, oświetlona. Prawie wszystkie ściany tam były zrobione ze szkła. Dach był płaski, a balkony także zrobione były ze szkła. Dawało to cudowny efekt - aż uszło ze mnie powietrze.
Że też takie cudeńka istnieją, myślę.
- Fajnie by się w takiej mieszkało, nie? - męski głos wyrwał mnie z zamyślenia. No tak, zapomniałam, że nie jestem sama. - Słuchaj Miki Mouse. Wcale nam nie przeszkadzasz swoją obecnością. Kochamy cię. - przejechał palcem po moim policzku.
- Mówisz tak jakbyśmy nigdy już nie mieli się spotkać. - trochę się rozchmurzył, a linia jego brwi złagodniała. Ujęłam jego dłoń w przytuliłam sobie do policzka.
- Dasz radę z tą dzieciarnią?
- W razie czego mam zawsze ciebie!
- Kocham cię. - wyszeptał. - Głupi jestem, co nie? - delikatnie wyswobodził rękę z uścisku.
- Jesteś najfajniejszym facetem jakiego znam. - i znowu się uśmiechnął. Lubię ten jego uśmiech. Zawsze potrafi mi poprawić humor!
Co do tego "wyznania". Nie biorę go na poważnie. Już wczoraj wieczorem ustaliliśmy (czyt. wyznaliśmy) sobie, że kochamy się - jak siostra z bratem. Taka prawda. Lukey był dla mnie jak starszy, bardzo duży brat. Kocham go.
- Wchodzimy. - zakomenderowałam i weszliśmy na posesję państwa Iwan.
Była strasznie duża. Można by się tutaj nawet zgubić!
Pan Iwan oraz pani Iwan czekali już na nas na progu. Przywitali nas swoimi uśmiechami i zaprosi do środka. Dyskretnie przyglądałam się każdemu po kolei.
Pan Iwan - na oko młody biznesmen po trzydziestce dumnie prezentował swoją brodę. Miał kasztanowe włosy oraz szare oczy. Był bardzo miły (albo aż tak dobrze grał swoją rolę). Często się śmiał i nie przeszedł od razu do tematu dzieci.
Pani Iwan - drobna kobiecina, chyba młodsza od swego męża siedziała wyprostowana na fotelu naprzeciwko nas. Nosiła okulary. Nie miała na sobie szykownej sukni ozdabianej złotem czy coś w tym stylu tylko lekko poniszczone rybaczki oraz T - shirt z "Obey". Słomiane włosy spięła w kucyk z tyłu głowy.
Wygląda na normalną kurę domową, pomyślałam.
- Na pewno chciałabyś zobaczyć nasz domek! - wtrącił się głos pana Iwana do moich myśli.
- Oczywiście. Jest taki ogromny. Sama się dziwię, że nikt się jeszcze tutaj nie zgubił! - nie wiem skąd u mnie tyle energii,ale ten dom aż syczał śmiechem!
- W takim razie chodźmy! - pani Iwan wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła do pokoju. Tuż za nami szedł Luke i Iwan.
- Tutaj mamy salon. - wyjaśniała kobieta. - A tutaj jest nasza łazienka, moja z mężem. Tutaj sypialnia... - szczerze znudziło mi się tutaj. Nawet nie sprawdzałam w jakim stylu urządzono dany pokój.
Kiedy skończyliśmy zwiedzać cały parter nie przeszliśmy na piętro.
- Zajęłoby nam to za dużo czasu. - wyjaśnił mi biznesmen. - Mamy za pół godziny ważne spotkanie.
- Przejdziemy już do rzeczy? - spytała mnie uprzejmie pani Isabella.
- Jasne! - typowa nastolatka ze mnie, pomyślałam. Już mogę sobie pójść, ktoś inny zgarnie za mnie tę robotę.
Ale państwo Iwan jak na zawołanie uśmiechnęli się szeroko i klasnęli w dłonie.
- Właśnie kogoś takiego jak ty nam trzeba! - zawołała pani Isabella.
- Jak to? - byłam zdezorientowana ich zachowaniem. Czy tak właśnie powinna się zachowywać osoba której powierza się dzieci?
- Widzisz, nie chcemy żeby opiekunką dla naszych dzieci była jakaś sędziwa staruszka, która nie potrafi się uśmiechać. A ty? Ty się idealnie nadajesz! Potrafisz się bawić, śmiać... Dzieciaki na pewno cię polubią! - wyjaśniała, a ja nie mogłam uwierzyć w to co słyszę.
- Czyli, że mam to? - spytałam podnieconym głosem na co ona przytaknęła.
- Mogłabyś zacząć od jutra? Ach, stawkę omówimy też jutro, dobrze?
- Oczywiście! - mogę z dumą powiedzieć, że latałam jak na skrzydłach.
- I proszę, zwracaj się do nas po imieniu. Isabella, Ben. Dobrze?
- Isabella, Ben. - powtórzyłam na co ona klasnęła w dłonie.
- Dostaniesz jutro wszystkie rzeczy, kluczyk i poznasz dzieciaczki.

- Jak mi poszło? - spytałam Lukeya kiedy już wracaliśmy do domu państwa Brooks.
- Byłaś bardzo przekonująca. - odrzekł spokojnym tonem. Mogłam z łatwością zauważyć, że jest mu smutno.
Stanęliśmy. Usiadł na ławce i poklepał ręką miejsce obok siebie. Poszłam w jego ślady.
- O co chodzi? - oparłam głowę o jego ramię. W jednym momencie uleciało ze mnie całe szczęście.
- O nic. - chłopak wyraźnie unikał mojego wzroku. Siedzieliśmy tak w ciszy kiedy nagle przyciągnął mnie do siebie. Wstałam.
- Po prostu mnie przytul. - powiedział błagalnym tonem konia idącego na rzeź. O co mu chodziło?
Usiadłam na jego kolanach przodem do niego i przytuliłam. Spodobało mu się.
- Proszę. - opierałam czoło o jego.
- Ech... Nie odpuścisz, prawda? - zauważyłam, że trzęsły mu się ręce.
- Nie. - ech, ja i ta moja bezpośredniość!
- Smutno mi... - przerwał. - Smutno mi, ponieważ... Ponieważ nie będziesz już z nami mieszkała. Nie będę mógł się z tobą widywać kiedy będę chciał. - objął mnie obiema rękami w talii. - Rozumiesz?
Rozumiałam. Zbyt dobrze. Ale to nie koniec świata! Przecież nie będę całą wieczność mieszkała u Iwanów. Tylko kiedy będzie taka potrzeba przenocuję tam.
- Luke. Zawsze możesz do mnie wpaść kiedy tam będę. - specjalnie przeciągałam każde słowo. - Rozumiesz?
Przytaknął.
- A tak poza tym to coś jeszcze ci ley na serduszku? - spróbowałam rozładować napięcie między nami.
- Nie będę widywał cię rano w szlafroku i w seksi pidżamie w misie schodzącą do nas do kuchni na śniadanko. - wywróciłam oczami. Seksi pidżama?! Przecież to tylko była koszula nocna bądź stary, wyciągnięty T - shirt z spodniami od dresu!
- Idziemy? - spytał, a ja właśnie sobie uświadomiłam, że chciałabym spędzić całą noc na jego kolanach.
- Ściemnia się. - zakomunikowałam i poszliśmy.
- Tak jakbym nie miał oczu!

Tego ranka nie złamałam sobie żadnej kończyny, nie nabiłam sobie siniaków oraz nie wpadłam na Lukea. Wstałam jako pierwsza z domowników tego domu i poleciałam do pokoju Beau.
- Wstawaj śpiochu! - darłam się na całe gardło już od progu. Ale to co zobaczyłam w jego pokoju przekraczało granice mojej wyobraźni.
Na łóżku leżał przykryty kocem, całkiem nagi Skip oraz Beau w samych bokserkach. Oboje spali.
Z kieszeni mojego szlafroka wyjęłam mój telefon i zrobiłam śpiącym zdjęcie po czym wskoczyłam na ich łóżko.
- Wstawać! Wstawać! - tym razem to ja ich obudziłam!
Najpierw byli zaskoczeni, zawstydzeni, a potem zobaczyli zdjęcie. Oboje razem ze mną zaczęli się śmiać.
- Ostra noc, co nie baby? - ledwo zrozumiałam co Daniel do mnie mówił.
- A jak! - odkrzyknęłam i pobiegłam do pokoju bliźniaków. Dla nich miałam specjalną pobudkę.
Mogłam się tym numerkiem narazić, ale nie myślałam o tym. Ważna jest chwila!
Potruchtałam do łazienki. BINGO! Znalazłam wiadro. Teraz tylko zimna woda...
Tylko jak oblać dwóch na raz?
Z pomocą przybyli mi w połowie ubrani chłopcy. Wzięli wiadro i... CHLUP!
Jai i Luke podskoczyli jak oparzeni. Na początku nie wiedzieli co się dzieje, ale potem doszli do przytomności. I tak oto rozpętała się WOJNA! 
W samych pidżamach wyskoczyli z łóżek. Jai pobiegł po wodę, a Luke mnie gonił. Skąd on może wiedzieć, że to był mój pomysł? W każdym razie zostałam przez niego złapana (Lukey, nie dałabym się gdybym wiedziała, że skręcam w złą stronę!), przygwożdżona do ściany i oblana razem z Brooksem który nie zdążył w porę uciec przed rzeką wody.
- Doigrasz się, mała! - krzyknął i chwilę po tym obraz zamazała mi woda spływająca po moich włosach. No to prysznic mamy z głowy!

