środa, 9 lipca 2014

Koniec końców

Więc odchodzę. Tak po prostu, bo pisanie tego nie jest dobre. Wszystko jest do bani. Dziękuję, że byliście.  Przepraszam za niedodawanie rozdziałów i obietnice. Nie usunę histori. Nie proszę o zrozunienie. Możecie płakać przy czytaniu i być złymi
Nie wrócę
- Autorka - Weronika
Planowałam smutne zakończenie.
Dla dociekliwych: Jai skończył w więzieniu, ona umarła, Gina już się nie obudziła. Daniel był szczęśliwym ojcem. Luke się załamał i popełnił samobójstwo. Planował mieć dzieci i wierzył,  że ona nie umrze. Nikt nie trafił do nieba, bo go zwyczajnie nie ma.

poniedziałek, 26 maja 2014

XXVII - Megan i Pan Fasolka

*Gina*
Podchodzę do okna w swoim pokoju i odsłaniam widoczek na park znajdujący się po przeciwnej stronie ulicy. Ciągle myślę o słowach swojego syna. Czy naprawdę wyrzuciliśmy go z wnętrza rodzinnej miłości? Czy Beau też tak się czuje?
Kręcę głową, jakbym chciała w ten sposób pozbyć się negatywnych myśli. Tak naprawdę nie chcę przyznać, że to, co powiedział Jaidon jest prawdą. Stworzyliśmy zupełnie nierealną szczęśliwą rodzinę, pragnąc, by Charlie poczuła się wśród nas szczęśliwa za wszelką cenę. Wysoką cenę.
Odgarniam kosmyk brązowych włosów, nieco zniszczonych przez lata życia, ale wciąż dobrze trzymających się. Ulica jest nieruchliwa i jakby zamarła, nasłuchując dalszych rozwojów wydarzeń. Mam wrażenie, jakby drzewa i wiatr obarczały mnie winą, za teraźniejszą sytuację. Jestem w końcu ich matką, powinnam kochać wszystkich bez wyjątku na to, jacy są!
Ukrywam twarz w dłoniach. Nie płaczę. Nie mam na to siły, zupełnie jak Charlie. Może i byłoby łatwiej wylać potok łez, a potem stwierdzić, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i nie ma się czym martwić. Jednak tak nie jest, co można chociażby dostrzec po napiętej atmosferze w tym domu.
Ogarnia mnie senność. Leki, które zażyłam w środku nocy powoli zaczynają współgrać z melancholią ogarniającą moje ciało. Zasuwam białą, koronkową firankę i kładę się na miękkiej pościeli. Brakuje mi kogoś, kto przytuliłby mnie i powiedział, że jakoś dam sobie radę.
Po chwili oczy ciążą mi niemiłosiernie i zapadam w głęboką ciemność. Tej nocy o niczym nie śnię.

*Beau*
Kiedy wracam do domu, jest grubo po północy. Księżyc oświetla uliczkę prowadzącą wzdłuż szeregu
kolorowych domków w Melbourne. Nogi plączą mi się czasem. Lepię się od potu. Dzisiejszy dzień był dla mnie istnym wyzwaniem, ponieważ ja i mój chłopak cały dzień spędziliśmy na siłowni.
Rozglądam się niespokojnie, kiedy słyszę skrzypienie otwieranej furtki i czyjeś kroki. Zarys postaci pojawia się przede mną; jest tego samego wzrostu.
- Cześć, Beau. - mówi owy głos, a potem chce mnie uniknąć, ale nie pozwalam na to. Blokuję dostęp na przeciwległą uliczkę. Jai zakasał rękawy i zadarł głowę do góry, by wydać się większym. Popycham go lekko i gestem ręki wskazuję na nasz dom. Młody Brooks zaciska zęby. - Powiedz mamie, żeby się nie martwiła. Tylko jeden skok i będzie po wszystkim.
- Na pewno wszystko dobrze, bracie? - mówię, a mój głos odbija się echem. W oddali słychać przejeżdżające auta. Martwię się o młodego. Wiem, że wplątał się w jakieś nieciekawe towarzystwo.
Jaidon uśmiecha się od niechcenia i drapie się w skroń. Ku mojemu zaskoczeniu kręci głową i odchodzi na pobliską ławkę. Idę za nim i obaj siadamy na pamiętnej ławce, na której po raz pierwszy zwymiotowałem po trzech kubeczkach lodów waniliowo-kiełbaskowych. Patrzę na Jaia i daję mu czas na podjęcie męskiej decyzji. Nastolatek bawi się swoim kolczykiem w brwi i to raz zakłada, to zdejmuje beanie, które mierzwi mu włosy.
- Cholernie mnie to przygniata. Ta cała afera ze ślubem. - mówi w końcu, a ja otwieram usta, by zaprzeczyć, ale muszę stwierdzić, że młody ma rację. Nie myli się; wszyscy dostali bzika.
- Full of shit* - mówię akcentując każdą literę. Nie jest to tak, że jestem po jakiejkolwiek stronie tego problemu. Nie boli mnie to, że mama nie opiekuje się mną tak, jak robiła to, gdy miałem osiem lat i prosiłem ją o baterie. Ja mam swoje życie, poukładane w miarę możliwości. Ale mam też braci, którzy wciąż jej potrzebują. Bo tak naprawdę Jai jest jeszcze małym, śmiesznym, zagubionym dzieciakiem potrzebującym rodziców.
- Pójdziesz? - pyta stukając w poręcz ławki. Przebiera nerwowo nogami. Mrugam zaskoczony i uświadamiam sobie, że mówi o ślubie Charlie z Lukiem.
- Pójdę. - mój brat mruczy coś pod nosem. - A nie powinien?
Jai mierzwi sobie czuprynę. Wyjmuje z kieszeni paczkę papierosów. Spoglądam na nią z odrazą i wytrącam mu ją z ręki. Wydaje się być zły, ale nie na tyle, by podnieść ją i ponownie wyjąć tą trutkę.
- Słuchaj, Jai. Wiem, że jest ci ciężko, wiem, ile dla ciebie znaczy Charlie. Ale pewnych rzeczy nie można zmienić, w tym także uczuć. - wygłosiłem swoją przemowę, kiedy młody się wtrącił.
- Nie Beau! - krzyknął i zerwał się na nogi. Zacisnął pięści i szczęki, nozdrza drgały mu gwałtownie. - Nic nie wiesz o tym pieprzonym gównie! Chcę, żeby ona była moja! Chcę, żeby przy mnie była! Ona nie ma umierać! Ma żyć! Ma być szczęśliwa, ze mną!
Jai za wszelką cenę starał się być twardy. Zamknął oczy, ale wiedziałem, że pod powiekami czają się niechciane łzy. Zawsze dbał o to, by ludzie dookoła nie dowiadywali się o jego prawdziwych uczuciach, a teraz cała skorupa pękła, a światło dzienne ujrzało miliony jego zmartwień.
- Wiesz, co mnie najbardziej boli? Wiesz? - zapytał, podnosząc papierosa i zapalając go. - Boli mnie kurwa to, że mama tak bardzo się z nimi cacka. Że oprócz zakochanej parki nic się dla niej nie liczy. Zapomniała, że ma jeszcze dwóch synów, jednego na wychowaniu! I wiesz, co tak naprawdę sądzę? Że ona nas nie kocha. Nie kocha mnie. Za to, że chcę Charlie. Za to, że ciągle stwarzam jakieś problemy. Za to, że nie jestem słodki jak Luke, nie mam dziewczyny idealnej i ciągle jestem kulą u nogi! Ona mnie za to nienawidzi!
Młody Brooks wymachiwał rękoma z wściekłości. Jego twarz przybrała barwę dorodnego buraka. Raz po raz kopał w metalową czarną nogę od ławki, dając upust wściekłości. Jego czapka ześlizgnęła mu się z głowy i upadła na chodnik. Kopnął w nią i popatrzał na mnie ze złością. Czekałem na kolejny wybuch niepowstrzymanej furii.
- Kurwa, Beau, ja kradnę samochody! Palę, upijam się do nieprzytomności! Wyjeżdżam - kolejny kopniak. - A kiedy wracam, co zastaję?! Szczęśliwą R-O-D-Z-I-N-K-Ę! W której ja nie mam prawa uczestniczyć! Wszyscy mnie nienawidzą, wszyscy posądzają mnie o chorobę Charlie! Chciałbym się cofnąć do dnia, kiedy pierwszy raz ją spotkaliśmy! Chciałbym wtedy po prostu powiedzieć jej coś, co by ją zabolało, zniszczyło i dzięki temu miałbym spokój! Ale nie?! Nie mógłbym, bo przeklęte uczucia są silniejsze!
Wstałem i wytarłem spocone dłonie o spodnie. Widywałem wiele razy napady złości u braciszka, jednak nigdy nie mówił wprost o swoich uczuciach. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak mało czasu spędzałem z nim, w domu i przy mamie. Jak bardzo go zaniedbywałem? Do tego stopnia, że śmie twierdzić, że nikt go nie kocha. Jak mogę być tak potwornym starszym bratem?
Kiedyś, możliwe, że parę lat temu, miesięcy lub dni... To wydaje się jak sen - odległy i nierzeczywisty. Kiedyś chodziliśmy zwartą grupą po mieście i razem szukaliśmy guza. Nagrywaliśmy filmiki i byliśmy Just Another Name Of Silly Kids In Another Nation. Dzieci, kochające dobrą zabawę. Więc, gdzie teraz jesteśmy? Przyrzekaliśmy sobie wszyscy na śmierć i życie, że nie opuścimy siebie aż do dnia, w którym nie pozostanie na świecie ani jedna Janoskianator. Codziennie wstawaliśmy skoro świt, wrabialiśmy ludzi w różne dziwne historyjki. Gdzie podziało się Janoskians? A gdzie są teraz Luke i Jai? 
Odchrząknąłem. Chyba zrobiłem się zielony na twarzy. Jai nieco się uspokoił, ale jego twarz wykrzywił grymas obrzydzenia. Myślę, że podejrzewał, o czym właśnie sobie przypomniałem.
- Jai... - chciałem mu powiedzieć, jak bardzo kocham go takim małym, jak bardzo mama i ja go potrzebujemy, ale te słowa nie zostały wypowiedziane. Jai rzucił mi spojrzenie pełne pogardy i odszedł. Zatrzymał się jeszcze na chwilkę i powiedział:
- No właśnie, Beau. Gdzie podziało się prawdziwe Jano? - nie wytrzymałem napięcia. Ten dzieciak miał rację. Odkąd pojawiła się Charlie, nasze zwykłe życie runęło. Teraz to ona była centrum całego Układu Janoskiowego. 

*Daniel*
Zapukałem do drzwi domu Brooksów. Było już po siódmej i miałem nadzieję, że chłopaki oglądają właśnie coś w telewizorze. Kiedy nie usłyszałem kroków, zadzwoniłem po raz drugi, po czym sprawdziłem, czy zamknięto drzwi. Podszedłem do czerwonej skrzynki na listy, liczącej już sobie ponad dwadzieścia lat i wyjąłem z niej pocztę. Rachunku, upomnienia z bibliotek i wypożyczalni, natychmiastowy nakaz pojawienia się na policji i coś jeszcze.
List był zapakowany w żółtą kopertę ze znaczkiem Australii oraz naklejką kangura. Pomyślałem, że to kolejny list od fanek czekających z utęsknieniem na kolejny nasz zwariowany filmik, do którego nie mieliśmy głowy. Na odwrocie widniały niezgrabne literki napisane niebieskim atramentem, składające się w jedną całość.
"Pan Daniel Sayhounie, przebywający aktualnie w domu państwa Brooks, znajdujący się właśnie w tym momencie obok czerwonej skrzynki pocztowej, czytający ten list. Proszę, otwórz go."
Zaintrygowany i jednocześnie przestraszony odwróciłem głowę z nadzieją, iż nadawca znajduje się w pobliżu. Pomyślałem, że zostało to podrzucone dopiero przed chwilą, ale wiedziałem, że to nie jest prawda. Usłyszałbym szczęk otwieranej skrzynki, która dość mocno piszczała.
"Nie próbuj się ze mną kontaktować." - tak brzmiało pierwsze zdanie.
Teraz już naprawdę nie miałem pojęcia, co się dzieje. Kto do mnie postanowił napisać i dlaczego mam nie odpisywać?
"Myślę, że gdybyś dowiedział się, kim jestem, prawdopodobnie uznałbyś mnie za wariatkę. O ile już mnie za nią nie wziąłeś. Uprzedzę twoje pytanie, nie jestem Janocośtam. Więc pewnie teraz twój móżdżek zastanawia się, czego od ciebie chcę i kim tak naprawdę jestem?
Jak już mówiłam, nie próbuj mnie szukać. Wiem o tobie więcej, niż ty sam. Potraktuj to poważnie. Ty natomiast nie wiesz o mnie nic, i tak ma pozostać. 
A, nie. Przepraszam, wiesz, że jestem dziewczyną. Ta informacja jest naprawdę poufna. Myślę, że jeśli uda mi się przynieść Ci ten list, to dostaniesz go we własne ręce. Myślę też, że i tak Pan Fasolka będzie chciał mnie odnaleźć."
Uśmiechnąłem się na widok nabazgranego "Pan Fasolka". To przezwisko przylgnęło do mnie, kiedy wytatuowałem sobie na knykciach kolorowe fasoleczki, które miały być... Odzwierciedleniem mnie. 
"Nie Daniel, nigdy nie spotkaliśmy się na ulicy, jak dobrzy znajomi. Nie pracuję też w tutejszym pobliskim pubie, gdzie często się wybierasz, ale zawsze jestem z tobą.
Boże, to brzmi okropniej, kiedy to teraz czytam. Dobra, zapomnij, że wogóle dostałeś jakikolwiek list od jakiejkolwiek Megan. Po prostu baw się dobrze i nie zmarnuj sobie życia, tak, jak to zrobiłam ja. 
Miłego popołudnia." 
Złożyłem list do koperty i wszedłem do mieszkania Brooksów z nadzieją, że może oni pomogą mi odnaleźć Megan.

*Charlie*
Na chwiejących się nogach zeszłam na dół i udałam się do kuchni. Słyszałam, jak godzinę temu przyszedł Daniel. Byłam ciekawa, co jest z moim młodszym braciszkiem, ale równocześnie nie miałam na tyle odwagi, by pokazać młodemu, że się boję. Bo bałam się cholernie.
Bałam się o to, że nie zdążę wziąć ślubu z Lukiem. Bałam się, że nie naprawię swoich win względem Jaia. Bałam się zostawiać chłopaków na głowie biednej Giny.
Kiedy skończyły się schody, podciągnęłam nogawki swojej pidżamki w wesołe misie. W domu było pusto, a jedynie słychać było kroki Laly, która szła napić się wody ze swojej miseczki. Zawołałam Ginę, ale nikt nie odpowiedział. Zrobiłam sobie mocną kawę, sądząc że postawi mnie na nogi, ale tylko zebrało mi się na wymioty. Dostrzegłam pozostawioną pod drzwiami pocztę, lecz nie znalazłam nic, co należałoby do mnie.
Zakręciło mi się w głowie i zachwiałam się, zrzucając przy tym szklaną misę, która rozbiła się na tysiące drobnych kawałeczków. Ktoś musi być w domu. Luke nie zostawiłby mnie bez opieki.
- Pani Brooks! - zawołałam. - Gina, jest tu kto?!
Próbowałam wstać, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a mięśnie napinały się i rozluźniały w akcie desperacji. Dostrzegłam, że drzwi do pokoju mojej przyszłej teściowej są zamknięte. Był to znak, że jednak jest tutaj.
- Mamo Brooks! - zawyłam jeszcze głośniej i po raz wtóry spróbowałam się podnieść. - Cholera białaczka. - przeklęłam pod nosem i przeturlałam się na bok, nie bacząc, że ostre kawałki szkła wbijały się w mój biały T-shirt. Jęknęłam cichutko, kiedy upadłam znów na podłogę, lecz nie poddawałam się. Odwróciłam się na brzuch i podciągając się na rękach, dotarłam do pokoju mamy Brooksów. Po schodach zbiegł zaspany Beau z rozczochraną czupryną i w koszulce z logo Dirty Pig. Kiedy ujrzał, że próbuję się podnieść, podbiegł do mnie i schwycił pod pachy niczym malutkie dziecko, które uczy się chodzić. Posadził mnie na krześle naprzeciw drzwi, a sam wszedł do pokoju swej rodzicielki.
To, co działo się potem, było splotem wielu zdarzeń, o których nie mieliśmy pojęcia, i których nie chcieliśmy przyjąć do wiadomości. Wystraszony Beau drżącymi rękoma wybierał numer na pogotowie, sprawdzając puls matki. Ja - przygwożdżona do krzesła, obserwowałam to wszystko wielkimi oczętami. Karetka podjechała dziesięć minut potem, a do domu wparowali ratownicy medyczni, taszcząc ze sobą wielkie błyszczące torby. Zajęli się Giną, podali jej tlen i wtedy wzrok jednego padł na mnie.
Allan.
 ___________________________________________________________________________
Ogromne przeprosiny dla wszystkich, który odwiedzali i czekali na kolejny rozdział, który miał się pojawiać co 2 tygodnie. Jesteście wspaniali i ogromnie cierpliwy. Big hug ♥
Od razu mówię, że mam w planach około wakacji zakończyć tę historię. Przypuszczalnie pojawi się jeszcze 4-6 rozdziałów. Mam nadzieję, że nie zawiodę was kolejny raz. 
Nowy rozdział powinien pojawić się dwa tygodnie po 1 czerwca, jakoże wcześniejsze dodanie nie jest możliwe z powodu wycieczki (28.05 - 30.05), moich urodzin (1.06) oraz wypadu na miasto z okazji moich urodzin (6.06). 
UWAGA! W związku z tym, że najlepsza osoba na świecie (moja mama) musi iść do szpitala i przypuszczalnie nie będzie jej tydzień, a ja zostanę z samymi facetami w domu (don't worry!) z rozdziałem mogą się pojawić komplikacje. Jeśli nie będę miała zbyt dużo zajęć i obowiązków, a pogoda nie będzie tak dopisywała, rozdział pojawi się ok. 15.06/18.06 :) 
Dziękuję za wyrozumiałość, miłe komentarze i motywację do dalszego pisania! Kocham was

środa, 21 maja 2014

I love you guys but I'm sorry

Chcę was ogromnie przeprosić, tych, co nie zrażali się moją debilną dupą, która zapragnęła nagle oderwać się od tego fanfiction, i komentowali nieustannie dopraszając się kolejnego rozdziału. Wiele razy obiecywałam, pisałam, a i tak wyszło, jak wyszło. Więc na wstępie ogromne, wielkie przeprosiny dla garstki, która tutaj została.
Chciałabym znowu powiedzieć, że nie miałam czasu, ale tak naprawdę miałam go wiele. Nie chcę teraz się wykręcać i tłumaczyć. Jedyne, co mogę wam powiedzieć o powodzie przerwania pisania to to, że głęboko zastanawiałam się nad sensem istnienia wszystkiego, co jest we mnie. Myślę, że więcej czasu spędzałam nad dokształcaniem swojej osobowości i gonitwą za szczęściem.
Co mnie w końcu uderzyło mocno? Po części byli to moi rodzice, a raczej mama, która przyszła do mnie i zapytała się, co chciałabym dostać na urodziny. Namyślałam się cały dzień, i doszłam do wniosku, że chciałabym, by było to coś z Janoskians. Szukałam prawie cały dzień, przeglądałam przy tym filmiki i puszczałam na okrągło Real Girls Eat Cake. Drugi powód mojego powrotu brzmi następująco - najlepsza osoba na świecie, która sprała mój mózg. Składam jej hołdy za te rozmowy, podczas których przyznała się do czytania mojego fanfika i prosiła mnie o kolejne rozdziały. Nie powiem - bardzo mnie to ucieszyło i jakby otwarło oczy.
So... Nie będę miała do was żalu, jeśli stwierdzicie, że macie mnie gdzieś z powodu mojego chamstwa. Jeśli jednak postanowicie dać mi kolejną szansę, postaram się jej nie zmarnować i dokończę opowieść o Luku, Charlie, Beau i Jaiu.
Jedyne, co chcę wam jeszcze powiedzieć, to wielkie dzięki dla wszystkich tych osób, które nieustannie domagały się nowego rozdziału. Dziękuję nowym osobom, które tu trafiły, dziękuję starym, za to, że dotrzymywały towarzystwa samotnym postaciom. Czuję, że się za wami stęskniłam, i że właśnie to było mi potrzebne - regeneracja sił. I hope that nie zawiodę was ponownie i uda mi się dokończyć historię. Love ya so much guys ♥ 
Stay with me
Rozdział następny (niepoliczalny jak dla mnie) pojawi się jeszcze w ten weekend, ostatecznie w poniedziałek. Ponieważ 28,28 i 30 będę całkowicie (nie) odcięta od internetowego świata, nie przewiduję odpowiadania na wasze komentarze w tamtym czasie. 

niedziela, 30 marca 2014

XXXVI - "Nie zapominaj, że jesteś częścią naszej rodziny! Przepraszam, ich rodziny! wskazał na zdjęcie oprawione w ramkę, na któym widniały dwie uśmiechnięte postacie - Gina i Luke."

Serdecznie Was przepraszam!
W związku z tym, że przeżywałam chwilowy kryzys zdrowotny utraciłam dostęp na dwa miesiące do tego konta. Tzn. zapomniałam hasła. Dziś ok. 18 udało mi się zalogować. Chcę was przeprosić i błagać na kolanach o wybaczenie, a jako cząstkę przeprosin, nowy rozdział!
Szczerze mówiąc nie chciałam dalej pisać, ale Janoskians są tak cudowni, że nie da się nie dokończyć tej historii! 
Rozdział pragnę zadedykować wszystkim tym, którzy byli, są i będą ze mną, i którzy niecierpliwie czekali na dalszą historię Charlie. Kocham was mocno ♥
***
*Charlie*
Dzisiejszej nocy nie spałam. Może właśnie tak mam odpokutować za to, że przeze mnie bliźniacy się kłócą? Ciągle są jakieś dramy, bójki... Do cholery, zawsze myślałam, że bliźniacy powinni się nawzajem wspierać, ale gdy pojawiłam się ja...
Wiem, że to wszystko przeze mnie. Wiem, że Jai... Wiem o tym, że ranię oby dwóch - tak czy inaczej. Wiem też, że Jai nie jest tym "gorszym" ani "lepszym" bliźniakiem. Tak samo Luke. Czy można kochać oby dwóch facetów? Wiem, że Luke jest dla mnie wszystkim i, że gdybym teraz miała powiedzieć mu jak bardzo go kocham, to pewnie bym to zrobiła, ale z drugiej strony...
Nie chcę mówić, że użalam się nad Jaiem i tylko z tego powodu chcę załagodzić sytuację na wszelkie możliwe sposoby. Jai jest dla mnie jak brat... Chociaż bracia pewnie nie zakochują się w swoich siostrach.
Miłość... Ma wiele definicji. Ja chyba nie należę do żadnej z nich. Jestem oddzielną grupą miłości. Jestem jak pusta chorągiewka powiewająca samotnie na wietrze. Nienawidzę tego. To jakieś nieludzie... Bóg każe mi... Wybierać? Czy naprawdę chce, żebym wybrała pomiędzy Jaiem a Lukiem? Oh, proszę... Proszę.