- Co na śniadanie? - nie myślcie sobie, że to pytanie zadał któryś z Brooksów! Mama chłopaków wparowała do kuchni jak szalona i przysiadła na końcu krzesła.
- Jajecznica ze szczypiorkiem, pomidorem, serem i kiełbaską, mamusiu. - ach, ten Jai! Aż ciekła mu ślinka po brodzie gdy wymawiał słowo "jajecznica"!
- Mniam, mniam. Kto gotuje? - ciągnęła Gina.
- Charlie! - odpowiedziały jej trzy głosy. - Och, Daniel nie został na śniadaniu?
- Musiał zmykać. - tym razem ja zabrałam głos. Znacząco zerknęłam na najstarszego z Brooksów, a ten się roześmiał.
- Mamo, zobacz jakie seksi zdjęcie mam z Skipem! - moja komórka wylądowała w jego dłoni. Gina parsknęła śmiechem.
- Co ta biedna Charlie musi sobie o was myśleć... - zastanawiała się na głos.
- Geje, seks, lesby. - odpowiedział za mnie Lukey. Wszyscy się śmiali.
- Charlie, słyszałam od Lukea, że znalazłaś pracę. - pokiwałam głową. - Chcesz pracować tak w wakacje?
- Chcę pod koniec wakacji zapłacić wam za gościnę mnie i Tinniego. Chciałam zresztą trochę zarobić... - ależ to niezręczna sytuacja!
- Kochanie, jesteś u nas zawsze mile widziana! Nie musisz za nic płacić! - Ginna była zaskoczona moim tokiem myślenia.
- Lie sądzi, że się nam naprzykrza i staje nam na drodze. - Lukey, czy ty nie umiesz trzymać języka za zębami?! Spaliłam buraka.
- Och Charlie! - mama chłopców podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Stałam jak sparaliżowana i nie odwzajemniłam gestu, ale nie miała mi tego za złe.
- Mówiłem jej mamo. - ten sam podlizujący się bliźniak Jaia...
Rzuciłam w niego szmatką na co ten pokazał mi język.
- Kiedy zmienisz mi pieluchę, nianiu? - zapytał słodkim, dziecięcym głosikiem.
- Luke, przestań. Nie mam nastroju na żarty. - na prawdę nie miałam ochoty by ze mnie żartował. Chciałabym, żeby troszczył się o mnie tak jak wczoraj wieczorem.
- O, o, o...! - zaczął wymachiwać rękami w teatralnym geście.
- Luke Brooks! - krzyknęłam. (Na całe szczęście Gina zdążyła gdzieś zniknąć.) Zaśmiał się. - Jeśli zaraz nie przestaniesz się ze mnie nabijać to powiem wszystkim co wczoraj wygadywałeś! - ha! Miałam go! - "Nie będę już mógł się..." - zakrył mi usta ręką. Ale się nie poddawałam. - Jest... Smutno... Seksi... Płaczę... - nie mogłam powiedzieć zdania, ponieważ Luke próbował zatkać mi usta ręką. W końcu wyniósł mnie na rękach z kuchni.
- Jajecznica się przypali! - krzyczałam kiedy wnosił mnie na schody. - Pilnujcie jajecznicy! Drugiej nie robię!

- Bardzo śmieszne dziecinko. - Brooks bezceremonialnie upuścił mnie na podłogę. Zabolało. Coś
nawet jakby chrupnęło, ale nie byłam pewna czy to ja.
W każdym razie wiem, że musiałam zwijać się z bólu bo zaraz obok mnie na ziemi wylądował Lukey i wołał o pomoc.
- Przepraszam. Przepraszam. Bardzo boli? Przepraszam. - powtarzał roztrzęsiony odgarniając mi włosy z oczu.
- Hej, Luke. Tylko się nie popłacz. - jak ja to robię? Nawet w tak krytycznej sytuacji potrafię z niego żartować. Widać trochę się uspokoił.
- Pomożesz mi w końcu wstać czy raczej dupy nie ruszysz?! - najdelikatniej jak tylko potrafił pomógł mi usiąść. Dopiero wtedy zauważyłam pod jakim dziwnym kątem mam wygiętą rękę.
- Ups. - wymsknęło mi się. 
- Charlie, serio. Ja nie chciałem. Nie wiedziałem.
- Wiesz co? Po raz pierwszy w życiu coś sobie złamałam przez jednego człowieczka. Ale teraz może byś tak zadzwonił po karetkę?
- Tak. Tak. - szukał telefonu.
- Lukey, telefon. - wyszeptałam.
- Czekaj, szukam.
- Lukey, telefon! - tym razem powiedziałam to głośniej.
- Wiem, przecież szukam. - roztrzęsiony przetrzepywał kieszenie kurtek i spodni.
- Ale Lukey... - przerwał mi.
- Do cholery jasnej, Charlie! Szukam tego pieprzonego telefonu!
- To sprawdź w tym szarym dresie! - miałam ogromną ochotę przywalić Brooksowi... Krzesłem.
- Ach... Tak. - wystukał numer. - Dzięki ufoludzie.

Kaprysiłam jak małe dziecko.
- Chcę żeby pojechali ze mną chłopcy. - wyrażałam swoją opinię na temat pt. "Brooksowie zostają, ja jadę SAMA w karetce".
- Ech... - chłopaki wtargnęli na pokład "SS Tipton" kierunek szpital. Jai zajął miejsce z mojej lewej, Beau z prawej, a Luke u stóp łóżka... Jeśli to na czym leżałam mogłam w ogóle nazwać łóżkiem!
- Już drugi raz w tym tygodniu. - powiedziałam na co cała trójka się uśmiechnęła. - Ale wiecie, mam trochę dosyć, że to cały czas mnie się obrywa. No i cały czas muszę jeździć w szlafroku. - dodałam wskazując na swoje ubranie. Jeszcze prawie nikt nie zdążył się przebrać.
- Proszę państwa, kto będzie następny? - sztuczny werbel zrobiony przez Beau. - Luke! Taradam!
Luke podrapał się po głowie.
- Myślicie, że zdążymy na 14? - spytałam. - Mam wtedy iść do tych całych...
Nie skończyłam.
- Pieluch! - że też każdy podłapał temat pampersów!

- Witam, witam. Zamierzacie być naszymi stałymi gośćmi? - już na progu doktor zauważył co się święci. Weszłam ja, a za mną chłopcy.
- Przynajmniej te dwa miesiące. - odpowiadam i szybko siadam na kozetce.
- W takim razie potrzebujecie kartę stałego klienta! - zażartował staruszek. - No, pokaż coś zrobiła...
Kiedy oglądał "zniszczenia" marszczył czoło. Typowy staruszek z pasją do zawodu, myślę.
- Jak to zrobiłaś? - nie był zaskoczony faktem iż moja ręka zapewne jest złamana.
- Spadłam na podłogę. - i tak oto nie skłamałam! No, może powiedziałam półprawdę, ale nie pytał się kto mi tę rękę złamał...
- Nieźle. Najpierw nos, a teraz wybita ręka... Masz ty w ogóle w niej czucie? - popukał mnie w nadgarstek. - Czujesz?
- Tak.
- Świetnie! Nie jest źle!
- Nie będzie bolało nastawianie, prawda? - spytałam załamanym głosem.
- Nic nie poczujesz! - obiecał. Zamknęłam oczy.
Nic nie poczułam... W zasadzie tylko usłyszałam jak coś strzeliło i ból ręki już minął.
- Skończona robota! Masz szczęście, że to lewa dłoń! - wstał ze stołka i umył ręce pod kranem.
- Na następny raz bardziej na siebie uważaj. Mam wakacje i wybieram się z rodziną nad jezioro. - strasznie zmartwiła mnie ta wiadomość.
- To kto mi znów coś nastawi? - pytam z lekka wzburzona. Takich lekarzy nie powinno się wypuszczać w wakacje na wakacje! Och, ta moja logika...
- Doctor Vivicus (czyt. ropucha). Niezbyt miły...
To mi wystarczyło by próbować wystrzegać się kontuzji jak ognia. Już i tak byłam w połowie pozszywana.