Nad ranem budzę się z ogromnym bólem głowy. Luke jednym susem jest już przy mnie. Dzisiejszej nocy spaliśmy osobno. Nikt nie nalegał. Wiem, że teraz jestem... Jego narzeczoną. Boję się. Najbardziej na świecie boję się zranić go i zranić Jaia. Czasami odnoszę wrażenie, że to wszystko dzieje się za szybko; że my płyniemy silnym nurtem rzeki, a czas nas goni. Tak naprawdę próbujemy przechytrzyć czas, odwrócić bieg zdarzeń. Czy żałuję, że to właśnie ja poznałam Brooksów? Nie wiem. Myślę sobie, że zbyt dużo wycierpieli przeze mnie...
Gina upiera się, żebyśmy pojechali do szpitala. Wiem, że tak by było lepiej, ale w głowie już układa mi się plan. Wystarczy go tylko zrealizować, zniknąć z świata tej rodziny. Tak więc odmawiam, a kiedy ona próbuje aż do skutku wypraszam ja z pokoju. Głowa mi pęka, wiem, że zachowuję się nieznośnie, ale w tym momencie nie myślę racjonalnie.
Cały dzień nic nie jem, nie wpuszczam nikogo do pokoju. Czasami przez drzwi dobiega mnie szloch mojego brata, który tak bardzo chciałby mnie zobaczyć. Wyobrażam sobie, jak się o mnie boi, a wtedy czuję się jak szmata; jak ktoś, kim nie jestem. Jakby nie było będę wszystkich i tak ranić - najważniejsze osoby w moim życiu. Jedynym życiu, którego nie odzyskam już nigdy.
Dopiero kiedy wszyscy zasypiają (a przynajmniej tak mi się zdaje) schodzę do kuchni i z grymasem na twarzy zmuszam się do jedzenia. Lala z ciężarem kładzie się na materacu, który dla niej pozostawiono i momentalnie zasypia. Cały dom zapada w sen, a jedyną osobą, która trzyma się jeszcze na nogach jestem ja.
Wracam do swojego pokoju i wygrzebuję spod łóżka torbę. Pcham do niej bieliznę i jakieś ciepłe ubrania. Zdążyłam jeszcze tylko wcisnąć trochę jedzenia, jakiś batonik i portfel kiedy do pokoju wszedł on...
Jai.
Był smutny, przybity, ponury. Dawne iskierki w jego oczach wygasły. Może jeszcze tliły się tam gdzieś na dnie?
Kiedy wchodzi zastygam w bezruchu. Usłyszał mnie, może nawet śledził z ukrycia każdy mój krok. Nie drżę ze strachu tylko z wyczerpania.
Jai ma na sobie szary podkoszulek z nadrukiem w czaszki i bokserki. Zaspane oczy zamykały się same. Ziewnął przeciągle i obrzucił mnie ciekawym spojrzeniem, bynajmniej nie pożądliwym.
- Ranny ptaszek, co? - jego głos odbija się niczym echo od mojej czaszki i gnieździ się gdzieś w moim umyśle. Ton jego głosu jest pretensjonalny, wręcz pogardliwy. Wiem, że Jai mnie kocha i wiem też, że ja kocham Jaia. Jest dla mnie bądź co bądź jak starszy brat.
Wszystko staje się takie skomplikowane...
- Ty też wcześnie dziś wstałeś. - mówię i odwracam wzrok, udając, że zaintrygowało mnie coś na lodówce, stojącej w rogu pomieszczenia. Jaidon śmieje się złośliwie, a potem nagle milknie uświadamiając sobie, że to chyba nie najlepszy czas na kłótnie.
Brooks numer dwa klęka przede mną i patrzy mi prosto w oczy. Uważnie studiuję jego sylwetkę, patrząc, by nie wykonał wobec mnie jakiegoś ruchu, którego ktoś mógłby uznać za poufały. Bądź co bądź zaczynałam teraz nowe życie, nawet jeśli miałoby się ono skończyć przedwcześnie.
Tak, to znaczy nie. Nadal nie mogę sobie wyobrazić pozaziemskiego życia, ale łatwiej mi o tym myśleć. Kiedyś, kiedy już będę gotowa, zabraknie mnie przy Luke'yu, Jaiu, mamie i moim małym braciszku. Kiedyś zabraknie mi czasu, żeby coś namalować, żeby podziękować po raz setny Arianie, a jednocześnie wymierzyć jej solidny cios w policzek, za to, że tak bardzo zraniła mego przyjaciela.
Chciałabym, żeby moje życie, ślub, wesele i małżeństwo ciągnęło się przez całe życie, ale wiem niestety, że to nie jest możliwe. Już niedługo, mój czas mija w zawrotnym tempie; czuję to.
- Więc... Jak się czujesz jako narzeczona? - pyta nieco schodząc z tonu, którym obdarował mnie uprzednio. Jego smukła persona patrzy na mnie niemal błagalnie, a oczy wwiercają mi się na stałe w duszę. Robi mi się go aż żal, a przez myśl przechodzi mi, że może powinnam zostawić mojego kochanego i dać szansę bliźniakowi numer 2...
Nachylam się do niego i głaszczę go po policzku. Oboje nie odbieramy tego gestu, jako wskazówkę, czy zachętę do dalszych działań. Po prostu ramię w ramię, jak równy z równym jesteśmy przy sobie.
Wzdycham cicho czując zimno jego skóry. Jai zamiera w bezruchu niczym kamienny posąg i przygląda mi się.
- Czego ty właściwie chcesz, Charlie? - pyta szeptem odpychając moją dłoń. Zdezorientowana przez chwilę przypatruję się mu, a potem, nie zastanawiając się, odpowiadam.
- Wiesz, jak to jest żyć ze świadomością, że twoje dni są policzone? Że nikt prócz tego Pana w niebie nie wie, kiedy przyjdzie Twój czas? Wiesz, jak to jest żyć obok kogoś, kto tak bardzo cię kocha, kto nie pozwoli ci odejść? Wiesz o tym? - przerywam i skupiam się na jego kolczyku w brwi. - Wiesz, czego chcę? Chcę przeżyć swoje ostatnie dni w szczęściu, spokoju. A wiesz, ile bym dała, żeby po mojej śmierci ludzie wokół mnie tak nie cierpieli? Dałabym wszystko.
Dźgnęłam go w sam środek klatki piersiowej i smutno się uśmiechnęłam. Moja wypowiedź zrobiła na chłopaku piorunujące wrażenie, bo przez chwilę milczał, a w powietrzu czuć było determinację.
W końcu wstał, wyjął dwie szklanki i zrobił mi herbatkę, a sobie kawę. Objęłam gorący kubek obiema dłońmi i usiadłam w miękkim, bujanym fotelu znajdującym się w pokoju gościnnym.
Jai klapnął na kanapę i przetarł oczy dłońmi po czym popatrzył na mnie błagalnie.
- Oczekujesz, że będę drużbą na twoim ślubie? - w tym pytaniu nie było ani arogancji, ani złości. Po prostu był ciekawy, jak daleko posunę się, by go skrzywdzić.
- Oh Jai... - mruknęłam speszona. - Wszystko odbierasz nie tak. Nie mam zamiaru zmuszać cię do czegoś. Ale nie jest mi też obojętne to, że w ten sposób będziesz ranił swoją rodzinę.
- Do której ty należysz! - wykrzyknął oburzony. - Tak czy siak będę zawsze kogoś ranił! Nie zapominaj, że jesteś częścią naszej rodziny. Przepraszam, ich rodziny! - wskazał na zdjęcie oprawione w ramkę, na którym widniały dwie uśmiechnięte postacie - Gina i Luke. Nie było Jaia. - Jak mam odbierać to, że najpierw dajesz mi znaki, że mnie pragniesz, po czym umawiasz się z moim bratem?! Powiedz mi jak!
Nieoczekiwanie wydawałoby się, twardy jak skała Jai wybucha płaczem. Po jego ciemnych policzkach spływają łezki, oczy są szklane. Nie wiem, co robić. Mam go przytulić? Powiedzieć, że rozumiem?
Ale ja nic nie rozumiem. Ja tylko wiem, że cała ta sytuacja jest trudna. Nawet bardzo.

*Gina*
Wstałam dzisiaj wcześniej. Przed poranną toaletą chciałam jeszcze zajrzeć, czy u Charlie wszystko gra. Nie było jej. Zmartwiłam się tym, bo wiedziałam, że gdyby dziewczyna wyszła gdzieś sama, na pewno by zemdlała. Widzę, jak Luke próbuje być twardy. Mój mały synek... Ale i tak całe to zamieszanie zostawia na nim ogromny odcisk swojej łapy. Wiem, że Lie jest jego pierwszą ogromną miłością od wielu lat, nie licząc paru małych romansów, z których zawsze wychodził obronną ręką.
Słyszę, jak czasem chlipie w łazience czy pokoju i powtarza ciągle, że nie pozwoli, by Ona odeszła.

Na schodach staję jak wryta i przysłuchuję się kłótni Jaia z Charlie. Wpierw chciałam zbesztać syna za to, że denerwuje Lie, która powinna się oszczędzać, ale w końcu, czując, że gdybym teraz weszła do pokoju, rozpętałoby się piekło.
Docierają do mnie urywki ich kłótni, słyszę zrozpaczony głos ich dwoje. Kłócą się o siebie, o to, że będę teraz jej teściową, a przede wszystkim wytykają sobie ból, jaki wiąże się z byciem rodziną.

Myślałam, że Jaidon Brooks jakoś to wytrzyma.

poniedziałek, 24 lutego 2014

XXXV - Zamknij się!

*Jai*
Znalazłszy się w parku rozładowałem swoją złość na koszu na śmieci, który stał nieopodal. Bolała mnie potem noga, ale nic sobie z tego nie robiłem.
Parę razy ktoś próbował odciągnąć mnie na bok, ale po paru razach ten ktoś dał za wygraną i odszedł.
I dobrze, pomyślałem, ale zaraz zrobiło mi się smutniej.
Byłem sam.
I znowu ktoś odciągał mnie od kosza. Tym razem silne ramiona jakiegoś grubasa zdołały przeciągnąć mnie do ławeczki. Usiadłem na niej zdyszany.
Cholera, policja! Nie żebym się bał jakiejś gliny. Miałem ostatnio trochę na pieńku z tymi skurwysynami i nie chciałbym wpaść kolejny raz.
- To będzie stawianie oporu i niszczenie mienia. - usłyszałem. - I napaść na policjanta.
Wyjął chusteczkę i przyłożył sobie do nosa. Upierdliwy typek.
Postanowiłem nie zwracać na niego uwagi i chciałem odejść, kiedy kobieca dłoń chwyciła mnie za rękę i wykręciła ją do tyłu.
- Niezły chwyt maleńka. - powiedziałem i próbowałem wyplątać się w uścisku.
- Słuchaj grzecznie... Pana Policjanta. - ton jej głosu był szorstki. Oczy błyszczały, wręcz iskrzyły się. Nie widziałem jej twarzy, ponieważ miała na głowie kaptur. Jedyne co mogłem wyczuć po głosie, że jest to jeszcze młoda dziewczyna.
Puściła mnie lecz nie odeszła. Niechętnie zwróciłem wzrok na policjanta.
Był gruby, na pewno miał nadwagę. Co ja mówię - był otyły. Coraz częściej będziemy spotykali grubasów, pomyślałem. Hamburgery, frytki...
Nie wyróżniał się jakoś bardzo. Nie był ani silny, ani sprawny. Ok, no... Może miał wystarczająco dużo siły, żeby odciągnąć takiego gościa jak ja. Widziałem jednak jak ciężko dyszy.
Gdyby udało mi się teraz uciec...
Zerwałem się na nogi i ruszyłem w stronę bramy. Miałem co najmniej trzy sekundy przewagi. Jeśli oczywiście zaczęli mnie gonić.
Tak, pościg ruszył za mną. Ciężkie kroki grubasa odbijały się echem w mojej głowie. Schudnij, pomyślałem zirytowany, że tacy ludzie w ogóle mogą chodzić po ziemi.
Dziewczyna niewątpliwie też udała się za mną w pościg. Ciekaw byłem, czy biega równie szybko jak ja.
Usłyszałem wystrzał z broni i padłem na ziemię. W tej samej chwili rozwścieczona dziewczyna schwytała mnie.
- Pieprz się. - powiedziałem raczej sam do siebie.
- Na pewno nie z tobą. - założyłam mi kajdanki. No pięknie, ale żeś mnie dziewczyno wkopała.
Przypomniałem sobie o wystrzale. Chyba to ona strzelała, bo grubasek nie dałby rady.
Zerknąłem na prawą stopę. Nic nie krwawiło. To dobrze. Jednak byłem zaskoczony wystrzałem. Celowała w moją stronę!
- Cholera, chciałaś mnie zabić?! - krzyknąłem, a ona wymierzyła mi cios w policzek.
- Jeszcze jeden raz Brooks... Jeszcze jeden. - jęknąłem z bólu. - A teraz grzecznie zapłać za szkody.
Byłem posłuszny. Ta mała diablica, brzydula, cholerny demon mnie zeżre, jeśli tego nie zrobię.
- Ile się należy, Panie Władzo? - zapytałem próbując podnieść się z ziemi.


- Strzelałaś we mnie. Idiotka. - skwitowałem. Znajdowałem się aktualnie na posterunku policji. Areszt. 24 godziny spędzone w areszcie, a ze mną ona. Albo inaczej - ona pilnująca mnie.
- Cieszyłabym się, gdybyś dostał tą kulką w łeb. - oszołomiony popatrzyłem na nią.
Na pierwszy rzut oka wyglądała jak niegroźna dziewczyna. Proste włosy związane w kucyk, brązowe oczy, długie rzęsy. Była chuda, nawet bardzo. Wydawała się krucha. To było wprost niemożliwe, żeby miała w sobie tyle siły.
Zapisywała coś na kartce - z pewnością to był raport.
- Nie gap się. - usłyszałem jej szorstki głos. Próbowała udawać, że nic ją nie obchodzi to, że przez nią człowiek mógł być już martwy. - Celowałam obok nogi.
Uśmiechnąłem się drwiąco.
- Mógłbym teraz podać cię do sądu.
- Hola, hola! Inaczej byś się nie zatrzymał. - podniosła brązowe oczy znad kartki. Miała przeciętną urodę zwykłej nastolatki. Nie rzucała się w oczy, nie była super-ładna. Arogancka, nieuprzejma.
O dziwo uśmiechnęła się do mnie.
- Posiedzisz sobie tutaj, pomyślisz trochę i zwolnisz.
- Posiedzę z tobą i będę zatruwał ci życie przez 24 godziny. Przyjemne, prawda? - zaśmiała się. Lama, pomyślałem.
- Nie będę siedziała tutaj całą noc.
- Przyjdzie grubas?
- To Eddy. Nie. Mój kumpel Shoot. On jest ostry.
- Jak chili?
- Gorzej.
- Gorszy od ciebie to chyba nikt nie może być.
- Zamknij się!

niedziela, 16 lutego 2014

XXXIV - Jesteś...