Spojrzałam na moją rękę, która wisiała na temblaku. Nie jest tak źle, powtarzałam w myślach. Nie jest tragicznie. Na miłość boską!
Dlaczego ja tak się stresuję? Nie denerwowałam się wczoraj, a dzisiaj proszę!
Nawet nie zauważam kiedy do mojego pokoju wkrada się Beau. Dopiero kiedy się odzywa uświadamiam sobie, że miał mnie podwieźć do Iwanów.
- Gotowa? - pyta nieśmiało trochę się garbiąc. Strasznie to do niego niepodobne, ale bardzo poprawia mi tym humor. P
Przyglądam się jeszcze raz sobie od stóp do głów. Miałam na sobie biały, luźny T - shirt z nadrukiem oraz dżinsowe rybaczki. Na nogach jak zwykle moje wierne, lekko podniszczone trampki. Na wszelki wypadek zabrałam ze sobą dużą, czarną torbę.
- Gotowa. - powiedziałam i ruszyłam po schodach na podwórze.
*Beau*
Zaoferowałem Charlie małą podwózkę. Tak żeby pobyć chwilę z nią i pogadać. Tylko ta rozmowa za bardzo się nie kleiła. Starałem się nie zerkać co chwilę w lusterko sprawdzając czy ta brązowowłosa piękność obok mnie naprawdę istnieje. Bałem się, że to tylko uroczy sen, a kiedy się obudzę Lie już u nas nie będzie.
- Na którą masz tam być? - spróbowałem zachęcić ją do rozmowy.
- Nie wiem... Nie przypominam sobie, żeby podawali konkretną godzinę. - zmartwiła się.
- A co powiedzieli? - Jezu, dlaczego ta dziewczyna w najnieporządniejszych momentach potrafi się rozgadać, a teraz kiedy chcę z nią zamienić dwa zdania trzyma język za zębami?
- Mówili, że mam przyjechać na godziny popołudniowe. - zerknąłem na zegarek.
- Jest w porządku. - uspokajam ją.
- Ładna dzisiaj pogoda. - po parominutowej ciszy w końcu zaczynamy normalna rozmowę. Ulżyło mi.
- Jak na czas zimowy w Melbourne to jet całkiem znośnie. - stwierdzam. Nagle do głowy przychodzi mi wspaniały pomysł! - Miałabyś ochotę w najbliższym czasie trochę pozwiedzać Melbourne?
Moja propozycja ja zdziwiła.
- Byłoby naprawdę super Beau... Tylko nie wiem czy będę miała tyle czasu. Rozumiesz... - rozumiem.
- To weźmiemy tego małego z sobą. Każdemu dobrze zrobi taka wycieczka. - proponuję, a tej od razu uśmiech wyskakuje na twarzy.
- Więc jesteśmy umówieni. - strasznie się cieszę, że się zgodziła.
Parkuję na brzegu, a Miki Mouse nie czeka tylko wyskakuje z auta.
- Kochany jesteś Beau. Dzięki za podwózkę. - dziękuje mi.
Kiedy jest już na chodniku pytam się jej czy po nią przyjechać, ale odmawia.
- Znam drogę! - wyjaśnia i znika w wnętrzu domu. Nie powiem, dom to nie był. To była willa Iwanów!
*Charlie*
Nawet nie zdążyłam przystanąć na progu i zapukać, ponieważ damski głos zaprosił mnie do środka.
- Dzień dobry! - wołam od progu. Moim oczom ukazuje się gosposia Iwanów. W prawdzie nie wiem jak ma na imię, ale wydaje się bardzo miła.
- Dzień dobry, dzień dobry. - kiwa głową, a jej czarne, krótkie loki podskakują przy każdym jej ruchu. Kobieta jest trochę grubsza i ma na sobie różowy fartuch w czarne kropki. Rysy jej twarzy są łagodne. Sprawia wrażenie doświadczonej i zadowolonej ze swojej pracy. Przedstawia mi się.
- Miło mi. Jestem Charlie. - uściskamy sobie ręce.
Gosposia prowadzi mnie na piętro do dziecięcego pokoju. Jest śliczny - zarówno pokój jak i mój podopieczny.
Pokój ma fioletowo - białe ściany. Po białym dywanie walają się zabawki - głównie autka i miniaturowe deskorolki.
W rogu pokoju jest łóżko z fioletową narzutą oraz białymi poduszeczkami. Znajduje się tutaj też mały stoliczek nocny, biurko, krzesło oraz szafa.
Na środku pokoju siedzi mały chłopczyk. Na oko ma on cztery lata. Ma fryzurę na "Justina Biebera". Chłopczyk ma małe rączki w których trzyma figurkę konika. Dziecko ma duże, brązowe oczy oraz takiego samego koloru włosy.
Siedzi po turecku. Ubrany jest w szary, powyciągany T - shirt oraz białe rurki. Na nogach ma kapcie - autka, które (tak przypuszczam) gdy się w nich porusza świecą na czerwono i zielono.
Chłopiec na mnie spoglądał. Był tak uroczy, że na moment zamarłam. A kiedy podniósł się z ziemi, podbiegł do mnie i przytulił się do mojej nogi zupełnie zgłupiałam.
- To twoja nowa niania. - wyjaśnia mu gosposia po czym zostawia nas sam na sam.
Chłopczyk ciągnie mnie za rękę na środek dywanu i pokazuje figurkę konika.
- Jak mas na ime? - przerywa swoją wypowiedź na temat Lucky Lukea i zwraca się do mnie.
- Charlie. - nadal nie wiem co robić. Jestem sparaliżowana urodą dziecka.
- Ja jestem JJ (czyt. Dżejdżej). - oznajmia po czym wraca do przerwanej zabawy.
- Ile masz latek? - kiedy w końcu wyrywam się z szpon totalnego osłupienia postanawiam zainteresować się JJ.
- Tsy. - pokazuje na palcach.
- Lubisz Justina? - pytam, a JJ zaczyna śpiewać.
- Baby, baby, baby, och! - i przy końcu piszczy. To rozczula moje miękkie serducho.
- Też o lubię. - wyznaję, a JJ jeszcze bardziej zaczyna piszczeć. Śmieję się z jego reakcji, a on razem ze mną ukazując swoje małe, śnieżnobiałe ząbki.
Siadam na dywanie.
- Co chciałbyś porobić JJ? - pytam.
- Nje jeśtem JJ. - zaprzecza.
- Przed chwilą mówiłeś, że masz na imię JJ. - wypominam mu. Wzdycha. - Chyba wiem co chcesz przez to powiedzieć. Co byś powiedział na nowe imię? - proponuję, a on z zapałem zgadza się.
- No to jak by pan się chciał nazywać? - próbuję udawać wojsko.
- Justin! - wykrzykuje i podnosi ręce do góry.
- Więc panie Justinie. Na co pan ma dzisiaj ochotę?
-Śpaćer! Śpaćer! - wykrzykuje i zaczyna biegać po całym pokoju.
Ja też podnoszę się z dywanu i biorę go na ręce. Śmieje się.
- Gdzie masz buciki? - ile ja dzisiaj pytań zadaję!
- Tam. - pokazuje rączką jakieś drzwi. Otwieram je.
Wchodzimy do pokoju w którym są same ubrania JJ - Justina. Podchodzę do jednej z półek, a JJ - Justin pokazuje paluszkiem na czarne skejty. Niewiarygodne, że dla małych dzieci sklepy produkują małe skejty i trampki.
Ubieram Justina w szarą bluzę z kapturem i zawiązuję mu buty.
- Chcem capke! - wykrzykuje. - Capka!
Ciągnie mnie za nogawkę moich rybaczek do wieszaków powbijanych w ścianę. Wiszą na nich małe, w różnych kolorach snapbacki. Niewiarygodne!
Pomagam Justinowi zdjąć tę którą sobie wybrał i wyruszamy w drogę. JJ - Justin chce iść sam, ale podaje mi rączkę. Oznajmiam gosposi, że idziemy na spacer i wychodzimy.
Przemierzamy ulice. Tak dla zabawy. Justin - JJ nie puszcza mojej ręki. Przy parku dla skateboardzistów JJ piszczy tak przeraźliwie i błaga mnie na kolanach żebyśmy trochę popatrzeli, że siadamy na ławce w parku.
- Justin moze tam ic? - pyta. Na chwilę się zastanawiam. Gdyby go coś potrąciło... W końcu się zgadzam, ale każę mu uważać.
Biegnie w stronę rampy. Wchodzi na nią i wspina się na sam szczyt. Zaczepiają go jacyś ludzie z deskorolkami, podają sobie ręce, przybijają piątki i żółwiki.
W pewnym momencie kiedy oni tak rozmawiają JJ wskazuje na mnie swoim paluszkiem, a potem do mnie podbiegł.
- Zośtanieny? Zośtanieny? - pytał skacząc mi na kolana.
- Nie wiem. - kim byli ci ludzie? - Chyba powinniśmy już wracać.
- Propsze... - błagał. - Kenni pokase mi tiki na descorolce.
- A kto to ta Kenni?
- Tsam jest! - wskazał na rampę. - I jest tsam tes Luke, Daniel, Mila, Ben i jaskiś chopcyk.
Zaciekawiło mnie imię Lukeya i Daniela.
- Luke Brooks? - spytałam by się upewnić. Czy chłopcy spędzali tutaj czas?
- Tsak! Tsak! Luke, Luke! - wykrzykiwał. - Idsies ze mnom?
Wziął mnie za rękę i poprowadził na rampę. Dopiero teraz zauważyłam, że razem ze swoimi deskorolkami śmigali tutaj moi kumple! Pomachałam do nich, a Luke od razu się przewrócił. Zachichotałam.
Skip zostawił Brooksa i podjechał do mnie.
- Co tu robi nasza niańka? - spytał.
- Niańczy dzieci. - odpowiedziałam. W tym czasie dołączył do nas Lukey Pookey.
Weszliśmy na sam szczyt rampy i usiedliśmy tak by nie przeszkadzać innym. Po pewnym czasie Justin - JJ przyszedł do mnie i usiadł mi na kolanach.
- Pójdsiemy na lody? - spytał. Rzeczywiście, zrobiło się strasznie gorąco.
- Jasne. - zmierzwiłam mu włosy.
- Oni s nami! Oni s nami! - piszczał i ciągnął Lukeya i Skipa za rękawy bluz.

wtorek, 13 sierpnia 2013

VI - Wypadki

*Beau*
- Dobra, dojechaliśmy! I co dalej? - byłem nieźle rozwścieczony. Najpierw Charlie, a teraz to. Nigdy nie brakowało nam pomysłów na filmiki dla fanów. Widać dzisiejszy dzień miał być wyjątkiem.
- Może po prostu przejedziemy się na tym dużym Rollercoasterze? - zaproponowała Veronica, pełna optymizmu dziewczyna Jamesa. Rzygać mi się chciało na jej widok. (czyt. Rzygać mi się DZISIAJ chce na jej widok).
Zgodziliśmy się. Nie wiem po co to robimy. Dla fanów? Przecież nie ma z nami asa Lukeya. I obiecaliśmy, że w filmiku pokażemy naszych gości.
- Nie smuć się Beau. - nawet nie zauważyłem brata Lie który ciągnął mnie za rękaw koszulki. - Charlie z tego wyjdzie, prawda?
- No jasne mały. - kiedy już miałem opowiedzieć mu jakąś ripostę do akcji wkroczył Skip.
- A ty co? - warknąłem. - Mamuśka się znalazła?!
- Stary, to tylko dzieciak. Spuść na luz.
- Nie spuszczę na luz!
- To o Charlie chodzi, prawda? I o to, że Luke został z nią, a nie ty. - przerwał na chwilę. - Ty jesteś normalnie zazdrosny o własnego brata!
*Daniel*
No tak, czego ja się spodziewałem... Potwierdzenia na noje stwierdzenie faktu oczywistego? To, że Beau powie "Stary, taka prawda.". Ale nie! On zawsze musi być taki... Taki... Taki nierozważny. No dobra, mówi to ktoś kto w samych majtkach chodził po centrum ale taka jest prawda. Nawet mam odpowiednią definicję dla tego chłopaka.
"Beau Brooks - zakochany smarkacz z nosem w chmurach. Trochę zboczony."
- Chcę zostać sam. - Beau spuścił z tonu i przysiadł na ławce przed bramą wjazdową.
- Okey, dajmy mu chwilę. - nie wierzyłem własnym uszom! Czy ta Veronica postradała zmysły?! Jeśli zostawimy Beau sam na sam na pewno wróci do domu! Nie zostawię tego tak...
Udając, że zmierzam z wszystkimi na Rollercoaster wskoczyłem niezauważony do pobliskich krzaków. Nieźle się przy tym poobijałem, ale myślę, że jest warto poświęcić się dla przyjaciela.
Zakradłem się od tyłu w to samo miejsce w którym jeszcze przed sekundą siedział Beau... Nie było go! Zniknął! Rozpłynął się w powietrzu!
- Czego tu szukasz stary? - podskoczyłem jakby mi ktoś ogniem w twarz splunął, tak się przestraszyłem! - Sutka zgubiłeś?
To był Beau... Co za wtopa. Zawsze jak próbuje kogoś namierzyć oni muszą wiedzieć gdzie jestem! Och...
Starszy Brooks wyciągnął mnie z krzaków dosyć brutalnie. Stanęliśmy twarzą w twarz.
- No, to gdzie ten sutek? - humor mu się poprawił i wyraźnie był ucieszony. Ciekawe z jakiego powodu...
- Już się znalazł. - poprawiłem sobie sweter i odszedłem na bok.
*Charlie*
Moglibyśmy stać tak wieczność. Niestety tą wyjątkową (czyt. romantyczną) chwilę przerwał nam dzwonek mojego telefonu. Luke odsunął się ode mnie, a ja postanowiłam usiąść trochę dalej od brzegu budynku.
- Halo? - cała się trzęsłam. Kto mógł dzwonić? Że też prawie nigdy nie zapisuję sobie numerów telefonu!
- Charlie? - dobiegł mnie nieco zdeformowany, nieznajomy głos. Jeszcze bardziej zaczęłam dygotać, a Brooks widząc to przyciągnął mnie do siebie i trzymał w objęciach. Na szyi poczułam jego gorący oddech.
- K... Kto mówi? - zadałam chyba normalne pytanie prawda? A ten głos nakrzyczał na mnie jakbym zabiła jakiegoś człowieka.
- Nie poznajesz mnie?! Co z ciebie za dziecko, własnego rodzica nie poznać! Wstydź się! Wstydź! Gdzie teraz jesteś?
- Tata? - przerwałam jego wrzaski. To niemożliwe, żeby po tylu latach... Nie, to na pewno jakaś pomyłka.
- A kto inny? Tata, tata... - zaskrzeczał. Odszukałam dłoń mojego przyjaciela i wplotłam palce w jego. Raz po raz muskał moją skórę ustami co przyprawiało mnie o przyjemnie ciepło rozchodzące się po całym moim ciele.
- Jak mnie znalazłeś? - nie byłam zachwycona telefonem od ojca.
- Długo szukać mi nie kazałaś. Jesteś w książce telefonicznej. - wyjaśniał teraz już spokojniej. - Co robisz?
Musiałam skłamać. Przecież nie powiesz ojcu, że właśnie siedzisz na dachu domu z chłopakiem i trzymasz go za rękę. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. No tak, było jeszcze dosyć wcześnie.
- Robię śniadanie Tomowi. - starałam się jak mogłam żeby nie wzbudzić podejrzeń ojca.
- Jesteś bardzo zajęta? Wpadłbym może... - zastanawiał się chwile O nie, zły znak. Ojciec czegoś pewnie od nas chce. - Mieszkacie właściwie jeszcze pod tym samym adresem?
- Nie. Przeprowadziliśmy się. - znowu kłamstwo. - Do znajomej mamy, na Hawaje.
Ugch... Niech mama lepiej zastrzeże wszystkie numery...
- Wielka szkoda... Miałem dla was prezenty. - stosował taktykę "Dam ci coś w zamian jeśli podasz mi swój adres zamieszkania".
- No nic, wielka szkoda, ze Tinny nie dostanie prezentu. - dopiero teraz zauważyłam, że półleżę na posadzce.
- Tinny... Powiedz, jak on się miewa?
- Ma się całkiem dobrze.
- Mógłbym jakoś... Pomóc wam? - spytał niepewnie. Jasne, najbardziej nam pomożesz jeśli zostawisz nas w spokoju. - Mógłbym ci opłacić dobrą uczelnię, albo przedszkole dla chłopaka...
- Nie sądzę, by to było potrzebne. - dlaczego ja leżę na podłodze?!
- Ach... No tak. A co powiesz na nowe autko?
Nowe auto? Tak łatwo się nie dam.
- Nie trzeba. Na gwiazdkę dostałam nowego jaguara. - i kolejne kłamstewko.
- Uch... No to się chyba wam powodzi. - postanowiłam być trochę milsza dla ojca.
- A jak tam u ciebie? - dobra, może mój głos był trochę za słodki, ale ojciec pewnie się nie domyśli.
- No wiesz... W końcu złapałem jakąś stałą robotę w warsztacie... Mam mieszkanko, znajomych. Tylko tu tak... Pusto bez moich wrzeszczących dzieciaczków. - czy ja się przesłyszałam? Ojciec znalazł pracę? Kupił Mieszkanie?
- To super.
- To super. - powtórzył. - Wiesz Lie... - wstrzymałam oddech. - Tęsknię za wami. Tak cholernie żałuję, że was wtedy zostawiłem samych...
Słuchawka upadła... Zamknęłam oczy. Chcę umrzeć. Teraz, zaraz.
- Halo? Charlie? Charlie, nic ci nie jest? Charlie słyszysz mnie? Dziecko... - słychać jeszcze było, a potem cały świat spłynął wraz z potokiem łez ściekających po moich policzkach.
*Jai*
"No to co się w końcu stało?" - pisała Ariana.
"Właściwie to niewiele wiem. Możliwe, że to z tego nosa." - odpisałem na jej esemesa.
"Jakiego nosa? Jai, ja nic nie wiem!" - skarżyła się.
"Dzisiaj rano Charlie złamała nos." - wyjaśniłem.
"Ale jak?" - Ariana była spragniona gorących newsów.
"Wpadła na Luka."
"I zemdlała?"
"Wtedy jeszcze nie. Kazała nam iść na karuzele. Został z nią Lukey, a kiedy przyszliśmy
zobaczyliśmy na wpół nieprzytomną Lie i Lukeya!"
"Wyjaśnił już co się stało?"
"Wie tylko tyle, że Charlie dostała dziwny telefon od jakiegoś gościa, rozmawiała z nim i nagle znalazła się na ziemi."
"Jak się zbudzi życz jej ode mnie zdrowia. Biedaczka... Całuję."
"Ja też. Kocham cię."
Esemesowałem z Arianą.
Kiedy właśnie dowiedzieliśmy się, że Charlie zemdlała z byle powodu opuściła mnie moja pewność siebie. A może dziewczyna na coś choruje? Skąd te omdlenia? Już drugi raz...
*Beau*
Wróciliśmy zaraz po nakręceniu filmiku. Niezbyt nam wyszedł, nikt prawie nie skupiał się na tym co mamy zrobić. Każdy błądził myślami wokół informacji która dostaliśmy od Lukea - "Charlie zemdlała. Jest źle."
W wyniku tego zaraz po trzyminutowych "wygłupach" popędziliśmy drogą w stronę domu.

Nawet dobrze nie zaparkowałem na podjeździe kiedy już wszyscy wyskoczyli z samochodu i popędzili do domu.
*Luke*
Jezus Maria! Jak ja się przestraszyłem! Najpierw dziewczyna złamała nos, zemdlała, wróciła i znowu zemdlała! Ona chce mnie wykończyć psychicznie! Zawału bym tu dostał...
*Veronica*
- Jedziemy z nią do szpitala? - pytał James. Nikt nie udzielił mu odpowiedzi, wszyscy krzątali się wokół zapłakanego Tinniego i na wpół przytomnej Charlie.
- Nie! - jak na zawołanie z półminutowym opóźnieniem ocknęła się Charlie podnosząc gwałtownie ręce do góry i krztusząc się.
- Boże święty! - zawołał Skip. - Ona się zaraz udusi!
- Wody... - wychrypiała. - Wody!
Pobiegłam do kuchni po kubek i nalałam do niego wody z kranu, którą podałam Lie.
- Jak się masz? - spytałam najłagodniej jak tylko mogłam i przysiadłam na podłodze.
- Przepraszam. - jęknęła cicho.
- Czy coś cię boli? - czułam się jak matka pytająca swoje dziecko czy jest chore. Lie dotknęła swoich skroni.
- Głowa. - wyjąkała.
- Jesteś strasznie blada. - stwierdzam i podaję jej jeszcze jedną szklankę wody.
- Mogę wstać? - pyta, a Jai i James automatycznie pomagają jej się podnieść.
- Jasne! Tylko powiedz jak będzie ci się kręciło w głowie. - ostrzegam ją surowym tonem mamuśki dbającej by jej dziecko się nie przeziębiło.
Powoli powlokła się na górę.
- Jeśli mogę, pójdę do siebie. - oznajmiła i już jej nie było.