*Luke*
Obudziłem się, a jej przy mnie nie było. Druga strona łóżka jakby nie dawała znaku życia. Przestraszyłem się.
Czym prędzej zerwałem się z łóżka i pobiegłem najpierw do łazienki. Nie było jej tam.
Kolejno przeszukałem cały dom. Nie licząc moich braci, którzy siedzieli wygodnie na tarasie nic się tutaj nie
działo. Zapytałem się ich, czy nie widzieli dzisiejszego poranka Charlie, ale byli zbyt zajęci sziszą, żeby mi odpowiedzieć.
Mamy nie było, a mój niepokój narastał z każdą minutą. Co ja mówię! - z każdą sekundą, kiedy przeszukiwałem każdy zakamarek domu.
Wychodząc na balkon zobaczyłem ją w ogrodzie. Ulżyło mi. Nic jej nie jest.
Miała na sobie ogrodniczki i kalosze w kwiatki. Na głowę założyła kapelusz. Jej twarz - choć zmęczona i blada uśmiechała się, a w oczach błyskały miliony iskierek, które dodawały jej uroku.
Przy jej nogach plątała się Lala. Chyba postanowiła być strażnikiem mojej księżniczki, bo nie odstępowałą jej na krok.
Charlie plewiła ogródek i podlewała kwiatki. No tak, kiedy zachorowała nikt nie przejmował się takimi drobiazgami.
Kiedy odwróciła się w moja stronę na jej twarzy dostrzegłem determinację. Nadal była piękna - pomimo bladości jej cery i braku włosów. Przerażało mnie tylko to, że taka krucha osoba mogłaby nagle odejść z mojego życia.
- Brzydula! - zawołałem, a ona podniosła oczy w moją stronę. Uśmiechnęła się od ucha do ucha i pomachała mi.
- Chodź mi pomóc idioto! - wróciła do pracy z jeszcze większym zapałem i jeszcze szerszym uśmiechem.
Pobiegłem do łazienki, ubrałem swoje stare ciuchy. Zdążyłem jeszcze zabrać parę narzędzi, które mogłyby się nam przydać w pracy nad naprawianiem ogrodu.
- Ileż można schodzić na dół! - usłyszałem jej głos, kiedy w końcu znalazłem się w ogródku. - Bierz się do pracy.
Odstawiłem narzędzia i pognałem napełnić konewkę. Kiedy wróciłem Miki Mouse właśnie zajadała się czekoladowym rogalikiem.
Przysiadłem obok niej i pozwoliłem jej dokończyć jeść zanim pocałowałem ją w usta. Kocham to robić.
- Smakujesz czekoladą. - powiedziałem wciąż nie otwierając oczu. - I pachniesz czekoladą.
Zaśmiała się. Kochałem ten jej śmiech - żaden inny nie wywoływał na mojej twarzy natychmiastowego uśmiechu.
- A ty pachniesz wodą kolońską i pastą do zębów. - powiedziała odrywając się ode mnie.
- Chwila przerwy? - zapytałem nieco zasmucony. Szczerze mówiąc miałem ochotę całować ją godzinami, tulić do siebie.
- To JA mam przerwę, nie ty. - popatrzyła na mnie łobuzersko. - Trzeba podlać jeszcze tamte kwiatki i naprawić huśtawkę. Przydałoby się jeszcze wystawić jakąś ławeczkę do ogrodu, żeby można było jeść tutaj śniadanie.
Kiedy mówiła ja wyobrażałem sobie ją i mnie w tym ogrodzie; samych, siedzących na jakieś ławce i zajadających rogaliki. W moich wyobrażeniach nie potrafiłem oderwać wzroku od twarzy Lie, a ona była nieco speszona, tak jak zawsze, kiedy przez dłuższy czas była centrum zainteresowania. Wtedy pewnie na jej twarzy pojawiłby się ten słodki rumieniec, który uwielbiałem.
Ile ja bym dał, żeby tamta chwila nie była tylko marzeniem...
- Halo, słyszysz mnie? - dziewczyna pomachała mi ręką przed nosem. - Ziemia do Luka..!
Szybkim ruchem złapałem jej rączkę (bo teraz była to rączka, a nie ręka) i przyciągnąłem do siebie dziewczynę.
Usiadła mi na kolanach i popatrzyła w oczy.
- Jesteś... - zaczęła i od razu urwała. Dałem jej trochę czasu, a ona po paru minutach milczenia i bezsensownego gapienia się w przestrzeń podjęła znowu. - Jesteś... Jesteś najlepszą, najukochańszą, najbardziej opiekuńczą istotą na tej ziemi. Jesteś jak powietrze, magnes. Przyciągasz, chociaż nie masz o tym zielonego pojęcia. Jesteś najmądrzejszym, najzabawniejszym i najromantyczniejszym chłopakiem jakiego znam. Jesteś moim powietrzem, moim światłem, moim życiem. Oświetlasz mi drogę, kiedy jest ciemno, usypiasz, kiedy boję się zasnąć. Prowadzisz za rękę przez niestabilny most, przenosisz dla mnie góry, budujesz rzeki i oceany. Codziennie zapraszasz słońce do mojego pokoju, budzisz mnie i wskrzeszasz do życia. - nieświadomie oparła swoje czółko o moje. - Pomimo tego jak wyglądam ty mnie nadal kochasz, jesteś ze mną... Przy mnie. - ujęła moją twarz w ręce. - Zawsze mnie wspierasz, pomagasz mi wstać po upadku, wyręczasz mnie w moich obowiązkach. Biegniesz za moim życiem nawet wtedy, kiedy gna ono jak szalone na rydwanie. Jesteś moim aniołem, Luke. Ktoś tam z góry zesłał mi ciebie, żebyś mnie chronił swymi skrzydłami. - na koniec pocałowała mnie długo i czule w usta. W tym pocałunku zawarte były wszystkie emocje, które kłębiły się w nas od bardzo dawna. Nasza miłość, pożądanie... Jeszcze nigdy nie przeżyłem czegoś takiego.
- Ożeń się ze mną Charlie. - powiedziałem na wydechu, po czym wstałem, ukląkłem na jedno kolano i popatrzyłem jej prosto w oczy, tak jakbym chciał zajrzeć w jej serce. - Charlie Mia, wyjdziesz za mnie?

*Charlie*
Te magiczne słowa długo jeszcze potem wirowały w powietrzu, po mojej głowie i w sercu. Nie zastanawiałam się, czułam, że odpowiedzią musi być "tak". Luke popłakał się ze szczęścia, a po pięciu minutach tuliliśmy się nawzajem złączając nasze zły w jedną całość. Nasze serca grały wspólną melodię, ptaki jakby śpiewały głośną symfonię miłości, drzewa ucichły i płakały razem z nami. Cały świat się zatrzymał pogrążony w wszechobecnym szczęściu.
Nasze przyśpieszone oddechy świadczyły o wielkiej mocy tego słowa. Tak - jakże mogło być inaczej? Tak, tak, tak, tak...! Tak, wyjdę za ciebie Luke. Kocham cię, idioto. Ty impulsywny idioto. Szalony idioto. Kochany idioto. Mój przyszły mężu. Kocham cię do cholery.
On chyba chce, żebym zmarła wcześniej niż jest mi to wyznaczone. On chyba chce mnie zabić swoją miłością. On jest niemożliwy.
Jeszcze potem długo siedzieliśmy w ogrodzie, w oku kręciły się łzy szczęścia. Trzymając się za ręce oglądaliśmy niebo przez cały dzień aż do zachodu słońca. W ciszy, otuleni grubą kołdrą podziwialiśmy nocne niebo, aż w końcu Luke wziął mnie na ręce oznajmiając, że pora iść spać. Faktycznie, dochodziła już północ.

Dziś spaliśmy razem. Ja, Luke i Lala. Obudziłam się, obok mnie Luke. Przytuleni do siebie. Uśmiechnęłam się sama do siebie na widok jego czystej twarzy; nie spowitej żadnymi zmartwieniami.
Uśmiechał się przez sen, a co jakiś czas pomrukiwał niczym młody kociak zadowolony z pieszczot swojego pana.
Odwróciłam się do niego i pogłaskałam go po policzku. Taką właśnie mnie zastał, gdy otwierał oczy. Radosne, błyszczące oczy, uśmiech na twarzy.
- Cześć. - wyszeptał. Cholera, takie zwykłe cześć, a ja już unoszę się w powietrzu.
Jego ręka czule głaskała mnie po ramieniu, po policzku. Jak zwykle lekki dreszczyk wziął nade mną władzę, a ja oddałam się w pełni pieszczotom mojego chłopaka. Właściwie to narzeczonego.
Przymknęłam oczy. W objęciach Luke czułam się bezpieczna. Niczym balonik unosiłam się w powietrzu, kiedy on mnie dotykał.

*Beau*
Właśnie jedliśmy razem śniadanie, kiedy do kuchni zeszła para gołąbków. Trzymali się za ręce. Na ich widok od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.
Mama uśmiechnęła się do nich ciepło i podała im miski z płatkami.
- Mamo... - Luke uśmiechnął się do niej promiennie. - Miałabyś coś przeciwko, gdybyśmy z Charlie... - zerknął na Jaia. - Gdybyśmy wzięli ślub?
Moja oszołomiona rodzicielka właśnie wylała sok pomarańczowy na podłogę. Zamrugała parę razy oczami, po czym przytuliła mojego brata. Miałem wrażenie, że mama nigdy nie miała tyle siły.
- Oczywiście, że nie. - mówiła łamiącym się głosem. Wiedziałem, że jest teraz szczęśliwa. Szczęśliwsza niż zwykle. - Macie moje błogosławieństwo.
Otarła łzy i przytuliła Charlie. Na szczęście nie połamała jej kości tym swoim morderczo szczęśliwym uściskiem.
- A ty Beau? - Luke podszedł do mnie.
- No wiesz... Nigdy nie myślałem, że weźmiesz ślub szybciej niż twój stary braciszek. - poklepałem go po ramieniu. - Jesteście sobie przeznaczeni.
- A ty Jai? - spojrzałem na brata. Wyraz jego twarzy mówił wszystko. Nie.
- Jasne. - wyszedł nie dokończywszy śniadania.

piątek, 14 lutego 2014

Hello (:

Szczęśliwie ogłaszam, że odzyskałam laptopa wraz z ładowarką (parę dni temu) jednak musiałam instalować system od nowa. Mam nadzieję, że mnie nie opuściliście. Dziękuję za miłe słówka pod postami. To naprawdę urocze ♥
Niestety dostąpił mnie całkowity brak weny i chociaż pracuję nad nowym rozdziałem i czytam o różnych chorobach, zabiegach, miejscach itd. to i tak to nic nie pomaga.
Ale co obiecałam to będzie!
Niestety nie mam pojęcia, kiedy dodam nowy rozdział. Chciałabym go zakończyć w ten weekend. Może jakiś mały doping?

sobota, 1 lutego 2014

I'm sorry - Dwutygodniowe zawieszenie bloga

Nie mam pojęcia, czy mam nazwać tę niedyspozycję bloga jako zawieszenie. Oczywiście potem nadal będę pisała.
Powodem tej niedyspozycji jest chwilowy uszczerbek na zdrowiu mojego laptopa, a raczej ładowarki, którą mój laptop tak kocha, że niestety musiałam oddać ich oboje do naprawy.
Otóż moja ładowarka się zepsuła i teraz muszę czekać 14 dni na pomyślne rozpatrzenie, czy naprawią to czy nie.
Ogromnie przepraszam Was. Wiem jak czekacie na kolejne rozdziały. Chciałabym dodawać kolejne przez te dwa tygodnie, niestety nie pozwala na to komputer moich rodziców. Kiedy z niego korzystam strasznie boli mnie głowa.
Mam nadzieję, że zrozumiecie to i mnie nie opuścicie. Kiedy mój laptop i ładowarka wrócą naprawieni obiecuję, że dodam bardzo długi rozdział i w miarę ciekawy :)
Jeszcze raz przepraszam i proszę o wyrozumiałość.
P.S. Nawet nie wiecie jak bardzo mi się nudzi! :(

czwartek, 23 stycznia 2014

XXXIII - Jeśli ty skoczysz, ja skoczę za tobą.

*Charlie*
Nie mogłam myśleć. Nie mogłam nic zrobić.
Wszyscy wstrzymaliśmy oddechy. Chyba... Chyba nikomu nie przyszło to na myśl.
Chciałabym teraz zostać sama. Przemyśleć co znaczy "Zabieramy cię". Co to do cholery oznacza?
Myśli na autostradzie, która znajdowała się w mojej głowie chyba miały jakąś stłuczkę, albo policja ścigała jedną z nich, bo strasznie trudno było mi myśleć.
Luke ujął moją zdziwioną, wymizerowaną twarz w swoje dłonie. Próbowałam spojrzeć mu w oczy, ale skutecznie unikał spotkania naszych spojrzeń.
Ktoś odchrząknął zza pleców chłopaka, ale on nie zważał na to.
- Kocham cię. - wyszeptał. Byłam przygotowana na to, że po tych słowach mnie pocałuje, ale on poprawił mi tylko poduszkę pod głową i wyszedł z sali.
Teraz widziałam, kto przyszedł. Jai.

Jak na zawołanie wszyscy wyszli z sali, a ja i bliźniak chłopaka, który przed chwilą wyznał mi miłość zostaliśmy sami.
Co go tu sprowadziło?
Jai zrobił krok w stronę krzesła stojącego obok mojego łóżka, ale nagle uchylił się i stanął u jego stóp. Niespodziewanie wyszczerzył się do mnie.
Zawiasy, które miały na celu powstrzymywanie łóżka przed ewentualną ucieczką chodziły bezszelestnie.
Gdzie mnie zabierają?
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię. Za bardzo cię kocham, żeby cię skrzywdzić. - usłyszałam tylko cichy, stonowany głos Brooksa.
Więc Luke nie kochałeś?, chciałam zapytać, ale zabrakło mi czasu i pogrążyłam się w ciemności.

Obudziłam się i od razu zatonęłam w miękkiej pościeli. Pachniała domem, perfumami Luke i wanilią.
Najpierw otwarłam jedno oko.
Nie, to niemożliwe.
Znajdowałam się w Niebieskim Pokoju. Pokoju, który podarował mi Luke. Pokoju, który najpierw należał do Ariany, a przez wakacje pomieszkiwałam tu ja.
Przeciągając się uderzyłam pięścią w... Nos?
- Nie chcę mieć złamanego noska tak jak ty. - usłyszałam Luke i uśmiechnęłam się sama do siebie. Chwycił mnie za rękę i przyłożył do swojego policzka.
Ponownie zamknęłam oczy i rozkoszowałam się ciepłem bijącym od mojego byłego chłopaka, który... Był teraz na powrót moim chłopakiem?
Jeśli nawet teraz znów jesteśmy parą określenie "chłopak" raczej mało pasuje do Luke Anthony Mark Brooksa. Jest dla mnie czymś więcej.
Przysunął się bliżej mnie, a ja poczułam jak kładzie swoją głowę na moich brzuchu nie puszczając mojej ręki.
- Czy może być już tak zawsze Luke? - pytam cichutko. - Nie chcę się znów kłócić.
- Nie będziemy. - zapewnia mnie równie cicho muskając opuszkami palców zewnętrzną stronę mojej dłoni. - Bardzo cię przepraszam. Jestem największym idiotą na świecie skoro pozwoliłem odejść osobie, która jest dla mnie najważniejsza.
Jego słowa z trudem przedzierały się przez szum jaki powstał w mojej głowie.
- Dostaliśmy propozycję. - mówi po kilkunastu minutach milczenia, a ja nie mam pomysłu jak skłonić go do opowiedzenia szczegółów, więc tylko palnęłam:
- Luke, nie rozumiem dlaczego jeszcze nie zwiałeś. Jestem nieuleczalnie chora, nie mam włosów, strasznie schudłam i staję się nieznośna. A ty sobie od tak... - nie potrzebował słów żeby wyrazić swoje emocje. Widziałam to co on czuje w jego błagalnym spojrzeniu - spojrzeniu, które wyrażało cały jego ból. - Przepraszam, ale naprawdę tego nie rozumiem.
Na sekundę jego oddech zwolnił. Luke z trudem panował nad swoim atakiem.
- Nie oczekuję odpowiedzi Luke. - dodaję mając nadzieję, że chłopak się uspokoi, ale na nic się to nie zdało.
Podnosi głowę i patrzy mi głęboko w oczy. Jego niebieska grzywka opadła mi na czoło. Zaciska wargi, a ja mogę obserwować jak przybierają cielisty kolor.
Nagle robi coś niespodziewanego i zarówno dziwnego. Kładzie mi swoją głowę na ramieniu, a ja nie mam pojęcia czy Brooks zacznie płakać. Ale on robi zupełnie coś innego. Głośno wciąga do płuc powietrze. Posyłam ku niemu pytające spojrzenie, a on próbuje zamaskować uśmieszek.
- Pachniesz tak jak w dniu kiedy cię poznałem. - wyznaje mi. - Przyjemna woń słodkiej wanilii. To chyba mój ulubiony zapach.
- Jeśli chcesz zostawię ci w prezencie buteleczkę, żebyś mógł mieć kawałek mnie przy sobie. - zupełnie nieświadomie mówię o swojej śmierci.
- Charlie, próbuję być silny dla ciebie, ale jeśli tak dalej podąży nasza pogawędka to nie mogę obiecać, że nie rozpłaczę się na miejscu. - mówi wstając. Przytakuję.
- Luke... - mój mózg pracuje dużo wolniej, niż się spodziewałam. Nieudolne próby zatrzymania przy sobie chłopaka kończą się bolesnym upadkiem na zimną podłogę.
Czuję się jak sparaliżowana. Kiedy jednak na powrót otulona zostaję miękką kołderką wyciągam do Lukeya rękę.
- Ja nie chcę żebyście byli silni. Płaczcie ze mną. - mówię i zapadam w głęboki sen.
_________________________________________________________________________________

Ogromne podziękowania dla Was wszystkich, którzy czytacie mojego bloga. Czuję się wspaniale wiedząc, że doceniacie mnie. Te wszystkie miłe komentarze wcale nie wydaja mi się oklepane i dziękuję każdemu z Was za miłe słowo ♥ Blog jest częścią mnie i jest gdzieś głęboko w moim serduchu. Ogłaszam, że nie zrezygnuję z pisania bloga, ponieważ... Zbyt bardzo kocham tę robotę :)
Dzięki za ponad 10.000 wejść!

Chciałabym prosić Was o modlitwę za mojego pierwszego idola, który pogubił się w życiu, ale jest dobrym dzieciakiem. Jak wiecie Justin dzisiaj ok. 4 rano został zatrzymany za jazdę po pijaku. Proszę Was jako ludzi o niewygłaszanie swojego zdania na temat jego zachowania. Po prostu bądźmy ludźmi. 

wtorek, 21 stycznia 2014

Nominacja do Liebster Blog Awards ♥

Jeeeju - to już moja trzecia nominacja. Bardzo dziękuję Daed Angel za nominację ♥ 
Zapraszam na boga Anioła

PIERWSZA NOMINACJA
DRUGA NOMINACJA

Nominacja do Liebster Awards to nominacja otrzymywana od innego bloggera, który docenia naszą pracę. Przyznaje się ją osobie o mniejszej liczbie obserwatorów - daje możliwość rozpowszechnienia i zapoznania się z nominowanym blogiem. Po otrzymaniu wiadomości z nominacją należy odpowiedzieć na 11 pytań, które zadała nam osoba nominująca po czym nominować swoje 11 blogów i zadać im również 11 pytań.

Moje odpowiedzi:
1. Co sprawia ci w życiu największą przyjemność?

Szczerze powiedziawszy jest mało takich rzeczy, które po prostu dawałyby mi pełnię szczęścia. Myślę jednak, że na pewno jest to pisanie - bloga, opowiadań. Poniekąd też rysowanie sprawia mi przyjemność (jeśli mam dobry humor). Zapominam wtedy o tym co otacza mnie wokoło i zamykam się w swoim świecie. 
O! Lubię też robić zakupy, ale bez osoby towarzyszącej. Dlaczego? Mogę wtedy w spokoju pomyśleć i nie zwracać na nic uwagi. 

2. Jaką sławną osobę chciałabyś poznać?

Jestem ogromną wielbicielką O2L i Janoskians, więc to na pewno oni są na pierwszym miejscu. Poznać chciałabym jeszcze... Arianę Grande :)

3. Czy jesteś adminką na jakiejś stronie na Facebooku? Jeśli tak podaj link :)

Niestety chyba to pytanie jest spóźnione, ponieważ byłam przez parę miesięcy adminką, lecz złożyłam wymówienie :) Powodów tu nie będę pisała, zostawię je dla siebie. 

4. Jak masz na drugie imię?

Jeśli ktoś pyta mnie o moje drugie imię zazwyczaj nie mówię mu go, ponieważ... No cóż, przykro mi to powiedzieć, ale nie podoba mi się ono. No nic, moim rodzicom się podobało i dali mi imię Klarysa. Więc jeśli ktoś pyta się koniecznie o moje drugie imię najczęściej mówię mu, że Klara, a nie Klarysa ;)

5. Jak wpadłaś na pomysł na swoją opowieść?

Prosto, tanio i łatwo czyli przez YouTube :) Natknęłam się na filmik Janoskians, kiedy na koncercie 'śpiewali' One Less Lonley Boy i popłakałam się ze śmiechu. Zaczęłam oglądać więcej filmików z ich udziałem, potem natrafiłam na blog Janoskians Poland i do zakładki FanFiction. Poczytałam trochę tego co tam było i stwierdziłam, że fajnie byłoby spróbować. 
Ostrzegam: to jest blog którego prowadzę NAJDŁUŻEJ ze wszystkich :D

6. Czym jest dla ciebie przyjaźń?

Czymś niepowtarzalnym, takim jak powietrze. Jeśli nie ma się przyjaciela jest w życiu trudniej. Zatrzymujemy wszystkie swoje myśli, a dzięki przyjaciel wysłucha, pocieszy i doradzi. Można się z nimi świetnie bawić. Są po prostu jak rodzina. 

7. W jakim stylu się ubierasz?

Trudno tu chyba mówić o jakimkolwiek stylu. Jeszcze go nie mam - ubieram się w to, co mi się podoba. Raz jest to zwiewna sukieneczka, a raz spodnie. Ale myślę, że tak naprawdę dziewczęca to ja nie jestem xD

8. Wolałabyś być sławną aktorką czy piosenkarką? 

Zdecydowanie aktorką. Sądzę, że nie potrafię śpiewać, a lepiej gram. Ale jeśli miałabym jeszcze opcję 'pisarka' to wybrałabym tę opcję z dodatkiem malarstwa :)

9. Lubisz straszne historie?

Zależy czy chodzi tutaj o straszną historię w filmie czy straszną historię, którą opowiadamy sobie przed snem w namiocie. Jeśli chodzi o straszne filmy - podaję wczorajszy przykład.
Chciałyśmy razem z moją przyjaciółką obejrzeć jakiś horror. Włączyłyśmy najpierw "Obecność" a potem "Carrie". Wyobraźcie sobie, że przy Obecności poległyśmy już... Na 3 sekundzie, a na Carrie przy minucie przy czym Ania żeby się nie bać musiała wyłączyć ekran i głos i chowając się za poduszką na ślepo wyłączała wszystko.

10. Co myślisz o karze śmierci?

Wiem jak to zabrzmi, ale nic o tym nie myślę. Ale wiem, że ludzie nie zasługują nawet na taką karę.