Przyłożyłam palec do ust w geście "Uciszcie się matołki!". Odgłosy jak z ulu znikły i zastąpiła je grobowa cisza. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i przez sekundę rozkoszowałam się tą ciszą.
- Dzięki. Tak lepiej. - odchrząknęłam. - To teraz może sprawdzimy co z naszym video?
- A Charlie? Myślicie, że nic jej nie będzie? - dopytywał się Tom.
- Nie martw się. To od nadmiaru wrażeń. - zmierzwiłam mu włosy.
- I tak nic z tego nie wyszło. Oglądałem już to z Beau chyba z dwieście razy! - James w teatralnym geście podniósł ręce do góry. - Nic z tego.
- Chcę to zobaczyć! - upierałam się aż w końcu Luke odtworzył filmik na którym widać było chłopaków.
Byli dziwnie przygaszeni i tacy... Smutni. Nieludzcy. To nie było Janoskians!
*Charlie*
Przyczaiłam się na chodach tam, gdzie schody prowadziły na piętro i czekałam. Nie wiem właściwie co chciałam usłyszeć "Charlie jest nienormalna" albo "Co się z nią dzieje!" z ust jednego z chłopaków. Ale nie usłyszałam nic prócz cienkiego głosu należącego do Very. Mówiła coś o jakimś video...
- Tak... Nie... No ba! - dolatywały mnie strzępki rozmów. - Daniel... Nie! Jak możesz... To nie... Charlie jest... Tak... Na co mi... Ach tak... No co ty nie... Nie możesz tak... Zabraniam!
A potem słyszałam odgłos skrzypiących schodów i zaraz obok mnie stanął Luke.
- Co robisz? - spytał z zawadiackim uśmiechem dotykając mojego odsłoniętego ramienia. A potem się zaśmiał!
- Tak, tak. To naprawdę bardzo śmieszne, ze leżę sobie na podłodze... - nie skończyłam bo przytknął mi palec do ust i zaprowadził do pokoju.
- Śpię z tobą. - rzucił się na moje łóżko udając, że zasnął.
- Luke... - próbowałam go zrzucić. Zaraz, zaraz... Gdzieś już tę scenę widziałam!
Usiadł na łóżku opierając się o ścianę. Poszłam w jego ślady i usiadłam obok niego.
- Przeszkadzam wam, co nie? - spytałam po chwili ciszy. - No wiesz, te ciągłe zawroty głowy, szpital. Macie dodatkowe zmartwienia.
Spuściłam wzrok. Tak strasznie było mi głupio, że musieliśmy jechać do szpitala i, że właśnie straciłam przytomność.
- Okey, nie ukrywam. Martwimy się o ciebie... - objął mnie ramieniem. - Więc co proponujesz?
- Pójdę do pracy. - a kiedy spotkałam zdziwiony wzrok Lukeya dodałam. - Sama kupię sobie żarcie. No i nie będzie mnie w domu.
*Luke*
Czy ona powariowała?! To my się tutaj boimy, że się jej coś stanie w domu, a ona wyskakuje tutaj z robotą! W głowie mi się nie mieści! No, okey. Może i by było znacznie lepiej jeśliby pracowała, ale mam przeczucie, że ona chce iść do pracy tylko dlatego, żeby usunąć siebie z naszej drogi. Tak jakby nie wiedziała, że idziemy tą samą niewydeptaną ścieżką!
Więc co ta mała wyprawia?
- Okey. - po pewnym czasie wstępnie się zgodziłem. - Ale co będziesz robić? Cały dzień roznosić ulotki?
Wyczuła w moim głosie sarkazm.
- Będę nianią. - zaraz, czy ona właśnie proponowała, że zajmie się cudzymi dziećmi? Że będzie za nimi latała i przewijała im pieluchy dzień w dzień czy to piątek czy sobota, czy burza czy słota? Nawet w nocy?
Podałem jej termometr do mierzenia temperatury.
- Luke, nie mam gorączki! - wypierała się podczas gdy ja próbowałem nakłonić ja do włożenia do ust termometru.
- Rzeczywiście, 36 stopni. - w końcu kiedy po raz trzeci mierzyłem jej temperaturę musiałem jej przyznać rację - była zdrowa jak ryba!
- Chcesz sobie zafundować właśnie przewijanie pieluch? - pytam tak od czapy, a ona uderza mnie prosto w ramię. Dlaczego dziewczyny zawsze tak robią? No tak, żeby potrenować siłę. Nie powiem, trochę to uderzenie zabolało...
- No... Po prostu chcę spróbować. - patrzę na nią jak na idiotkę. To mi już wystarczy, że mam Jaia i Beau, a ona chce zabawiać jakieś dzieciaki. - Pomożesz mi? Proszę...
Wyciągnęła ręce w błagalnym geście. No i co ja mam teraz zrobić? Pomóc jej? Jak dobrze siebie znam (czyt. jak dobrze znam swój uparty charakter) to Lie raczej nie odpuści.
- Musisz? - pytam z nadzieją, że jeszcze nie wszystko stracone.
- Nie chcę wam przeszkadzać... - aż się serce kraja gdy się patrzy na jej smutną minkę. - To co? Pomożesz czy mam sama załatwić sobie pracę?
Głośno przełknąłem ślinę.
- Możesz na mnie liczyć. - i takimi oto słowami zapieczętowałem kopertę idącą do "Niani".

sobota, 10 sierpnia 2013

V - Sprzeczki

*Gina*
Poszłam do pokoju Charlie sprawdzić czy już zasnęła. Przy okazji chciałam się jej dokładniej przyjrzeć. Wiem, że była krucha jak ciasteczko. Pewnie strasznie mało je, pomyślałam gdy ją zobaczyłam. Na taką chudzinkę trudno znaleźć dobre ubrania! Nie była zbyt wysoka, może miała 168 cm wzrostu?
Po domu chodziłam na palcach by nikogo nie zbudzić. Beau oznajmił mi wcześniej, że pójdzie już spać. Rozumiem go dobrze - to był wyczerpujący dzień dla wszystkich.
Kiedy wchodziłam po schodach miałam nadzieję, że nie zaskrzypią jak to na pozór bywa. Szczęście mi dopisało, a kiedy znalazłam się na szczycie pomyślałam - Gina, co to robisz?! Chcesz ją na czymś przyłapać?
Nie, oczywiście bardzo polubiłam Charlie. Wydaje się taka mała i bezbronna. Szkoda, że jej młodszy brat nie mógł u nas zostać. No cóż, my z chłopcami ledwo się tutaj mieścimy. No i jest jeszcze Lala.
Drzwi jej pokoju były uchylone. Zapewne się nie domykają, myślę i postępuję dwa kroki na przód.
Klęczeli... Nie, nie. Nie klęczeli. Leżeli wręcz rozpłaszczeni na podłodze. Jakby ich walec przejechał! Przytulali się do siebie. Zauważyłam, że dziewczyna ma spuchnięte oczy.
Luke był bez koszulki. Wstyd mi mówić co sobie wtedy pomyślałam. Najpierw poczułam ulgę - zawsze miałam lęki, że jeden z moich synów nigdy nie znajdzie dziewczyny i do końca życia będzie sam. Ale potem zalała mnie fala bólu. Przecież oni teraz mogli się całować, spać razem albo Bóg jeden wie co jeszcze!
Nie byłam zła. Byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam czy mam się wycofać i pozwolić by dokończyli to co zaczęli albo i nie zaczęli.
Gina, no myśl! Jesteś odpowiedzialną matką. Czy pozwolić żeby za moimi plecami przeżyli swój... Ach nie! Nawet tak nie mogę myśleć!
Chrząknęłam zmieszana tym widokiem. Jak na zawołanie oboje od siebie odskoczyli. Chciało mi się śmiać na widok ich przerażonych min. Tak, mamuśka nakryła dzieciaczki, a teraz kara.
Oboje w tym samym momencie skrzywili się i wygięli usta w podkówkę. To rozśmieszyło mnie jeszcze bardziej. Zdałam sobie sprawę, że oni mi kogoś przypominają. Oboje byli do siebie podobni. Może nie fizycznie ale emocjonalnie tak. Zachowywali się podobnie co mnie bardzo zdziwiło.
Tak, już raz przeżyłam taką sytuację. Podobną nawet. Była to Ariana i Jai. Też siedzieli w tym pokoju tyle, że oni się całowali. Też weszłam w nieodpowiednim momencie i też byli tak bardzo przerażeni.
Śmiałam się nie zdając sobie z tego sprawy. Młodzież wytrzeszczała oczy, a mnie to coraz bardziej śmieszyło.
- Jai i Ariana... - zdążyłam wydusić z siebie kiedy wychodziłam.
*Luke*
Serce waliło mi sto razy szybciej. Co to tam sto! Milion! Boże, nie wiem co mama sobie o nas pomyślała. No tak, nie pierwszy raz widzi takie rzeczy.
Planowałem zerknąć na Charlie i sprawdzić czy jest tak samo zażenowana jak ja. Już wiem dlaczego mama się z nas śmiała. Musieliśmy mieć komiczne miny, gdy ją zobaczyliśmy!
Wiłem się na ziemi podczas gdy Lie obdarowywała mnie łaskotkami. Przy niej mogłem być sobą! Każdy milimetr mojego ciała w tamtej chwili był szczęśliwy.
- Nie śmiej się ze mnie! - piszczała. - To było straszne!
Zrobiła ślicznego zeza. No, nie wiem czy zez może być śliczny, ale w jej wykonaniu wyglądało to uroczo. Pokazała mi język nie przerywając łaskotek.
Kiedy skończyliśmy wygłupy (przez przypadek wpadliśmy na siebie i zderzyliśmy się głowami) usiedliśmy opierając się o łóżko. Zdobyłem w sobie na tyle odwagi by położyć się na jej kolanach.
Zaczęła czochrać mi włosy. Było to nawet przyjemne chociaż nigdy nie lubiłem kiedy ktoś tak robił.
*Charlie*
Oparł brodę na moim kolanie robiąc przy tym oczy kota z tej bajki animowanej "Shrek". Miał miękkie, puszyste włosy które raz po raz przeczesywałam palcami.
- Lubię cię. - powiedział unosząc lekko głowę.
- Ja też cię lubię. - odpowiedziałam. Uśmiechnął się łobuzersko.
Boże, jak ja uwielbiam ten uśmiech! Coś jakby mieszanka wdzięczności, radości. I oczywiście nieśmiałości. To było takie urocze!
Kiedy przestałam dotykać jego włosów przyciągnął moją rękę do siebie i zaczął bawić się moimi palcami. To je prostował, to zginał. Małym palcem zataczał kółeczka na zewnętrznej stronie mojej dłoni. Gładził moją skórę.
- Chcieliśmy iść jutro z chłopakami do Wesołego Miasteczka. - oznajmia mi. Nie wiem co mam powiedzieć i czy ja też mam się z nimi wybrać. - Masz ochotę iść z nami?
- Jeśli się nie wpraszam i nie kupicie za mnie biletów to może pójdę. - postanawiam się z nim trochę podroczyć. 
- My stawiamy. - znowu ten uśmiech. Dlaczego ja tak nie potrafię?!
- Luke. - mówię i podnoszę się z ziemi. - I tak dla mnie dużo robicie. Aż za dużo. Przecież mogę u was mieszkać. - mój towarzysz też wstaje. - Ach, no i jeszcze ten McDonald!
Widać, że trochę sposępniał kiedy wspomniałam o naszym wczorajszym śniadaniu.
- Przepraszam za tamto. - mówię i chcę go przytulić w ramach przeprosin.
- Ja też przepraszam. - trwamy w uścisku. - Czasami zachowuję się jak dupek.
Śmieję się z jego wyznania.
- Ja też/ - przyznaję.
- Kiedy cię urażę, albo będę nieznośny po prostu daj mi w twarz, ok? - pyta, a ja nie wierzę, że właśnie w takich momentach jak ten dzisiaj (czyt. wczoraj) mam mu po prostu przywalić. - Zrobisz tak?
- Nie. Chyba sobie żartujesz. - dźgam go w policzek, a ten się śmieje.
- Zrobisz to! Zrobisz! - namawia mnie. - Na jutro postaraj się wyspać. I nie śnij o mnie, bo będę musiał tutaj przyjść! - robi dzióbek i odchodzi.
Jeszcze nie mogę uwierzyć, że mam przyjaciela. Tak z godziny na godzinę!
Kiedy biorę prysznic znów zamykam na klucz wszystkie drzwi prowadzące do łazienki. Nigdy nie mam pewności czy w trakcie mojego użytkowania ktoś tutaj po prostu nie wejdzie. Taki ktoś jak Beau, który już pięć minut stoi pod drzwiami i próbuje je otworzyć.
- Beau, zaraz wychodzę! - krzyczę do niego by się uspokoił. Rzecz jasna jestem dopiero w połowie kąpieli, więc nie mogę tak po prostu wyjść.
- Lie, to mi zajmie tylko minutkę! - błaga bym mu ustąpiła. - Nawet nie spojrzę w twoją stronę!
Nasza "rozmowa" toczy się niczym koło. Ja biorę prysznic, a Beau dobija się do drzwi. Chyba ktoś jeszcze przyszedł bo słyszę czyjąś kłótnię.
- Beau, daj jej pięć minut! - krzyczy przybyły osobnik płci męskiej.
- Chcę tylko zabrać mój telefon! - tłumaczy Beau.
Zaraz rozpęta się piekło, myślę. I to przeze mnie. Dobra, otworzę mu te cholerne drzwi!
Ale kiedy już mam wychodzić spod kabiny prysznica ktoś niespodziewanie otwiera drzwi.
- To tylko ja. - oznajmia Beau. Mam nadzieję, że nie patrzy w moją stronę. W prawdzie drzwi do kabiny są ze szkła które ma tę właściwość, że rozmazuje wszystko co się za nim znajduję. Jednak nigdy nie ma się pewności...