11. Masz aska? Daj link jak możesz.


Blogi, które nominuję:

1. http://the-janoskians-fanfiction.blogspot.com/
2. http://my-story-with-janoskians.blogspot.com/
3. http://www.make-this-last.blogspot.com/
4. http://beautifullifewithjanoskians.blogspot.com/?m=1
5. http://staythenight-fanfic.blogspot.com/p/opis.html
6. http://peril-life.blogspot.com/
7. http://igrzyskasmierciciagdalszy.blogspot.com/
8. http://ofiara-wrozek.blogspot.com/
9. http://anioly-nie-gryza.blogspot.co.uk/
10. http://lost---kingdom.blogspot.com/
11. http://light-of-dreams.blogspot.com/

Pytania:

1. Skąd czerpiecie inspirację do waszych opowiadań?
2. Jaki jest wasz ulubiony cytat z waszej ulubionej książki?
3. Jakie macie plany na przyszłość?
4. Czy istnieje taka książka w której chętnie wzięlibyście udział? 
5. Kto jest waszym ulubionym autorem/ autorką powieści?
6. Jakie jest wasze imię?
7. Skąd pomysł na pisanie takiego właśnie bloga, a nie innego? 
8. Dlaczego właśnie waszego bloga warto czytać? Jakie posiada on wartości?
9. Najważniejsza wartość w życiu dla was to? 
10. Od jakiego czasu prowadzicie bloga?
11. Co was interesuje? (w skrócie o samym sobie) ;) 


poniedziałek, 20 stycznia 2014

XXXII - Wielkie Znaczenie Życia

*Charlie*
Kiedy całymi dniami nie ma się nic co warto byłoby zrobić (oprócz bezsensowego chodzenia po

korytarzach i przyjmowania gości) pozostaje tylko zwiedzanie szpitala, którego i tak znam na wylot.
Dziwne, nigdy nie myślałam, że moim stałym domem okaże się pokój z zielonymi firankami w którym czuję się zamknięta na klucz.
Kiedy spaceruję po korytarzu nie widzę już tych uśmiechniętych gęb, które zawsze się do mnie wykrzywiały. Nawet pielęgniarki omijają mnie szerokim łukiem.
Z początku myślałam, że wszyscy są na mnie źli, że coś robię źle...
Ale to nie było to.
Dokładnie dwa i pół tygodnia. Tyle mi zostało życia. Moja choroba jest bardzo ciężka i też uparta. Nie chce dać za wygraną, nie opuszcza mnie, bo jest częścią mnie...
Nikt nie powiedział mi to prosto w twarz - nie licząc Mac, która często mówi to co jej ślina na język przyniesie. Nie mam jej tego za złe - wolę wiedzieć, kiedy umrę niż czekać na śmierć w świadomości, że nikt nie miał tyle odwagi, by powiedzieć jedno, jedyne słowo - umrzesz.
Od tamtej chwili staram się nie myśleć o życiu poza tym co mnie otacza. Staram się, ale to chyba nie wystarcza, bo w nocy zawsze krzyczę i szamotam się na wszystkie strony, aż nie dostanę leku na uspokojenie. Przeraża mnie wizja życia bez moich bliskich, bez tęczy, bez chmur. Ale nie chciałabym, żeby Luke, Jai Gina czy chociaż moja mama przeżywali to samo co ja. Nawet nie życzyłabym tego tacie.
Mam świadomość tego, że wraz z upływem czasu staję się niewidoczna dla większości ludzi. Nie mam już włosów, jestem strasznie chuda i blada. Pomimo tych zewnętrznych dolegliwości czuję się świetnie - często biegam, skaczę, śmieję się.
Chciałabym zrobić tak wiele rzeczy przed swoją śmiercią... Tak wiele może mnie ominęło przez te lata - mam tego pełną świadomość, ale chciałabym, żeby chociaż na skraju urwiska zwanego życiem... Po prostu zanim potrafię jeszcze trzymać się liny obiema rękami i nie spaść w ciemność chcę żeby moje życie było barwne. Przynajmniej teraz.

*Luke*
Wszyscy siedzieliśmy w kaplicy. Postanowiłem poprosić Boga w którego wierzenie chyba niezbyt dobrze mi idzie o zdrowie dla Charlie. Ja, Beau, jego chłopak, mama, mama Charlie - wszyscy.
Myślałem, że kiedy tu wejdziemy będzie bił jakiś blask od ludzi, którzy przychodzą tutaj czy coś. Spodziewałem się, że zerkną na nas.
Ale oni spokojnie siedzieli w ciszy. Zrozumiałem w końcu o co chodzi - nawiązali połączenie z Bogiem, rozmawiają z nim.
Prawdę mówiąc jeszcze nigdy nie doświadczyłem rozmowy z Bogiem. Chyba wstyd przyznać, że jako chrześcijanin nie modliłem się za swoich bliskich. A może jednak? Sam już nie wiem, pewnie robiłem to codziennie, gdy byłem jeszcze mały.
O.K. czas odnowić relacje z Bogiem, pomyślałem i ukląkłem. Dziwnie było tak klęczeć przed figurką, która ukazywała Jezusa umierającego na krzyżu i błagać o pomoc dla dziewczyny podczas, gdy on chyba cierpiał bardziej od niej...
Nie mam pojęcia. Nie mam pojęcia o niczym Panie Boże, zacząłem, a słowa same mi się układały. Nie znam twojej historii, nie wiem przez co musiałeś przejść. Nie wiem przez co przechodzi Charlie, ale chcę błagać tylko o jedno. Panie Boże, z całego mojego serca proszę Cię, by Charlie nie umarła. By jakimś cudem wyzdrowiała i była moją dawną Miki Mouse. Amen.
Wstałem i bez słowa wyszedłem na korytarz. Co jeszcze mogę zrobić, prócz czekania na ostateczność?

*Patrice*
Wyszliśmy z kaplicy. Chłopcy szukali Luke ale nigdzie go nie było. Wiem, że to dziwne, ale czuję niepowtarzalną więź między naszą rodziną a rodziną Brooksów. Szczególnie teraz stali się bliżsi mojemu sercu.
Nie potrafię myśleć o niczym innym. Zadręczam się koszmarami o śmierci mojej malutkiej córeczki. Może gdybym nie kazała jej jechać...?
Szybko jednak odrzucam od siebie tę myśl. Gdyby Charlie nie przyjechała do Melbourne nie poznałaby tylu wspaniałych ludzi, a umierając byłaby samotna jak palec, bo ja nie potrafiłabym jej uszczęśliwić.
Gdy wychodzimy na świeże powietrze Gina łapie mnie za rękę i zatrzymuje chwilkę. Chłopcy jak na zawołanie wracają do środka. Teraz całe nasze życie kręci się wokół szpitala.
- Dobrze się czujesz? - pyta mnie, a ja przytakuję, ale po chwili wybucham płaczem.
Mama braci Brooks przytula mnie do siebie niczym małe dziecko i powtarza słowa ukojenia.
- Wiesz, że Charlie jest silna. Luke jest silny, Jai i reszta. My też musimy być silne. Dla nich, dla niej. - zrozumiałam.
- Dobrze, dobrze. - mój głos był roztrzęsiony. - Chodźmy do niej.

*Tom*
Wziąłem Daniela za rękę i weszliśmy na piętro. Chciałbym jechać windą, ale boję się, że wtedy potraktują mnie jak dzieciaka. Czasami mam wrażenie, że oni przede mną wszystko zatajają. Jedyne źródełko informacji to lekarze, którzy wyglądają tak jakby mieli mnie zabić już za to, że tutaj przychodzę.
Spojrzałem za siebie - mama i ciocia zatrzymały się przy schodach.
Spojrzałem na Daniela. Miał czerwony nos i mokre policzki - od razu wiedziałem, że płakał.
Podbiegł do nas Luke i schwycił mnie za rękę uśmiechając się gasnąco. On TEŻ płakał.
Przez sekundę zastanawiałem się gdzie podziewa się James i Jai, ale stwierdziłem, że lepiej nie zaprzątać sobie tym głowy zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy o krok od drzwi prowadzących do pomieszczenia w którym znajduje się moja siostra.
Może i nie uwierzycie, ale teraz to ja czuję się bardziej odpowiedzialny i starszy od niej, chociaż Charlie ma prawie osiemnaście lat.
Łóżko było puste. Nie wiedziałem co to oznacza - czy Charlie wróciła do domu?
Mama głośno wciągnęła powietrze do płuc, a ciocia G. podtrzymywała ją, by nie upadła.
Po policzkach Luke popłynęły łzy.
Wyrwałem rękę z uścisku Skipa. Chyba nikt nie zwrócił uwagi, że wybiegłem z sali. Dopiero teraz mój umysł zarejestrował to, że prawdopodobnie Lie odwiedził Pan Bóg.
Biegałem od sali do sali. W sumie to nie wiem po co. Nie chciałem płakać, a musiałem coś zrobić, bo ból który towarzyszył mi przy stracie siostry był nieznośny - tak jakby od środka dziurkowano mi wnętrzności.
Jak wryty zatrzymałem się w drzwiach pokoju nr 1104. Na idealnie białym łóżku siedziała... Moja siostra! Czytała jakąś książkę i nawet nie zwróciła na mnie uwagi.
Rozbeczałem się w progu i powłócząc nogami wspiąłem się na krzesło, a potem na łóżko. Uśmiechnęła się promiennie na mój widok i objęła mnie ramieniem.
- Co tam młody? - zapytała, a ja jeszcze bardziej się rozbeczałem tak, że już nic nie widziałem. - Widzę, że smarki lecą ci aż uszami. Masz.
Podała mi paczkę chusteczek do nosa. Otarłem łzy i przytuliłem się do Miki Mouse. Przyjemnie było znów poczuć jak głaszcze mnie po plecach i lekko się śmieje podczas gdy ja ni potrafię się uspokoić.
- Mam nadzieję, że nie przyszedłeś taki kawał drogi sam. - to było ostrzeżenie - wyraźne.
- Mama, Daniel, ciocia i Luke są w twojej dawnej sali. - powiedziałem. - Myśleliśmy, że ty...
- Luke? - zdziwiła się marszcząc brwi. - Co on tu robi?
- Przyszedł razem z nami. - powiedziałem w biegu i pobiegłem po resztę, która zalewała się łzami.

- Ona żyje! - wykrzyknąłem, a wszyscy pobiegli za mną do sali 1104.

*Luke*
Ja wszedłem ostatni myśląc na poczekaniu co takiego mam powiedzieć.
Wszyscy rozgościli się wygodnie na krzesłach, a mnie pozostało stanie na baczność. To chyba najbardziej niezręczna sytuacja jaka mogła mi się przytrafić.
Nie wiedziałem co mam zrobić z rękami, więc machałem nimi na prawo i lewo unikając wzroku dziewczyny.
- Obiecaj mi, że kiedy Pan Bóg do ciebie przyjdzie opowiesz nam jak było u niego w domu. - poprosił Tom. Mimowolnie uśmiechnąłem się od ucha do ucha.
- Zdam was szczegółową relację. - obiecała jego siostra. - I wyślę wam pocztówkę. To będą takie moje wakacje, rozumiesz?
Rozumiał doskonale. Wszyscy rozumieliśmy. To będą jej wakacje. Wakacje, które się nie skończą.
- Czekaj, przynieśliśmy ci coś. - małe rączki powędrowały do torby trzymanej przez moją mamę. Z siatki wyjął czapkę beanie z uszami i założył ją na głowę Lie. - Teraz jesteś prawdziwą Miki Mouse!
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, nawet pani Mia, a Daniel wyjął aparat i zrobił jej zdjęcie.
- Dobra. - odezwałem się. - Zabieramy cię do domu. 


poniedziałek, 13 stycznia 2014

XXXI - Thieves

*Allan*
Czekam aż Jai odchodzi. Chyba nie jest pewny, czy ma iść do domu. Z nadzieją uświadamiam sobie, że być może myśli nad złożeniem wizyty u Charlie i idę za nim korytarzem. Nastolatek co chwila odwraca się by omieść mnie spojrzeniem pełnym... Nadziei?
W pewnym momencie zagapiam się i nie zauważam, że koleś idący przede mną zatrzymał się gwałtownie. Uderzam w niego.
Przez chwilę widzę jak na jego twarzy wędruje kpiący uśmieszek lecz powstrzymuje się i ledwo na mnie patrzy.
- Szukasz kogoś, chłopaczku? - zapytał, a ja już wiedziałem, że jeśli kiedykolwiek się jeszcze spotkamy nasze stosunki nie będą zbyt miłe.

*Luke*
Wciąż myślałem o dzisiejszej rozmowie z moim bratem. Tak, wybaczyłem mu. Ale nie zapomniałem. Nie chcę o tym zapomnieć.
Kiedy dzwoniłem do tego... Jak mu tam było? Alle? Nie znam go - doskonale o tym wiem i przez godzinę próbowałem przekonać brata, że to co robię, a raczej to co obaj robimy jest słuszne.
Dziwnie się czuję myśląc o uczuciach, którymi darzy on Charlie. Kiedy chociaż przypomnę to sobie do głowy wskakuje mi myśl, że będę się musiał dzielić Lie.
W zasadzie ona nie jest już moją dziewczyną... Ale nadal ją kocham.
Czy jeśli bylibyśmy nadal razem połowę swojego czasu dziewczyna poświęcałaby mnie, a drugą połowę Jaiowi? Czy Jai byłby też jej chłopakiem, mężem, a potem wszyscy mielibyśmy dzieci?


Wiem, że to co Jai czuje do mojej dziewczyny... Do mojej Charlie... To bardzo silna więź. Nie chcę porównywać jego miłości z moją, bo każda na swój sposób jest ogromna.
Więc czy nie powinien... Odstąpić Jaiowi Charlie?
Szczerze mówiąc mam nadzieję, że nie będę musiał tego robić. Że Jai zostanie w domu, że nadal będzie w The Janoskians. Że nadal będziemy braćmi.
Nie chciałbym być z nim skłóconym. Chciałbym cofnąć czas, ale nie potrafię. Chciałbym chociaż nie zobaczyć ich pocałunku.
Chciałbym, żeby Miki Mouse nie była chora...

*Jai*
Umówiłem się z Jamesem na zajeździe tuż obok szpitala.
Kiedy znalazłem się w umówionym miejscu zamarłem. Przede mną stało najprawdziwsze Lamborghini Avenatador Lp700-4 Wallpapers w kolorze pomarańczowym. O takim cacku nawet nie śniłem kiedy wydawałem zlecenie Jamesowi.
Zamiast pogratulować Jamesowi gustu ściągnąłem brwi i zmarszczyłem czoło.
- I co? - zapytałem z nieskrywana kpiną.
- To jest TO szefie. - zamarł w oczekiwaniu na moją reakcję.
- Bardzo dobrze, tak... - nagle orientuję się, że coś jest nie tak. - Masz papiery?!
James nerwowo przeszukuje kieszenie po czym szeroko się uśmiecha.
- Mam. - podaje mi lekko pognieciony kawałek papieru. Może i nie byłby on tak bardzo ważny gdyby nie to, że widnieje na nim wyraźnie, że samochód należy do Jaidona Brooks.
- Dzięki Bogu! - wślizguję się do auta i jeżdżę palcami po kierownicy.
Idealna, myślę i zaciskam na niej palce. Tak...
Wydaję z siebie przeciągłe westchnienie po czym zabieram się do sprawdzania reszty auta.
Wszystko działa jak należy, czyli nienagannie, więc tak jak obiecałem Jamesowi zapraszam go na przejażdżkę.
Wsiada, zapina pasy i uśmiecha się szeroko. A kiedy nie ruszam pyta:
- Co jest?
Zamarłem. Czułem jak brakuje mi powietrza. Nie miałem zamiaru wysiadać żeby odetchnąć. Przycisnąłem pedał gazu i ruszyliśmy.
Autko chodziło niczym marzenie - lekko mruczało, a gdy dodawałem gazu idealnie warczało.
Wyjechaliśmy na poboczną dróżkę.
- Myślisz, że mogę teraz dodać gazu? - zapytałem Jamesa. Skinął głową.
Obaj poczuliśmy wiatr, który wiał przez otwarte okno. Drzewa migały nam przed oczami, strzałeczka na liczniku rosła. Wspaniale.

*James*
- Myślisz, że zdążymy oddać go zanim ten facet wniesie oskarżenia? - zapytałem kiedy tylko zahamowaliśmy.
- Jeśli według twoich obliczeń jeszcze jest w biurze mamy szansę. - odpowiada Jai, a mnie jak zawsze przeszywają obawy, że ktoś nas złapie.
To jest ryzykowne - wiemy o tym. Dlatego staramy się wszystko robić niezauważalnie. Kradniemy auta wtedy, kiedy wiemy na 100 procent, że dana osoba będzie przez połowę dnia bardzo zajęta, a potem je oddajemy. W ten sposób mogliśmy odbyć przejażdżkę nawet na takich autkach jak Porsche
959 czy Ferrari 288 GTO. Te były dobre, ale najlepszy bez wątpienia jest Lamborghini. To Lamborghini, którym właśnie jechaliśmy, a które teraz Jai - mistrz kierownicy odstawia w to samo miejsce, co stało godzinę temu. Zazwyczaj nie mamy dłuższej przyjemności z jazdy - samochód trzeba odstawić na czas, albo do garażu, albo na wyznaczone miejsce. Jednak zawsze robimy to tak sprawnie, że nikt nawet się nie orientuje, że majstrowaliśmy nieco nad czyimś autem.
W zasadzie tylko ja i Jai decydujemy się na tak ryzykowne operacje. Wiemy, że w mieście jest też parę gangów, które "pożyczają", a potem nie oddają. Oni tak to nazywają, bo jest im łatwiej mówić o pożyczce niż o kradzieży.
Czasami - tak jak dziś dopadają mnie wątpliwości czy się wyrobimy z czasem. O ile łatwo jest takie cacko zwinąć sprzed nosa właścicielowi o tyle trudno jest przewidzieć jak tyka zegar.
Pamiętam, że raz tylko zdarzyło się, aby właściciel pięknego Chevroletu Camaro wyglądającego jak słońce przed przewidzianą godziną chciał wrócić do domu. Doskonale pamiętam jak podjeżdżaliśmy nim przed ośrodek szkoleniowy, gdzie został pozostawiony. Nie mam pojęcia jakim cudem tamtem gościu nie wezwał policji. Może to dlatego, że Jai potrafi dostatecznie dobrze kłamać i maskować emocje, a ja dorzuciłem coś o kradzieży i ratunku tego pięknego autka.
Nikt jednak nie wie, że to robimy...

piątek, 10 stycznia 2014

Liebster Awards number 2

wonderwall nominowała mnie do Liebster Awards. Jest to moja druga nominacja. Wielkie dzięki, że zauważasz jaki wysiłek wkładam na napisanie kolejnego rozdziału, który by spodobał się moim czytelnikom :)

PIERWSZA NOMINACJA

Soooo, zacznijmy!
Pytania od wonderwall:

1. Należysz do jakiś fandomów?
Tak, jestem Janoskianator, Arianator, Mahomie & Lawlorff :)

2. Jak masz na imię?
Wydaje mi się, że moi rodzice dali mi imię Weronika, ale dość często ludzie używają mojego przezwiska.

3. Jaki jest twój ulubiony owoc, warzywo?
To teraz taka ciekawostka - wiecie, że marchewka to ponoć owoc?
Moim ulubionym owockiem jest mrożona truskawka, a z warzyw najbardziej lubię sałatę lodową :3

4. Kogo uważasz za godnego naśladowania?
Szczerze mówiąc mało jest takich osób. Na pewno nie można ich zawsze naśladować. W ogóle nie przepadam za tym, żeby kogoś naśladować. Wolę brać kogoś za przykład, dążyć do tego, żeby być na "poziomie" (nie mam pojęcia jak to ująć) tej osoby. Na pewno możemy wziąć za przykład Beau, Jaia i Luke, którzy kiedyś byli zastraszani. Zrobili o tym TTT, jest nawet wersja po polsku. Oni pomimo tego wszystkiego nie załamali się i jeszcze pomagają innym i mają siłę, by wywoływać u nich uśmiech :)

5. Kochasz zwierzęta?
Uwielbiam je <3 Sama miałam kiedyś rybki, dwie papużki nimfy, żółwia, kotka bez oka, papużki nierozłączki. A, i jeszcze hodowałam pasikoniki czy coś xD Teraz mam tylko psa, ale kiedy jestem u mojej koleżanki kocham bawić się z jej kociakami ;)

6. Co sądzisz o YouTuberach?
Co sądzę... Myślę, że bez nich świat byłby nudny. Weźmy takie O2L czy Janoskians. Ja, np. kiedy się nudzę oglądam ich filmiki co bardzo poprawia mi humor :)

7. Masz twittera?
Twitterów to ja mam pełno. Wszystkie zakładałam mniej więcej gdy miałam 9/10 lat. Potem założyłam sobie takiego jednego, chyba z 1,5 roku temu i mam go do teraz. Dostałam follow od ludków zweryfikowanych <it's good>

8. Skąd czerpiesz inspirację?
To zależy do czego xD Rysuję - inspirują mnie inne rysunki, fotografie lub dziwne zdjęcia. Do pisania inspirację czerpię ze swojej głowy. Wszystko wymyśla się w mojej małej muzgownicy, a potem wychodzi na strony bloga c:

9. Twoje największe marzenie?
Chyba nie potrafię określić mojego największego. Wszystkie są marzeniami i chcę żeby wszystkie się spełniły. Chcę, np. spotkać O2L, Janoskians... Chcę zostać tatuażystą, chcę mieć tatuaże. Chcę jeździć na skuterze. Strasznie dużo tutaj tego *-*

10. Co byś zrobiła gdyby kosmici opanowali świat?
Pewnie wyszłabym na dwór i powiedziała im jak długo na nich czekałam, bo jako jedyny ufoludek na świecie strasznie tutaj było nudno :3

11. Do jakiego kraju byś się najchętniej udała?
Mam marzenie, żeby zwiedzić cały świat :) Więc I'm sorry :p

NOMINUJĘ:

Violetta Forever 
Moja pasja, moje hobby
You're my true love, my whole world
Lucy Blog

(Nominuję tylko te blogi, ponieważ nie czytam ich zbyt dużo)

Pytania ode mnie:

1. Jaka jest twoja ulubiona książka?
2. Jaki jest twój ulubiony film?
3. Jakie jest twoje motto życiowe?
4. Jakie miejsca chciałabyś/ chciałbyś zobaczyć?
5. Czy kiedykolwiek jechałaś na wielbłądzie?
6. Kiedy obchodzimy twoje urodziny/ imieniny?
7. Czy masz swoją ulubioną piosenkę?
8. Jak masz na imię?
9. Jakie miejsca chciałabyś/ chciałbyś zobaczyć?
10. Jaka jest najśmieszniejsza sytuacja, która przytrafiła ci się w życiu?
11. Jaki jest twój ulubiony/ ulubiona:
YouTuber/ ka?
Pisarz/ Pisarka
Bloger/ ka?
Piosenkarz/ Piosenkarka?
Malarz/ Malarka?

:)

XXX - Sophie, Allan, Bliźniacy, Mac i Ja

*Charlie*
Obudziłam się nazajutrz. Panował mrok pomimo wczesnej pory.
Ubrałam kapcie i ześlizgnęłam się ze szpitalnego łóżka. Sięgnęłam po szlafrok i przewiązałam się w pasie.
Na chwilę przystanęłam nasłuchując, ale nic prócz mojego ciężkiego oddechu nie mogłam usłyszeć.
Powolutku ruszyłam w stronę drzwi. Z każdym oddechem było mi ciężej iść, cokolwiek robić.
Nie chcę takiej śmierci, takiego życia, przemknęło mi po głowie. Chcę jeszcze coś zrobić, czegoś dokonać...
Trzymając się obręczy moje kapcie szurały po podłodze.
O tej porze wiele dzieciaków wychodzi i spaceruje po korytarzu. Prawie nikt nie potrafi tak naprawdę zasnąć. Zasnąć i nie obudzić się.
Mijająca mnie dziewczynka - Sophie, o ile dobrze pamiętam, spojrzała na mnie dyskretnie. Wiedziałam, że malutka przygląda mi się z uwagą starając się zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy.
Uśmiechnęłam się do niej, lecz tak szybko jak tylko się pojawił mój uśmiech zgasł.
Ona jest taka malutka. Taka malutka... Taka drobna. Przed nią jeszcze parędziesiąt dobrych lat. Powinna umrzeć jako staruszka w ciepłym foteliku z pieskiem, który ogrzewałby jej zziębnięte nogi. Powinna móc doczekać się dzieci, wnuków.
Czy to całe życie my już przegraliśmy?
- Pograsz ze mną? - Sophie wyciągnęła do mnie swoją malutką rączkę. Jej ciemne oczy zamigotały w jasnym świetle.
- Jasne. - chwyciłam ją za rękę.
Dziecko zaprowadziło mnie do swojego "pokoju". Był zupełnie pusty, tak jakby nikt o niej nie pamiętał. Tak jakby nikomu już nie zależało...
Pokój przywodził na myśl smętne wspomnienia. Czy w takim pokoju warto umierać?, zapytałam siebie.

- Jak masz na imię? - spytała, kiedy wygodnicko ulokowałyśmy się obie na łóżku. Teraz już z nieudawaną ciekawością patrzała mi prosto w oczy. Minka chorej była bezcenna - tak jakby zobaczyła nową pluszankę.
- Jestem Charlie. - jak na wychowane panny przystało podałyśmy sobie ręce. Kiedy uścisnęłam jej rękę miałam wrażenie, że jeśli za mocno ją ścisnę jej drobne kości znikną.
- Lubisz się malować? - zapytała i już sięgnęła po swoje kosmetyki.

W czasie kiedy ja poddawałam się zabiegom pielęgnacyjno - upiększającym Sophie przeprowadzała ze mną wywiad.
- Ile ty masz lat Charlie? Czy masz siostrę? Albo brata? Gdzie spędziłaś ostatnie wakacje? Jak tutaj trafiłaś? Jaka jest twoja ulubiona książka? - zasypywała mnie pytaniami, a mnie coraz trudniej było na nie odpowiadać.
W końcu dziewczynka umilkła, a do pokoju wkroczyło całe stado lekarzy. Mnie wyproszono.

*Allan*
Pięknie! Jak zwykle jestem pierwszy poinformowany! O wszystkim, tak?!
Tego pięknego dnia byłem bardzo zdenerwowany. Już po przebudzeniu się wiedziałem, że coś jest nie tak. Że coś nie jest na swoim miejscu...
Około 11 rano zadzwonił do mnie telefon. O ile się orientuję był to mężczyzna. Mówił przez nos - może miał katar?
W połowie wypowiadanych zdań jego głos się łamał lub urywał tak, że ledwie zrozumiałem o co mu chodzi.
Dziewczyna którą poznałem - ta sama, która spacerowała z małym chłopczykiem jest ciężko chora. Leży w szpitalu.
Od razu popędziłem do drzwi nie zważając na pytania moich współlokatorów. To był odruch, taka reakcja jak ktoś cię uderza. Po prostu wiesz, że musisz się bronić.