- Beau wychodź! - teraz już rozpoznaję, kto kłócił się z Beau. To był Lukey, a teraz najwyraźniej też postanowił wejść do łazienki.
- Czy ja już naprawdę nie mogę wyjść spod tej kabiny?! - pytam.
- Możesz! - krzyczy na cały głos Beau. - Chętnie popatrzymy!
Nie ruszają się z miejsca. Luke się śmieje, Beau zresztą też. Zaraz przybiega Daniel i dotłacza do grupy obserwatorów. Z moich ust wyrwało się głośne westchnienie. Znowu śmiechy.
- Lukey, jeśli liczysz na to, że ujdzie ci to na sucho to się mylisz! - próbuje udawać zagniewaną, ale tak naprawdę śmieję się razem z nimi.
- Mam go tam wciągnąć? - pyta Skip. Przeczę. - Mówiłaś, że nie ujdzie mu to na sucho! Nie dotrzymujesz słowa!
Teraz to dopiero jest nam do śmiechu. Byłabym stała pewnie tak całą noc i ranek. Na szczęście wybawił mnie Jai i wypchał wszystkich na zewnątrz.
- Wybacz mi ich. - mówił kiedy zamykał znowu drzwi na klucz. - Są...
- Nieznośną bandą zboczeńców! - mówię dla żartów.
*Jai*
- Banda zboczeńców! - krzyczę już z samego rana kiedy Beau i Luke pojawiają się w kuchni. Podaję im ich porcję płatków z mlekiem. - Dziewczynę swoją podglądajcie!
Śmieją się. Mi też jest do śmiechu chociaż wiem, że powinien stawić się w obronie Charlie.
- Obudziła się? - pyta Beau. Oboje stoją bez koszulki, tak samo jak ja.
- Chyba nie. - odpowiadam. Brooks bierze gitarę i pędzi do pokoju Lie. Oboje z bratem idziemy za nim.
Wskakujemy na jej łóżko i robimy dziwne pozy. Już po chwili towarzyszy nam piosenka "I'm sexy and I know it". Śmiejemy się i skaczemy po łóżku. Wszystkim udziela się dobry humor - nawet naszemu zaspanemu śpiochowi. Mój brat bliźniak próbuje śpiewać i już po chwili wyciągamy Lie za nogi z łóżka. Mamy przy tym dużo śmiechu i zabawy.
W trakcie pierwszego podejścia prawie ściągnęliśmy z niej spodenki od dresu!
*Beau*
To było coś! Nie każdego ranka chodzimy i budzimy tymi sposobami każdego z domowników! Była zabawa!
- Dobra! Koniec tego! - krzyczę na cały głos. - Idziemy na śniadanie.
Dojadam moje płatki, a w między czasie mówię Charlie gdzie może znaleźć płatki, talerze, sztućce i mleko.
Po skończonym śniadaniu idziemy się ubierać. Biegnę do łazienki, żeby zająć ją wcześniej od Charlie. Niestety - ktoś już mnie wyprzedził. Spod prysznica dobiega nas głos Jaia śpiewającego nasz nowy kawałek.
Walimy w drzwi. Jednak on nie otwiera. Postanawiam posunąć się do wczorajszej taktyki.
*Charlie*
Beau wyjmuje spinkę do włosów i wsadza ją w szparę między drzwiami. Nie uda mu się. Już chcę wracać do siebie kiedy potykając się o własne nogi wpadam na Lukea.
- Ale masz niefart! - dotknęłam ręką mojego nosa. Krwawił. Nie lubię krwi.
Kręci mi się w głowie, dopiero co zjedzone śniadanie podchodzi do gardła. Chwytam się ściany by nie upaść. Czuję się tak jakbym tonęła. Zza wody słyszę przyciszone głosy. Beau przestał majstrować przy drzwiach i teraz oboje z bratem klęczą nade mną. Okazuje się, że osunęłam się na ziemię. Podtrzymując mnie w talii ruszamy do salonu. Luke biegnie obudzić Ginę. Nie wiemy co mamy robić. Przed Giną zjawia się Jai. Cały czas świat wokół mnie wiruje. Czuję tylko jak Beau podtrzymuje mnie ramieniem.
Jai podaje nam mokrą szmatkę i każe mi trzymać głowę w dół. Z trudem wypełniam jego polecenie. Przykłada mi szmatkę do krwawiącego wciąż nosa. Szczypie.
Zjawia się mama chłopaków. W szlafroku, cała przerażona patrzy na mnie. Nie umiem odgadnąć jej wyrazu twarzy.
- Biedne dziecko! Co się stało? - zwraca się do Beau.
- Wpadła na Lukeya. - ciężko oddycham. Robi mi się niedobrze, ale nie wymiotuję.
- Nie lubisz krwi? - teraz Gina pyta mnie. Cicho przytakuję. - Kiedy nos skończy krwawić zawołajcie mnie. Idę się umyć.
Po paru minutach nos przestaje krwawić. Wszystko wraca do normy chociaż i tak mam ochotę zwymiotować.
- Fuck! - klnę pod nosem. Właściwie nie wiem czy można nazwać to kleniem pod nosem. Przecież mój jest rozwalony!
Odkładam na bok ściereczkę. Chłopcy patrzą na mój nos ze zdziwieniem.
- Jest aż tak źle? - jęczę. Przytakują.
Przychodzi już ubrana Gina. Ogląda mój nos z daleka.
- Trzeba będzie jechać do szpitala. - oznajmia. Beau już ubiera buty, tak samo jak Luke. - Chyba jest złamany.
Pomagają mi się ubrać i przykładam sobie ściereczkę do nosa. Pierwszy dzień wakacji, a ja już z kontuzją!
Gina nie może jechać z nami, ponieważ musi iść do pracy. Ale za to zabiera się z nami Jai. W drodze dzwonią do Skipa i Jamesa powiadając o moim feralnym wypadku.
Przed szpitalem zatrzymujemy się i wysiadamy. Mogę iść o własnych siłach, ale chłopaki upierają się by mnie ponieść. Stawiam na swoim.
- W czym mogę pomóc? - pyta od progu pielęgniarka. Wyjaśniamy jej całą sytuację oraz pokazujemy
nos. Jest trochę przerażona tym widokiem.
- Jesteś niepełnoletnia? - pyta. Potakuję. - Wszyscy jesteście niepełnoletni?
- Charlie to jedyna niepełnoletnia. - wyjaśnia Jai. Siadam na krzesełku. - W gabinecie podpisze ktoś z was oświadczenie, że wyrażacie zgodę na leczenie. Sala numer 108. Dać wam wózek?
Odmawiam. Pomimo tego, że nie lubię krwi już mi jest lepiej. Bez czekania wchodzimy do gabinetu. Doktor wyprasza wszystkich prócz mnie i każde się położyć na kozetce. W trakcie nastawiania mi nosa wypytuje mnie o różne rzeczy.
- Jak się tak załatwiłaś? - pomimo tego, że mnie zagaduje i tak boli.
- Wpadłam na kolegę. - patrzy na mnie z niedowierzaniem. - Jednego z bliźniaków. Z całej siły.
- Nie jesteś stąd?
- Nie. Jestem na wakacjach. - doktor się śmieje. Jest staruszkiem, pewnie zaraz ma przejść na emeryturę.
- Piękny początek wakacji. Dużo czasu spędzasz w szpitalach?
- Bardzo. Zwykle odnoszę dużo obrażeń.
- Zła koordynacja ruchowa?
- Coś jakby to. Jestem strasznie rozkojarzona.
- I już po sprawie. - oświadcza, a ja wzdrygam się na myśl jak teraz muszę wyglądać. Doktor uśmiecha się serdecznie. - Nie martw się. Nie wygląda to tak źle. Oczyściłem ranę i przykleiłem plasterek. Gdyby bardzo bolało weź tabletkę przeciwbólową. Zgłoś się za trzy tygodnie we sobotę. Zobaczymy czy się już wszystko pięknie zrosło. Niech któryś z twoich kolegów przyjdzie podpisać papiery!
Wychodzę z gabinetu. Nie lubię szpitali, nie lubię, nie lubię! Cała jestem zesztywniała. Luke od razu obejmuje mnie ramieniem.
- Beau, idź podpisać dokumenty. - wchodzi do środka, a my wychodzimy z budynku.
- Było aż tak źle? - pyta Jai.
- Nie, dlaczego?
- Strasznie krzyczałaś. - odpowiada Lukey. Nawet nie wiedziałam. - Nosek boli?
- Zamknij się Lukey. Zaraz ty zostaniesz bez nosa! - grożę mu, a on jeszcze głośniej się śmieje. Daję mu kuksańca w bok.