W biegu zakładałem kurtkę. Dziś było trochę zimniej niż zwykle, chociaż świeciło słońce. Zastanawiało mnie jedno - kim był mężczyzna, który do mnie dzwonił?
Szybko jednak odgoniłem od siebie myśl, że to może być ktoś bardzo bliski dla dziewczyny. Przecież nic nie mówiła, że kogoś ma. Chyba, że nie chciała powiedzieć...
Chyba miałem ogromnego farta, że akurat autobus stał na przystanku. Szybko wgramoliłem się do środka i zająłem miejsce najbliżej drzwi.
Czułem jak autobus telepocze mną kiedy ruszyliśmy. Ale zawsze mam jakiś środek transportu. Gdyby nie te starocie miałbym pewnie parę dobrych kilometrów na butach.

Po godzinie jazdy zatrzymujemy się. Jako jedyny wysiadam. Nie to, że szpital jest opuszczony czy coś. Po prostu większość mieszkańców woli omijać takie miejsca szerokim, naprawdę szerokim łukiem. Ci, którzy przychodzą tutaj na wolontariat muszą mieć nieźle wolnego czasu - tak przynajmniej sądzą tutejsi.
Szpital jest przestronny, ale już od progu czuć tę wstrętną woń spirytusu i gazików. Nienawidzę tego. Mimo wszystko zmuszam się do powstrzymania odruchu wymiotnego i kieruję się w stronę recepcji.
- Przepraszam, szukam... - i w tym momencie uświadamiam sobie, że nie mam zielonego pojęcia jak moja koleżanka ma na nazwisko. Owszem, pamiętam jej imię, ale nie wydaje mi się, żeby mówiła coś o nazwisku.
Recepcjonistka patrzy na mnie podejrzliwie. Wyjaśniać jej wszystko i czekać na jej litość czy odejść?
Nerwowo zerkam na kobietę. Wydaje się dosyć rozumna - może zauważy moje dobre chęci?
- Pan chyba był tutaj wolontariuszem, prawda? - pyta mnie. W mojej głowie pojawia się zielone światełko. Postanawiam podchwycić temat.
- Tak, to ja. Chciałbym znów poczytać książki dzieciakom. - mówię modląc się w duchu, że przekonałem kobietę.
Jeszcze sekunda i z braku powietrza pewnie zemdlałym na miejscu. Jednak kobieta omiatając mnie ostatnim ostrzegawczym spojrzeniem kieruje mnie na 4 piętro. Jak mogę zauważyć jest to onkologia dziecięca.
Każą mi włożyć specjalne obuwie i strój, który wpija mi się w tyłek. Kiedy stawiam kroki buty strasznie piszczą, przez co dekoncentruję się na swoim zadaniu. Bo przecież mam odnaleźć Charlie.
Przejmuje mnie jakaś starsza pielęgniarka w takim samym brudnozielonym fartuchu co ja. Czy naprawdę musimy tak izolować się od chorych?
Zostanę odprowadzony aż do świetlicy. Pielęgniarka rzuca mi tylko krótkie:
- Chyba wiesz gdzie są książki, Kochasiu.
I znika. Momentalnie zostaję otoczony garstką dzieci. Czy już niedługo czeka je śmierć?
Znów staję tyłem do moich przemyśleń. Nie lubię ich. Wprost nienawidzę myśleć o smutnych rzeczach. Zawsze to mnie przytłacza.
Wymykam się pod pretekstem pójścia do toalety, ale obiecuję dzieciakom, że jak wrócę poczytam im trochę. Bo ja wrócę. Jeśli znajdę Charlie.
Kręcę się tu i tam po korytarzach. Wydaje mi się, że za każdymi drzwiami jest dziewczyna, ale nie mam tyle odwagi, by pukać do wszystkich drzwi. Chyba liczę na to, że niebawem ujrzę ją na korytarzu...
Odwracam się. Słyszę jak ten sam człowiek, który do mnie zadzwonił rozmawia z kimś. Tematem przewodnim jestem ja. Wbrew dobremu wychowaniu postanawiam podsłuchać trochę rozmowy.
- Jak myślisz, przyjedzie tu? - pyta ten pierwszy. Teraz uświadamiam sobie, że obaj to mężczyźni, a na dodatek mają strasznie podobne głosy.
- Nie mam pojęcia. - odpowiada słabo ten drugi. - Mam nadzieję, że tak. Ona musi mieć w kimś oparcie.
- Myślisz, że to będzie właśnie on?
- Tak, tak myślę. Wierzę w to.
- Ale skąd możesz mieć pewność, że są przyjaciółmi? Przecież nic o nim nie wiesz, a sama Lie zna go ledwie parę dni! - za ścianą słychać szuranie. Jeden z mężczyzn wstaje i przebiera nerwowo nogami.
- Słuchaj Jai. Ja to wiem. Po prostu czuję to. Charlie nie może mieć we mnie oparcia. Z resztą to juz nie ważne. Ja jestem krzyżykiem.
- I nie liczy się to, że nadal ją kochasz?
- Teraz już nie. Nie po tym co zrobiłem. Co zrobiliśmy razem. - wzdycha. - Jai, jak to jest możliwe?
- Zawsze podobały nam się te same dziewczyny. - przypomina mu owy Jai.
- Tak, ale nigdy... No wiesz. - na chwilę obaj milkną.
- Nie chciałem tego Luke. Naprawdę.
- Wiem o tym.
- To jest silniejsze ode mnie. Na początku to powstrzymywałem, miałem nadzieję, że minie.
- Ale nie minęło. - dokończył.
- Zrobiło się coraz gorzej. Chyba... Chyba chciałem unikać jej. No i trochę ciebie. Nie miałem ochoty słuchać o tym, jak to mówisz, że układa wam się cudownie. A potem bum. - mówił smutno. - Zniszczyłem coś wspaniałego i nie wybaczyłbym sobie, gdybym tego nie naprawił.
- Jai... - osłabiony Luke próbował zaprotestować.
- Chyba oszalałem, ale... Chcę tego. Chcę żebyś był szczęśliwy. I żeby ona była szczęśliwa.
- Nawet kosztem twojego szczęścia? - zapytał. Teraz rozróżniam, który do mnie zadzwonił. Luke.
- Wyjadę. Po tym jak wyjdziesz, że szpitala. Ale... Chciałbym, żebyś informował mnie o stanie jej zdrowia.
- Rozumiem. - kiedy Jai zbierał się do wyjścia Luke zatrzymał go jeszcze przez chwilę. - A jeśli ona byłaby szczęśliwsza z tobą?
Powoli wszystko trawiłem.
- Tak nie będzie. To ty jesteś jej źródłem. Tylko ty.
- A inni? - zapytał niedowierzająco.
- Myślę, że inni są na innym planie. A na pewno ja. Ja jestem na pewno na końcu. I niech tak pozostanie.
Rozległy się dźwięczne kroki. Podbiegłem do wózka na którym stał obiad i udawałem, że nic nie słyszałem. Po chwili owy Jai wyszedł z sali. Miałem sekundę na zmierzenie go od stóp do głów.
Był o paręnaście centymetrów wyższy ode mnie. Na głowie miał szary kapelusz, w uszach kolczyki. Spod kapelusza wystawały kręcone włosy.
Chłopak wywarł na mnie ogromne wrażenie schludnego, trochę roztargnionego nastolatka. Nie mam pojęcia ile ma lat.

*Charlie*
Nie spodziewałam się, że w tak trudnych chwilach poznam kogoś. Kogoś podobnego do mnie. Kogoś, kto mnie rozumie, bo jest w podobnej sytuacji.
Mac.
Natknęłyśmy się na siebie przy wejściu.
Mac nie jest zakompleksioną nastolatką myślącą tylko o makijażu. Zupełnie tak jak ja, kiedy jeszcze Ariana nie przebrała mnie za żywą lalkę - pomyślałam.
Ku mojemu zdziwieniu Mac przysiadła się do mnie i zaczęła rozmowę.
Na początek się przedstawiła, a gdy ja oswoiłam się nieco z sytuacją zaczęłam również i ja mówić. Po skończonym obiedzie poszłyśmy do pokoju Mac (czyt. Mag). Nie był przyozdobiony. Wywnioskowałam, że dziewczyna dopiero tutaj trafiła - być może dziś rano lub w nocy.
Obie czekałyśmy na coś w milczeniu. Nie czułam się skrępowana ciszą. Tak było nam łatwiej. Tak było lepiej.
Od czasu do czasu miałam odwagę zerknąć na Mac. Jest uroczą, młodą dziewczyną. Z tego co mówiła na stołówce zapamiętałam, że pochodzi z Florydy, a jej prawdziwe imię to Emily Da Van Goht Cosmet De La Porshe. Chyba zmieniła imię. Nie mam pojęcia po co.
Mac też zerka na mnie. W pewnym momencie zauważam w końcu, że ma piękne niebieskoszare oczy. Zawsze o takich marzyłam.

Mac kładzie się na swoim łóżku. Obserwuję ją. Nikt nie ma tyle siły, żeby coś powiedzieć. Męczy mnie tylko jedno pytanie - jak bardzo wszyscy, którzy dowiadują się tutaj o swojej chorobie muszą cierpieć i jak Mac to zniosła? A może jeszcze wszystko przed nią...
______________________________________________________________________________
Charakterystyka postaci:

Emily Da Van Goht Cosmet De La Porshe (Mac)
18latka. Pochodzi z Florydy. Ma szaroniebieskie oczy. Zmieniała nazwisko. Jest sierotą, przez większość swojego życia pracowała dla swojej ciotki. Zachorowała na raka. Jest homoseksualna. Bratnia dusza Charlie.




poniedziałek, 6 stycznia 2014

Muszę się czymś wspaniałym pochwalić... JEŻY MARIUSZ DOSTAŁAM FOLLOW OD JAMESA KNVKDBKDBDKVB

Dzisiaj, ok. godziny temu (tak długo się otrząsałam?!) JAMES YAMMOUNI MNIE FOLLOWNĄŁ NA TWITTERZE!
Trzeba było RT posta jeśli podoba ci się jego DM. Zrobiłam to i napisałam "Please follow me James", a potem poszłam oglądać Igrzyska Śmierci.
Spokojnie wchodzę sobie na twittera i otrzymuję od paru osób gratulacje. Nie wiem co się dzieje. Z niewielką nadzieją oglądam swój profil i widzę to:


Ale to jeszcze nic nie znaczyło. Wchodzę na profil Jamesa i widzę TO:


HeartAttack na miejscu, zgon, zawał. Skaczę, krzyczę, zalewam się łzami. Moja mama tys. razy pyta się co jest grane, a ja leże na podłodze i ściskam mojego laptopa.
Godzinę próbowałam się otrząsnąć, przynajmniej sprubować uspokoić moje ręce, ale nie dało się! Adrenalina, niedowierzanie. Boże to naprawdę się dzieje?

TAK WIĘC STWIERDZAM, ŻE ROK 2014 BĘDZIE NAJLEPSZY I WYJĄTKOWY! JUHU!
WIEDZIAŁAM, ŻE TEN ROK BĘDZIE INNY! MIAŁAM TAKIE UCZUCIE!

A komuś z was udało się zdobyć follow od Jamesa? *-*
#WARIATKA #SIĘ #CIESZY #NIE #ZMĘCZONA #ZGON X 10000000000 #ZAWAŁ #UMARŁA

W skrócie nadal się trzęsę jak galareta, latają mi ręce i nie mam pojęcia jak wam wytłumaczyć jak wiele takie "głupie" follow dla mnie znaczy ;-;

piątek, 3 stycznia 2014

Dlaczego Luke idzie na wojnę?

Pewien Anonim zadał tutaj bardzo mądre pytanko - dlaczego jeden z bliźniaków idzie na wojnę...
Przypuszczam, że to był chory wymysł mojej szalonej wyobraźni, który po prostu nie miał co wymyślić, a chciał "udramatycznić" sytuację.
Jest też inna opcja - Luke uczęszczał do szkoły wojskowej, która była wysyłana w podróż do krajów walczących.
Chyba jednak to opcja pierwsza...
Więc przepraszam za tamten wymysł, niestety nie mam ochoty go usuwać :)
Niech więc pozostanie już ta wojna, niech Charlie robi to co ma zrobić i tyle.
Przypuszczam, że za mniej więcej miesiąc kończę opowiadanie. Zauważyłam, że prawie nikt go nie czyta, a przynajmniej nie zostawia komentarzy, co jest dla mnie bardzo ważne jeśli widzę, że tutaj byliście ;)