Kiedy mamy już wsiadać do auta zauważam Daniela, Jamesa i Toma. Czekają przy czerwonym volkswagenie. Stoi przy nich też śliczna, brązowowłosa dziewczyna. Ma na sobie wysokie szpilki, białe szorty oraz luźną bluzkę. Krzywię się na jej widok i strasznie bolą mnie stopy. Zastanawiam się jak ona potrafi ustać na takim wysokim obcasie. Ja sama nigdy nie założyłam szpilek. Nie licząc tego jednego razu kiedy musiałam wprosić się na urodziny naszej szkolnej "Królowej". By za bardzo nie wyróżniać się z tłumu musiałam włożyć czarne szpilki. I tak całą resztę wieczoru spędziłam chodząc boso.
Wszyscy są wyraźnie zmartwieni. Próbuję się uśmiechnąć, by dać im znać, że ze mną wszystko ok, ale chyba mają to gdzieś.
- Co się stało? - pyta niespokojny James.
- Żyjesz jeszcze? Wyglądasz jak trup! - drze się Skip.
Podbiega do mnie Tinny. Przykucam na jedno kolano i już po chwili podnoszę go na ręce. Przytula się do mojego ramienia. Wszyscy milkną.
- Do twarzy ci w tym plasterku. - jako jedyny powiedział coś sensownego. Całuję go w policzek, a wszyscy wzdychają zauroczeni.
- Martwiłam się o ciebie. - wyznaję i stawiam go na ziemię.
Jai niczym mój ochroniarz uspokaja i odgania ode mnie całą zgraję.
- Pytania w domu. - i już siedzimy w aucie.
Wysiadamy i już zaczęli się do mnie dobierać.
- Opowiedz nam szczegóły! - prosi Daniel. Owa brunetka stoi gdzieś obok Jamesa. Uspokajam wszystkich gestem.
- Potknęłam się i po prostu wpadłam na Lukea. - wyjaśniam i mam nadzieję, że tym sposobem się ich pozbędę.
- Jakim cudem złamałaś nos?! - nadal wrzeszczy Daniel. - Chyba musiałaś się z nim bić, a nie wpaść!
- Uderzyła w moją rękę. - mówi ze wstydem Lukey. - Chciałem otworzyć drzwi i w nieodpowiednim momencie na siebie wpadliśmy.
James i dziewczyna robią wielkie oczy. Najwyraźniej nam nieco nie wierzą. No cóż, taka była prawda. Chyba. Nie pamiętam czy Luke chciał otworzyć drzwi...
- Dobra, dobra! Chcę żeby dziewczyny się poznały. - teraz odzywa się James. - Veronica, to jest Charlie.
- Miki Mouse! - wrzeszczy z sąsiedniego pokoju Beau.
- Miki Mouse, Lie, Mia oraz Cher. Charlie, to jest Veronica Bravo. Moja dziewczyna. - podajemy sobie dłonie. Dziewczyna ma miękką skórę dłoni.
Dopiero teraz uświadamiam sobie, że pewnie zepsułam wszystkim wypad do Wesołego Miasteczka. Mimowolnie wzdycham.
- Boli bardziej? - pyta Veronica. Ma miękki, aksamitny głos.
- Nie. Pewnie zepsułam wam zabawę. - znowu jęczałam.
- No coś ty! Nie idziemy bez ciebie! Myślisz, że pozbawimy cię takiej frajdy?! - Beau był nieźle nakręcony. - Zostajemy!
I już siedział na kanapie, a ja zaczęłam go spychać.
- Nie, wy idźcie. Ja zostanę. - proponuję. Naprawdę nie chcę ich pozbawić dobrej zabawy, a ja nie czuję się na siłach by pokazać się w plasterku na nosie przed widownią.
- Zostajemy! - jego stronę wziął Skip. Posłałam mu mordercze spojrzenie.
- Chłopaki, ona ma rację. - wreszcie ktoś stanął po mojej stronie!
- A kto z nią zostanie?! - teraz już nasza rozmowa przeszła w krzyki. Rękę podniósł Luke.
- No widzisz?! Lukey jest chętny! - Jai Jai, Jai! Jak ja cię kocham! Mój wybawca!
Beau spojrzał na mnie z miną smutnego szczeniaczka. Zupełnie tak jak Luke, pomyślałam. Postanowiłam zlekceważyć jego spojrzenie i kontynuować.
- Nawet Luke nie musi ze mną zostawać. Prześpię się czy coś... I tyle. No, idźcie już!
- Nie. Jeśli już mamy iść niech Brooks zostanie. - Beau chce postawić na swoim.
- Nie. Charlie ma rację. Bilety przepadną. Poza tym fani będą niepocieszeni, że nie nakręciliście filmiku! - teraz Veronica kontrolowała sprawę. - Myślę, że powinniśmy iść. Luke sam się zgłosił żeby zostać. Prawda, nie zostawimy Miki Mouse bez opieki. - zaczerpnęła oddech. - Charlie i Lukey zostają, a my idziemy nakręcić filmik!
Niewiarygodne! ONA ich przekonała! Nie do wiary! Pójdą! Pójdą!
By nie stracić wiarygodności podjęłam temat fanów.
- No właśnie. Chyba nie chcecie żeby fani się złościli? - niby taka niewinna, ale potrafię dbać o sprawy. Swoją drogą ciekawe co to za "fani"... Czyżby grupa nastolatków robiła coś specjalnego?
Beau westchnął teatralnie. Daniel stoczył się z wrażenia z kanapy i mruczał pod nosem.
- Pokonani. Pokonani przez baby. Przez baby! Nie wierzę.
Natomiast James, Jai oraz Veronica (moja wybawicielka) podawali innym kurtki. W tym całym zamieszaniu nie trudno było odnaleźć jedynej osoby (poza mną oczywiście) która siedziała niewzruszona i się nie pakowała ani nie jęczała. Luke.
Patrzał w moją stronę jakby oczekiwał jeszcze jakiegoś wytłumaczenia z mojej strony. W ręce trzymał swoją komórkę. Co chwila zerkał na nią jakby spodziewał się, że zobaczy tam coś ciekawego.
- Idziemy! - zarządził Beau. - Nie chcę już patrzeć na bez nosowego Miki Mouse!
I poszli. Jeszcze parę minut po tym jak skrzypnęły drzwi frontowe siedzieliśmy jak struny na swoich miejscach zażenowani tym, że jesteśmy sam na sam w domu. W końcu odezwał się Luke.
- Chyba chciałabyś się przebrać. - zauważył. - Pomóc ci?
Pytał o to tak jakby to było tylko podanie szklanki. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że miałam na sobie jakąś o wiele na mnie za dużą bluzę (przynajmniej była ciepła i wygodna), dół od pidżamy oraz na wpół zawiązane trampki.
Pomimo to, że nie wiedziałam jak chłopak chce pomóc mi się przebrać przytaknęłam. Weszliśmy do toalety, uprzednio zabrałam ze sobą czystą bluzę z kapturem oraz rurki.
- Oprzyj się o pralkę. - zakomenderował, a ja spełniłam rozkaz.
Powoli zdejmował ze mnie koszulkę. Naprawdę dziwnie się czułam kiedy przyglądał mi się. Miałam wrażenie, że jestem jakimś półnagim eksponatem (figurą woskową) w muzeum. Potem pomógł mi założyć bluzę i zdjąć spodnie. Boże, chyba zaraz zapadnę się pod ziemię! Czułam się jak przeczkolak!
- Nie przemęczaj się. Nos w każdej chwili może znów zacząć krwawić. - wziął mnie za rękę i zaprowadził na samą górę domu. Stanęliśmy przed klapą która była lekko uchylona.
- Chciałabyś... - zawahał się i pomasował kark. - Wejść na dach?
Byłam podekscytowana. Adrenalina buzuje! Jeszcze nigdy nie siedziałam na dachu.
*Luke*
Postanowiłem pokazać Charlie mój "Sekretny Kącik" w którym przesiadywałem niemal codziennie. Był on moim kluczem do zamkniętych drzwi moich myśli. Właśnie tam rozważam wszystkie decyzje które przyszło mi podjąć w życiu. Nigdy nie spodziewałem się po sobie, że wyjawię komukolwiek drogę do tego miejsca! Nawet mój brat bliźniak - Jai nie wiedział, że tam siedzę. Więc co mnie naszło? Skąd ta pewność, że dziewczyna nie wyda mnie i nikomu nie powie o tym co zobaczy na górze? Jeśli wierzyć mi i mojemu charakterowi oraz temu, że jesteśmy do siebie w 50% podobni to powinna nie pisnąć ani słóweczka. Spokojnie, spokojnie. Wszystko przemyślałem.
Była to dla mnie pewnego rodzaju ulga - znaleźć przyjaciela... Przyjaciółkę. Móc z nią dzielić najskrytsze sekrety, które zagłębiły się gdzieś na dnie naszego serca, które zamknęliśmy na cztery spusty i zabarykadowaliśmy drzwi do nich. To właśnie ja - Luke Anthony Mark Brooks dostałem specjalny szyfr do sekretów brązowowłosej. To ja do niej dotarłem - nie kto inny.
Pozwoliłem sobie się z nią trochę pobawić. W jakim była szoku kiedy zapytałem czy chciałaby wejść na dach! Niemalże słyszałem jej bicie serca. Waliło jak młot - zupełnie jak moje.
- Ale pod jednym warunkiem. - zmarszczyła nosek, ale zaraz potem przestała i syknęła z bólu. - Nie rób tak głuptasku!
Była zdezorientowana i zszokowana. Ja też. Czy spodziewałem się swojej spontaniczności? Nie, raczej nie.
- Zamknij oczy. - posłusznie spełniła moje polecenie. Na wszelki wypadek zawiązałem jej na oczy chustkę.
Nakierowałem ją na drabinkę i prowadziłem na ślepo. Dobra, może ten pomysł z zamykaniem oczy nie był najlepszy by już przy trzecim szczeblu dziewczyna zachwiała się i omalże nie spadła.
- Ostrożnie. Bardzo powoli. - starałem się by weszła na górę żywa i w jednym kawałku. - Dobra! Stój tam gdzie jesteś. Dotarłaś już.
- Mogę już zdjąć chustkę? - spytała dziwnie piskliwym głosem.
- Nie. - jednym susem znalazłem się obok niej. - Chcesz... Podejść do krawędzi budynku?
Zadrżała. Przytuliłem ją do swojej piersi by wiedziała, że nic jej nie grozi.
- Będę cię trzymał. Nie spadniesz. Nie podejdziemy nawet do końca. - zgodziła się, chociaż cały czas drżała. Przestraszyłem się nie na żarty, że zaraz dostanie zawału! Ludzie, ja nie ukończyłem Kursu Pierwszej Pomocy Medycznej!
Ja i ona na miękkich nogach podeszliśmy do krawędzi. Przybliżyłem usta do jej szyi i złożyłem na niej pocałunek, a następnie odwiązałem opaskę z oczu. Rozłożyła ręce, tak jak w Titanicu.
*Jai*
- Dobra, ja nie zamierzam iść! - zaraz gdy zamknęliśmy za sobą drzwi Beau od razu wystrzegał się Wesołego Miasteczka.
- Obiecałeś Charlie! - Veronica była nieźle na niego wkurzona. Nie dziwię się jej. We mnie samym gniew sięgał zenitu i miałem prawdziwą ochotę przywalić bratu krzesłem.
- Nie pójdę! - upierał się Beau. Ach, te hormony!
- Ludzie, patrzcie! Beau Brooks się zakochał! Ludzie, ludzie! Róbcie zdjęcia! Gdzie paparazzi?! Kiedy będzie cm... - nie zdążył dokończyć, bo Beau walnął go tam gdzie nie powinno się uderzać mężczyzny. Daniel zwijał się z bulu ale wszyscy byli niewzruszeni.
- Beau! Ona sobie fraki wypluwa, żebyście mieli zabawę, a ty to psujesz! - James zabrał głos pod ostrzałem błyskawic z oczu swojej dziewczyny.
- Nic z tego. - zaparł się mój brat po czym z miną naburmuszonego dziecka stanął z rękami złożonymi na piersi. - Idźcie beze mnie.
Postanowiłem też zabrać głos w sprawie i próbowałem wypchać go z progu drzwi. Dziwne, że Lukey - Pookey i Miki Mouse się jeszcze nie zjawili. Ja to bym już słyszał te krzyki...
- Człowieku, opanuj się! - Skip jeszcze zwijał się z bólu ale z całej siły ze mną napierał na Bobo.
Kurwa, ile ten dupek ma siły! Spodziewałem się tego, ale żeby dwóch na jednego i nieugięty?!
- Ej, on się naprawdę zakochał. - i już James oberwał za to co powiedział.
- Nie zakochałem się! Nie zakochałem! - krzyczał raz po raz nasz rywal. W sumie to nie wiem jakim cudem dowlekliśmy go do auta - może podziałało to, że Bobo wystraszył się iż James przygniecie go do ziemi czy raczej oddanie ciosu przez Daniela...
*James*
Nie wiem jak ten uparciuch Brooks starszy mógł stać tam i zapierać się zębami i uszami... Rozumiem, biedaczysko się zakochał. Ale żeby aż nie chcieć zostawić Charlie na parę godzin?! Był przecież z nią Lukey, przy nim nie mogło jej się nic stać! A ten? Uparty, arogancki, zboczony, leniwy, podstarzały dupek stał tam i czekał!
Wzięliśmy sprawy w swoje ręce, a potem jechaliśmy już we właściwym kierunku. Na szczęście Veronica miała prawo jazdy! Beau nie byłby zdolny dojechać na miejsce...
*Charlie*
Po prostu musiałam to zrobić! Rozłożyć ramiona, zamknąć oczy... Wziąć głęboki wdech. Aż zapomniałam, że nie jestem sama! Przecież za mną stał mój przyjaciel Brooks. Nie byłam pewna co powinnam zrobić - czy odezwać się i przerwać cudowną chwilę beztroski czy też stać tak i stać? Zanim jednak coś postanowiłam Brooks wyprzedził mnie i wplótł palce w moje.
Oboje staliśmy tak z wyciągniętymi ramionami. Wdychaliśmy powietrze, ale przyznam się, że nie tylko to wdychałam. Woń jego perfum... Gdyby tak obrócić się i popatrzeć mu w oczy albo pocałować... STOP! Rozmarzyłam się. Co ty sobie w ogóle i w szczególe myślałaś Charlie! Tak nie można! To Luke, kolega. Zgłupiałaś?!
*Luke*
Wdychałem zapach jej włosów. Pachniały nieziemsko cynamonem. Aż nie miało się ochoty od niej odrywać.
Wtuliłem twarz w jej włosy. Wzdrygnęła się nieświadomie. Ale nie odpędzała mnie. Rozkoszowałem się ciepłem jej ciała.